copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(21.2.1999, 22.2.1999, 23.2.1999, 25.2.1999, 26.2.1999, 27.2.1999, 28.2.1999, 18.3.2003)
(21.2.1999)
Adam Komorowski, w przeglądzie włoskim – „Twórczość” 1999 nr 2 – obszerna relacja o publikacji Bruna Falcetto Uratować się przed literaturą, model Silone z czasopisma „Nuova Antologia”.
Konkluzję Adama Komorowskiego widzę w następującym zdaniu relacji: „W skrócie można powiedzieć, że dla Silonego «wielka powieść» to czyn oznaczający wyzwolenie się od literatury mającej źródło w roli dworaka partii lub państwa”.
Nigdy dość tych, którzy wiedzą i pamiętają, że literatura nie może być na żadnej służbie –
Jacek Żakowski, polemiczny artykuł Nigdy znaczy nigdy – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 43 – bezspornie uzasadniony.
Przejawem rozumu musi być w dzisiejszym świecie uznanie nadrzędności etyki nad jakąkolwiek ideologią nawet najbardziej ukochaną.
Żakowski z rewerencją odnosi się do Aleksandra Halla, ale bez pardonu dyskwalifikuje postawę Stefana Niesiołowskiego, demaskując każdą zgodę na zasadę cel uświęca środki.
Artykuł Żakowskiego może odrobinę za długi, ale może wymaga tego powaga całej sprawy i konieczność przeciwstawienia się hołdownikom chilijskiego dyktatora –
Krzysztof Masłoń, recenzja Ukryte sygnały historii (o Domu dziennym, domu nocnym Olgi Tokarczuk) – „Plus Minus” 1999 nr 8 – jest rekonstrukcją powieściowej mitologii domu, ziemi i okolicy.
Zabieg recenzyjny dość osobliwy, w stosunku do powieści jednostronny, przystosowany do potrzeb szczególnego rodzaju czytelnika –
(22.2.1999)
Urszula Kozioł, felieton Z życia pisarzy – „Plus Minus” 1999 nr 8 – tym razem bezinteresownie refleksyjny.
Za „Le Monde’em” opowiada się o hiszpańskim pisarzu – Gonsalo Torrente Balester – i jego nieszczęściu.
Za sprzyjanie falandze nie doceniono jego pisarskiego dzieła, które ma być porównywalne z dziełami Borgesa i Cortazara (niepokojące dla mnie jest zestawienie tych dwóch nazwisk) –
Instytut Goethego, promocja książki Odyseja wychowania Marii Janion, Marii Żmigrodzkiej.
Imprezę prowadziła Małgorzata Łukasiewicz, mówiły o książce obydwie autorki, mówienie trochę zawieszone w próżni.
Małgorzata Łukasiewicz ostrożnie polemizowała, ale nie mogła mówić zbyt wiele.
Słuchałem uważnie, interesował mnie intelektualny stan umysłów.
Siedziałem między Ludmiłą Marjańską i Ryszardem Matuszewskim, od Ludmiły Marjańskiej dowiedziałem się, że Maria Jentys odeszła z redakcji „Sycyny”.
Rozmówki z Maciejem Niemcem, z Barbarą Surowską (o imprezie), z Hanną Kirchner (o zdrowiu Jerzego Lisowskiego), z Małgosią Łukasiewicz (o autorskich koncepcjach dzieła o Goethem), z Beatą Chmiel –
(23.2.1999)
Aleksandra Ubertowska, tekst W faustycznej bibliotece – „Opcje” 1999 nr 1 – jest analizą Na czworakach Tadeusza Różewicza w trybie akademickim, w trybie – najprawdopodobniej – pracy doktorskiej.
Widać w tekście dobrą orientację w literaturze faustologicznej, zamysł udokumentowania tezy prawie oczywistej: „Różewicz dokonał literackiej transpozycji Fausta Goethego, ale uczynił to przy pomocy tekstu trzeciego – Doktora Faustusa Tomasza Manna”.
Świadomość teoretycznoliteracka Aleksandry Ubertowskiej nie jest z pewnością bez znaczenia dla świadomości artystycznej Adama Ubertowskiego –
Bronisław Misztal, artykuł waszyngtońskiego socjologa Majstrowie słów miałkich – „Plus Minus” 1999 nr 8 – niezwyczajnie atrakcyjny.
Autor pisze o dzisiejszych systemach informacyjnych, w których słowem handluje się jak każdym innym towarem: „Słowa, jak niegdyś dobra konsumpcyjne, stają się towarem, który odpowiednio opakowany podlega sprzedaży, kształtuje ludzkie wrażenia i emocje”.
Prawa komercyjności rządzą, tak myślę, nie tylko systemami informatycznymi, lecz także użytkami językowymi o charakterze prywatnym.
Od bardzo dawna mam świadomość nieautentyczności rozmów w takim środowisku, w jakim się obracam, w nim wszyscy już dawno przestali po ludzku rozmawiać –
Alicja Dryszkiewicz, w dzisiejszej przesyłce oprócz listu zdjęcie Marilyn Monroe i Karen Blixen, zdjęcie Alicji sprzed wojny (na tle portretu robionego przez Witkacego), zdjęcia korzenioplastyki.
W liście smutek grzebania w starych zdjęciach i bardzo ważne wspomnienia, o Witkacym, jak odwiedził Alicję w Ligocie (po urodzeniu Ewy), o Gombrowiczu, jak chciał kontaktów z Zofią Gulińską, drugą żoną ojca Alicji, tłumaczką z duńskiego (zginęła w wypadku samochodowym).
Przepiękne słowa o moich zdjęciach […]
W zachowaniach i w słowach Alicji coś niepokojącego –
Karol Maliszewski, krótka recenzja Reverdy nad jeziorem Genezaret (o poezji Grzegorza Bazylaka Gdańska noc, Włocławek 1998) – „Opcje” 1999 nr 1 – przez to godna uwagi, że Karol Maliszewski nie wie, co sądzić o tym, o czym pisze.
Wie jedno, że jest w poezjach nieznanego autora coś takiego, co nakazuje pomyśleć, że może czymś to jest.
Tak należy podchodzić do literatury, która nie pozwala na rozstrzygnięcia, która domaga się, żeby się od nich powstrzymać –
(25.2.1999)
Beata Popczyk (ur. 1972), praca Styl Mrożka. O „Miłości na Krymie” – „Opcje” 1999 nr 1 – jest prawdopodobnie dużym fragmentem pracy doktorskiej.
Autorka przyswoiła sobie akademickie definicje metafory i odwołując się do nich, przeprowadza analizy tekstu Miłości na Krymie.
W tych analizach jest coś absurdalnego, chociaż nie kieruję tego przeciwko doktorantce Uniwersytetu Śląskiego.
Ona jest z pewnością przygotowana do roboty, którą wykonuje, jest to jednak robota trochę bez sensu, choć to nie jej wina.
Z tej roboty może wynikać, że Sławomir Mrożek preparuje tekst swojego utworu według akademickich opisów metafory i jej zastosowań w utworze dramatycznym.
Akademicka wiedza o metaforze może mieć sens taki lub inny, ale nie można w niej widzieć wiedzy nadającej się do zastosowania w opisie literatury –
Magdalena Rabizo-Birek, omówienie wystawy malarstwa Stefana Gierowskiego w Szajna-Galerii w Rzeszowie – „Opcje” 1999 nr 1 – bardzo dobre.
Z tego omówienia można się czegoś dowiedzieć o malarstwie Gierowskiego, na przykład tego, z czego się ono wywodzi i czym się odznacza –
(26.2.1999)
Włodzimierz Paźniewski, felieton Rozmowa na koszt abonenta – „Plus Minus” 1997 nr 7 – o różnicach między szkicem i esejem.
Paźniewski uchwycił zasadniczą różnicę, mając na myśli esej bez całej jego różnorodności literackiej, esej jednak jest w jego rozumowaniu bliższy felietonowi, niż zwykle jest.
Przykład zdania o zdobyciu miasta w wersji ze szkicu i z eseju jest akurat w obydwu wersjach zdaniem dziennikarskim („W zdobytym mieście dochodziło do łamania prawa”, „Wejście zwycięskich wojsk do miasta drogo kosztowało mieszkańców”).
Eseista drugiego zdania wstydziłby się w takim samym stopniu jak pierwszego.
Esej jest formą literacką, wymaga i w stylistyce, i w stosunku do rzeczy (do konkretności) tego samego co literatura, co każdy tekst artystyczny.
Generalnie felieton Paźniewskiego ma w sobie celność –
(27.2.1999)
Leszek Kołakowski, czwarty z cyklu wykład O śmiechu – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 41 – repetycyjny, próbuje się coś powiedzieć poprzez przywołania poglądów Hobbesa, Schopenhauera, Freuda i Bergsona.
Kołakowski myśli o śmiechu i poczuciu humoru w kategoriach ich użyteczności dla człowieka, odmawia przejawów poczucia humoru zwierzętom, czemu przeczą powszednie obserwacje (psów, źrebiąt).
Może śmiech i poczucie humoru odgrywają u człowieka rozmaite funkcje, ale ich cechą szczególnie jaskrawą jest – tak to trzeba nazwać – bezinteresowność, której widocznie potrzebują także zwierzęta.
Śmiech i humor są fizjologiczną potrzebą ludzi i niektórych gatunków zwierząt, jej zaspokojenie nie pełni żadnych potocznie uchwytnych funkcji.
Może ono jest jednym z celów istnienia, najprzyjemniejszym jego przejawem.
Może jest zawieszeniem przemożnej funkcjonalności, wolnością od niej, może dlatego psy niegroźnie gryzą dla samej zabawy, może ludzie śmieją się najprzyjemniej wtedy, gdy zagrożenie nie ma w sobie zagrożeniowej energii –
Jacek Woźniakowski, w wywiadzie Kościół pęknięty (dla Ewy Berberyusz) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 49 – broni postawy otwartej w Kościele.
Z rzeczy konkretnych krytyka pomysłów olimpijskich prymasa Glempa: „Fakt, że Ksiądz Prymas poparł olimpiadę w Zakopanem, wynika, moim zdaniem, z uderzającego braku odpowiedniej informacji” –
Jan Pieszczachowicz, olbrzymi szkic (bo nie esej) Najmądrzej jest po prostu żyć – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 49 – o Kornelu Filipowiczu, bardziej dotyczy człowieka i jego postawy ideologicznej niż twórczości beletrystycznej.
W szkicu informacja, że Kornel Filipowicz wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej, którą założył Jan Józef Lipski –
Tadeusz Drewnowski, artykuł Propozycja językowa – „Plus Minus” 1999 nr 9 – niezwykle pożyteczny, zwłaszcza że pisze, co pisze, osoba bądź co bądź uniwersytecka.
Najważniejsze, że Drewnowski, po swojemu, sygnalizuje zużycie polszczyzny literackiej w drugiej połowie wieku i takie zużycie przypisuje także Nocom i dniom i Przygodom człowieka myślącego.
Nową polszczyznę literacką trafnie widzi u Janusza Rudnickiego, choć niesłusznie narracje Rudnickiego o dziennikach Nałkowskiej i Dąbrowskiej nazywa pamfletami.
Rozziewu między obydwiema polszczyznami nie zlikwiduje, rzecz jasna, polszczyzna Dzienników Marii Dąbrowskiej, tu Drewnowski się myli, nie znając bogactwa polszczyzny literackiej, którą kształtują co najmniej dwie generacje pisarzy, dzisiejsza średnia i dzisiejsza młoda.
Rozziewu w ogóle nie potrzeba likwidować, on świadczy o tym, że polszczyzna i literatura nie umarły, że żyją całą gębą –
Teatr Dramatyczny, premiera Powrotu Odysa według Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Krystiana Lupy.
Byłem z Elżbietą Baniewicz i dzięki niej, siedzieliśmy w czwartym rzędzie po prawej stronie, niespodziewanie natknąłem się na Germana Ritza, od Ewy Telegi dowiedziałem się, że w przyszłym tygodniu będzie w Warszawie Janusz Rudnicki.
Przedstawienie interesujące poprzez redukcję grafomaństwa, poprzez dramatyzację dziejby scenicznej i przede wszystkim poprzez znakomitą muzykę Jacka Ostaszewskiego –
(28.2.1999)
Krystian Lupa, po wczorajszej premierze usiłuję domyślić się, jaki jest pomysł teatralny Krystiana Lupy na Powrót Odysa Stanisława Wyspiańskiego.
Przedstawienie składa się z kilku warstw artystycznych aluzji formalnych lub stylistycznych.
Do utworu Stanisława Wyspiańskiego, do przedstawienia Tadeusza Kantora i prawdopodobnie do własnego przedstawienia z roku 1981 (nic o nim nie wiem).
Aluzje te łączy i organizuje ontologiczna aluzja do dzisiejszej postaci świata, która sceniczną namacalność uzyskuje poprzez muzykę Jacka Ostaszewskiego i kształt stylistyczny dramatycznej pantomimy.
Walor aluzji ontologicznej przypisuję aluzjom stylistycznym do ukształtowań stosowanej sztuki życia w modzie, w rozrywce, w kulturze masowej.
Czyli do tego wszystkiego, co kojarzy się z dzisiejszą fizycznością ulicy, rynku, miejsca zbiorowej zabawy.
Taka aluzyjność stanowi nadrzędną zasadę teatralnego Powrotu Odysa Krystiana Lupy.
Wszystko, można powiedzieć, jest aluzją, istniejemy w aluzji do istnienia, doznajemy aluzyjnych zagrożeń, aluzyjnych spełnień, podlegamy unicestwieniu, które jest aluzją do zagłady przez śmierć.
Nie mamy żadnego dostępu do życia, do tak zwanej rzeczywistości, życie, rzeczywistość ukrywają się w swoich maskach, mamy kontakty wyłącznie z maskami, umieramy w maskach.
Preparując wielopiętrową aluzję artystyczną do Powrotu Odysa Wyspiańskiego, odzierając utwór z wszystkiego, co stało się w nim samym kiczem, zagłuszając jego tekst, ocala Lupa pomysł dramaturgiczny naszego krakowskiego klasyka i zarazem narodowej wielkości.
Czyn artystyczny Krystiana Lupy jest znacznie bardziej korzystny dla Stanisława Wyspiańskiego niż czyn Stanisława Wyspiańskiego dla Homera.
O tym warto pamiętać, jeśliby komuś przyszło na myśl, żeby to, co zrobił Krystian Lupa wobec tradycji, mieć mu za złe –
(18.3.2003)
Adam Pluszka (ur. 1976), ten autor-prozaik, poeta, krytyk filmowy – ma już u mnie swoją historię lub prehistorię.
Pisarstwo Adama Pluszki istnieje dla mnie od 28 maja 1999, od dnia lektury jednego utworu tego autora.
Pamiętam zapis po tej lekturze, czytając książkowy debiut prozatorski Adama Pluszki, zbiór opowiadań Łapu capu (Kraków 2003), ten zapis przytaczam w całości:
Spotkała mnie dziś piękna przygoda, czuję się tak fatalnie od wczoraj, że od samego rana prześladuj ą mnie straszne myśli i nic nie mogę czytać.
Po nieudanych próbach czytania zacząłem przeglądanie „Studium” (1999 nr 1-2), moją uwagę zwrócił dziwacznie zapisany tytuł S–p–l–o–t–y, nazwisko autora nieznane.
Zacząłem to czytać, olśniły mnie już pierwsze zdania, przeczytałem utwór ogromnej urody, wręcz nadzwyczajny.
Narracja ostentacyjnie wszechwiedząca, we wszystkim najzwyczajniejsza i tak zabawna, że równie zabawnej nie czytałem od dawna.
Komizm i humor tej narracji są porównywalne z komizmem i humorem trylogii Marka Słyka, przy czym porównywalne ze Słykiem efekty osiąga się w najprostszy sposób, opowiadając o tym, w czym wszyscy tkwimy po uszy.
W tej narracji płynie nasza powszednia mowa, nasze powszednie myślenie, nasze powszednie opowiadanie.
Nasze plotkowanie o strasznościach i śmiesznościach ludzi z najbliższego otoczenia.
Na dziesięciu stronach narracji opowiedziane jest wszystko, co jest o takiej powszedniości do opowiedzenia.
Taką opowieść można by ciągnąć w nieskończoność, ale czuje się, że ten sposób zużywa się i musi się zużyć.
Co miało się spełnić przez tę narrację, spełniło się.
Myśli się więc, co autor zrobi po takim debiucie, co mógłby zrobić.
Cudeńko i szkopuł –
W debiutanckim zbiorze opowiadań Łapu capu S–p–l–o–t–y znalazły się po utworze tytułowym, na drugim miejscu, ale w mojej pierwszej lekturze książkowego debiutu prozatorskiego (wcześniej Adam Pluszka debiutował w poezji) pominąłem S–p–l–o–t–y, lękając się lektury tego utworu po kilku latach, czyli lękając się, że czar pryśnie.
Lektura S–p–l–o–t–ó–w po całości zbioru nie rozczarowuje, ten utwór wytrzymuje konfrontację z utworem tytułowym, choć czyta się go nie tak samo, jak przed czterema laty, w nim się widzi teraz dużo więcej i inaczej rozumie się j ego artyzm.
Po lekturze utworu tytułowego w pierwodruku – „Twórczość” 2001 nr 2, tytuł z inną pisownią, Łapu-capu – pozostał zapis, który też chcę przywołać w wersji integralnej (zapis z dnia 4 lutego 2001):
Łapu capu w lekturze sama radość.
W porywach emocji dałoby się w tym widzieć parodię, powiedzmy, W cieniu zakwitających dziewcząt, choć o nic takiego Adamowi Pluszce z pewnością nie chodzi i nie musi chodzić.
Parodystyczność u niego dotyczy dzisiejszej postaci intelektualizmu, jego obiegowych formuł, jego trywializacji w szerokim użytku.
Zabawa obiegowymi produktami intelektualnymi masowej edukacji stanowi fundament jego stylistyki, analitycznej (jakby po proustowsku) i parodystycznej po dzisiejszemu (bez komentatorstwa, z doskonałą artystyczną dyskrecją).
Główne narzędzie parodystyczności widzę w beznamiętnej demonstracji seksualizmu, czego nie należy kojarzyć z jakąkolwiek wulgarnością.
Wulgarności w tym wszystkim nie tylko nie ma, ale i być nie może, skoro to, co ją delikatnie przypomina, współtworzy demaskatorski intelektualnie sens narracji.
Kpiarskiego sensu narracji Łapu capu nie wydobyłoby się w żaden inny sposób tak efektownie, jak poprzez praktyki seksualne, w których nie od dziś wolno widzieć główną dla literatury podstawę wszelkiej diagnostyki antropologicznej.
Wspólnota wczesnej młodości splata się u Pluszki z koincydentalną wspólnotą seksualną, koincydentalność związków seksualnych stanowi zabawne zastępstwo akcji i fabuły, zmusza to autora do wymyślności narracyjnej, relacje seksualne w Łapu capu są w uroczy sposób wymyślne.
Adam Pluszka jest autorem jak stworzonym do wymysłów, stąd nadzwyczajna atrakcyjność jego opowieści –
Tych moich uwag sprzed lat o dwóch pierwszych utworach zbioru Łapu capu nie podważa lektura całości prozatorskiego debiutu.
Ona nie zmusza przede wszystkim do uskromnienia entuzjazmu dla tego pisarstwa.
To i owo, oczywiście, trzeba rozwinąć, uściślić lub skonkretyzować, trzeba dopowiedzieć, czym są pozostałe utwory zbioru, co w sensie pisarskim ujawniają, o czym świadczą.
W pięciu pozostałych narracjach kontynuuje się te poszukiwania artystyczne, które dały tak świetne rezultaty w obydwu głównych utworach zbioru, znajdując niekiedy coś całkiem innego (Taka miłość idealna, Nikomu o tym ani słowa), dostrzegając w doświadczeniu seksualnym istny węzeł gordyjski człowieczeństwa (Maks).
Zboczenia z drogi pisarskiej można by się doszukiwać w opowiadaniu Z mieszka Leszka, ale ten drobiazg narracyjny może znaczyć różności, narrator, który tylko w S–p–l–o–t–a–c–h jest bezosobowy, zrzeka się autorstwa utworu na rzecz jednej postaci utworu tytułowego (Czesław), wywodząc utwór z naśladownictwa.
W całości zbioru Łapu capu takich zrzeczeń z autorstwa różnych partii narracji jest sporo, wymaga to może słowa komentarza, komentarz mógłby dotyczyć charakteru parodystyczności w narracjach Adama Pluszki.
Formuła, którą zapisałem po lekturze pierwodruku utworu tytułowego, wywodzi się w większym stopniu ze S–p–l–o–t–ó–w niż z niego.
To w S–p–l–o–t–a–c–h intelektualna mowa powszednia jest mową zbiorowości, którą tworzą wszyscy uczestnicy akcji i fabuły.
Mowa w tym utworze jest jedna, z niej jednej buduje się narzędzie narracyjnej wszechwiedzy, która wskazuje literackiego adresata parodii.
W tytułowym Łapu capu większość udziałowców akcji i fabuły tworzy naturalną wspólnotę młodości, koincydentalną wspólnotę seksualną i również koincydentalną wspólnotę ludzi z ambicjami twórczymi.
Ambicje twórcze, choćby tylko zalążkowe, są u nich indywidualne i to właśnie stwarza rozmaitość form i adresów parodystyczności, umożliwiając sterowanie jej natężeniem i charakterem.
Najintensywniejsza jest parodia w Diariuszu Dariusza, ale różne jej formy firmują Czesław (z jego papierów pochodzi narracja Z mieszka Leszka), Tomasz, Marian, Dominik i inni.
Parodia listu Dominika do całej wspólnoty seksualnej jest tak subtelna, że można by jej wcale nie dostrzec, choć wtedy byłby szkopuł z interpretacją całości utworu tytułowego i postawy pisarskiej Adama Pluszki.
Swój własny szkopuł pisarski, który sygnalizuję w swoim pierwszym słowie o jego pisarstwie, po lekturze S–p–l–o–t–ó–w, unieważnia Adam Pluszka już w tytułowym utworze i w całym zbiorze Łapu capu.
Unieważnienie dokonuje się w dwojaki sposób, poprzez wielopostaciowość i wieloadresowość parodystyki, czego same S–p–l–o–t–y niczym nie zapowiadają, i poprzez świadomość powagi istnienia, którą efektowna parodystyka skutecznie maskuje.
Powaga ze świadomością tragizmu istnienia na horyzoncie istnieje już (jest do wykrycia) w S–p–l–o–t–a–c–h, w tytułowym Łapu capu stanowi ona drugą stronę doświadczenia seksualnego (jej się nie ukrywa, ale i nie eksponuje), w całym zbiorze może ona stać się równoważna z parodystycznością, czyli inaczej mówiąc z kpiarstwem.
Kpiarstwo stanowi imponującą siłę w pisarstwie Adama Pluski, ale dobrze, że za kpiarstwem czai się świadomość tragizmu.
Samo kpiarstwo może stać się czcze, kpiarstwo i świadomość tragizmu stanowią pierwszą parę w tańcach i korowodach sztuki dzisiejszej, Adam Pluszka dobrze to wyczuwa –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy