Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 6/2005

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(27.6.1999, 29.6.1999, 30.6.1999, 2.7.1999, 4.7.1999, 10-26.12.2004)

 

(27.6.1999)

Stanisław Sławomir Nicieja, w wywiadzie Cokół i figury (dla Magdaleny Bajer) – „Plus Minus” 1999 nr 26 – opowiada bardzo intere­sująco o Lwowie.

Nie pochodzi ze Lwowa, a zainteresował się jego historią, jego trzecia książka o Lwo­wie – Łyczaków dzielnica za Styksem (Wro­cław) – ukazała się w tym roku.

Stanisław Nicieja – rektor Uniwersytetu Opolskiego – użył określenia „rewindykacja do kultury”, jest to określenie może niezręcz­ne, ale bardzo potrzebne –

Susana Osorio-Mrożek, Człowiek z kuku­rydzy – „Plus Minus” 1999 nr 26, tłum. Maria Raczkiewicz – składa się z fragmentów roz­działu Meksyk prehiszpański książki Meksyk od kuchni, książka niekucharska.

W opisie religii Azteków i Majów jakby coś ze źródeł późniejszych religii, zdumiewa kanibalizm, jego powszedni i religijny charakter.

Taka książka, mimo popularnego charak­teru, jest antropologicznie niezwykle atrak­cyjna –

Robert Jarocki, w felietonie Inna kombi nacja genów – „Plus Minus” 1999 nr 26 – uwa­gi o jubileuszowej rozmowie Krzysztofa Zanussiego dla „Gazety Wyborczej”.

Jarocki przeciwstawia Zanussiego Kazimie­rzowi Kutzowi i Kazimierzowi Dejmkowi, Kutza nazywa „rubaszne obscenicznym”, Dejmka weredykiem, Zanussi natomiast dow­cipnie opowiada o kontekstach politycznych filmu o papieżu, dobre i to –

 

(29.6.1999)

Rafał Jakubowicz, szkic W jednej prze­strzeni. O Tadeuszu Kantorze i Mirosławie Bałce – „Opcje” 1999 nr 3 – świetny, choć jesz­cze po studencku erudycyjny.

Wiem to i owo o Tadeuszu Kantorze, o Mirosławie Bałce (ur. 1958) wiem mało, ale po lekturze szkicu chciałbym wiedzieć wię­cej, jest to ktoś już przez samo to, co mówi o Tadeuszu Kantorze.

Autor szkicu też musi być nielichym zawod­nikiem, studiuje na Wydziale Edukacji Artystycznej i na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby (malarstwo) ASP w Poznaniu.

Dużo się wie o sztuce, dużo ze sztuki rozu­mie –

Krzysztof Jaworski, list z datą 25 czerw­ca, broni swojej koncepcji, że w Skierniewi­cach poruszał się moimi śladami, chwali mój tekst o powieści Pod prąd, nie wierzy, że bę­dzie się o tym dobrze pisać.

List bardzo sympatyczny, sama przyjemność –

Jacek Podsiadło, rozmowa Skrzynki i dzwonki przetrwają (z Pawłem Marcinkiewiczem) – „Opcje” 1999 nr 2 – trochę dziwna i chyba dobra.

Najmniej mi się podoba początek, uwagi o Nagrodzie Kościelskich i o przyjęciu w Ambasadzie Szwajcarii.

W tym, co Jacek Podsiadło mówi o swo­im pisaniu, czuje się suwerenność, on w ogóle chyba jest suwerenny, robi takie wra­żenie.

Możliwe nawet, że jest on bardziej suweren­ny niż poetycko utalentowany, dobrze czyta się jednak, co on o czymkolwiek chce powiedzieć.

Szkoda, że za mało w jego mówieniu lite­rackich przykładów, konkretność literacka stwarza sprawdzian poglądów ogólnych, któ­re się formułuje.

W czytaniu rozmowy trochę mi przeszka­dza brak jakichkolwiek śladów żywego mó­wienia.

Tekst tej rozmowy jest jak od początku do końca napisany –

Wojciech Kuczok, recenzja Kość ogono­wa Zbigniewa Herberta (O chłopcu miesza­jącym powidła Janusza Szubera) – „Opcje” 1999 nr 2 – zasługuje na respekt.

Nie wiem, czy bym się ze wszystkim go­dził, autor recenzji ma pogląd na wszystko, o czym pisze (mechanizmy życia literackiego, strategie poetyckie, poetycka jakość wierszy Janusza Szubera), wszystko w jego opiniach ma znaczenie.

Kto tak pisze recenzję, musi być kimś, ja, na szczęście, wiem, kim jest jako poeta, pro­zaik i, po części, jako krytyk –

 

(30.6.1999)

Monika Bogdanowska, recenzja Pragnie­nie pełni (o wyborze wierszy Adama Zagajewskiego Późne święta) – „Opcje” 1999 nr 3 – dla mnie mało zrozumiała.

Autorka posługuje się terminologią polo­nistyczną, stosuje reguły pisania recenzji, zna chyba, co znać powinna (twórczość Zagajewskiego, literatura o tej twórczości) i przeprowadza kombinacje intelektualne nadmiernie zawiłe –

Bożena Szałasta-Rogowska, recenzja W poszukiwaniu „rozproszonego” czasu (o wierszach 1999 Ewy Lipskiej) – „Opcje” 1999 nr 3 – czysto omówieniowa.

Przeczytałem recenzję dla sprawdzenia, czy znów nic nie zrozumiem jak w recenzji Mo­niki Bogdanowskiej, tu zupełnie co innego, wszystko całkiem zrozumiałe, tylko, tak się myśli, dość byle jakie –

Kawiarnia Czytelnik, zaszedłem na poże­gnanie Basi Dróżdż z kwiatami, pojawił się Jerzy Lisowski (nie miał zabiegu w szpitalu, lekarka wyjechała), wyszedł niespodziewanie z kąta Janusz Głowacki.

Od Janusza opowieść o zbrodni w Głuchach, zabity Frykowski, u nas milczenie, gło­śno o tym w Ameryce.

Pożegnałem się z Basią i Henrykiem Drożdżami.

Wyszedłem z Januszem Głowackim, pogaduszki w drodze przez Nowy Świat, Janusz jedzie do Międzyzdrojów jutro przed wieczo­rem, zamierza być w Warszawie dwa tygod­nie –

Poczta, ze skrzynki przesyłka ze „Studium”, egzemplarz czasopisma i cztery książki: Kasandra idzie przypudrować nosek Marka Kry­stiana Emanuela Baczewskiego, Tamagotchi w pustym mieszkaniu Grzegorza Olszańskiego, Katarakta Waldemara Mogielnickiego i Opowieści słychane Wojciecha Kuczoka –

 

(2.7.1999)

Bogdan Nowicki, recenzja Soliloguium (o wierszach Krzysztofa Kuczkowskiego Wieża widokowa) – „Opcje” 1999 nr 3 – zbudowana jak z fraz poetyckich w prozie poetyckiego widzenia.

Nie ma w tym nic z tak zwanej prozy po­etyckiej, to jest poezja w prozie.

Robota literacka solidna, kunsztowna, po recenzjach Bożeny Szałasty-Rogowskiej i zwłaszcza Moniki Bogdanowskiej czyta się to z satysfakcją, choć tak pisać recenzji nie ma potrzeby –

Janusz Głowacki, dzwonił do redakcji, zaraz przyszedł, wstąpiliśmy do kawiarni, re­mont już się rozpoczął, rozmówka z Janka Dróżdż i z Jadzią Włodkową.

Zaglądaliśmy do baru wietnamskiego, zje­dliśmy obiad w restauracji Ejlat, kawa w Bri­stolu, opowiedziałem mu o wczorajszej wi­zycie „młodej literatury” i o książkach Jacka Durskiego –

Wiesław Myśliwski, zadzwonił po ósmej, rozmowa prawie godzinna, najpierw zwyczajowa, następnie o rozprzęganiu się literackich przyjaźni i o decyzji Wieśka.

Powiedział, że rozwiązuje redakcję „Sycyny”, wczoraj to ogłosił zespołowi, żal mu Krzysztofa Burka i innych ludzi. (…)

Nie mówił, jak będzie załatwiał emeryturę, dokumentację pracy ma zebraną –

Krzysztof Siwczyk, zadzwonił dość póź­no, dostał mój numer telefonu od Andrzeja Sosnowskiego.

Mówił o recenzjach i o moim liście, ale najwięcej o swoich sprawach osobistych (sic) –

 

(4.7.1999)

Tadeusz Zubiński, z wielu utworów Tade­usza Zubińskiego, jakie czytałem po opowiadaniach Dotknięcie wieku (1996), opowiada­nie Czort na Baranowie – „Twórczość” 1999 nr 7 – zaliczyłbym do najlepszych.

Z perspektywy literackiej doskonałości (nie­mal) tego utworu widać, jak opowiadanie Bałaguła („Twórczość” 1992 nr 6) – debiut au­tora w „Twórczości” – było przy swojej świetności dalekie od tego, co autor potrafi.

Patrząc na jego opowiadania pod kątem ar­tyzmu, dałoby się uznać, że jest to u niego ciągle jedna i ta sama próba przymierzania się do idei opowiadania doskonałego, co się nie­gdyś marzyło Annie Kowalskiej.

W swoich próbach przymiarek do czegoś takiego, jeśli chce się mu to przypisywać, daje Zubiński opowiadaniu Czort na Baranowie szczególne fory, umieszcza je (jego rzeczywistość) w takim punkcie czasu i przestrzeni, jaki dla jego sztuki narracyjnej jest najbardziej owocny.

Domyślam się w miasteczku Wrzosów rodzinnego Suchedniowa pisarza, mniej więcej rozumiem, dlaczego dla niego, choć się urodził w roku 1953, czas pierw­szej wojny światowej jest korzystniejszy niż inny.

Nie jest to z pewnością przejaw zależności od Andrzeja Kuśniewicza, tylko niektóre z tych względów, jakimi się kierował autor powieści Król Obojga Sycylii, byłyby dla Ta­deusza Zubińskiego te same.

Mniej dla niego znaczy europejska polity­ka, mniej się liczy przewód w porządku społecznym europejskiego świata.

Podobnie jak Kuśniewicz widzi może Zu­biński tę indywidualną niezależność osoby ludzkiej, jaka po pierwszej wojnie przestała istnieć (z ogólnych względów cywilizacyj­nych).

Całkowicie inaczej widzi Zubiński zależ­ność człowieka od historii, historia nie jest dla niego ani polityką, ani obyczajowością, ani sztuką i stylami sztuki, lecz głównie i po­nad wszystko historią kultury materialnej.

W tym zakresie pierwsza wojna kończy epokę, rękodzieła i zaczyna dominację mate­rialnej kultury przemysłowej.

Człowiek epoki rękodzieła jest Zubińskiemu bliższy niż człowiek kultury przemysło­wej, która zwyciężyła.

Czas końca i początku, czas jednego i dru­giego razem, ma swój dramatyzm, Tadeusz Zubiński ma zawsze dobre wyczucie takiego właśnie dramatyzmu.

Doskonałości artystycznej Czorta na Baranowie sprzyjają miejsce i czas, autor jest w stanie wypełnić je nieskończonością stosow­nej realności.

Cała przestrzeń wrzosowskiej okolicy i trzy dni czasu porucznika carskiej armii Fiodora Michajłowicza Sorokina są wypełnione wszechświatem rzeczy i nieskończonością mikrozdarzeń w naturze i w samym człowieku.

Przestrzeń i czas przelewają się od nadmia­ru wszystkiego, od gęstości, od zmysłowej namacalności tego, co je wypełnia.

Narracyjna konfrontacja dotyczy tu nie trzech głównych postaci, carskiego oficera, miasteczkowego aptekarza i polskiego panka na zagrodzie, ale oddzielnych wszechświatów, z jakich każda z tych postaci się wywodzi, jakie się zderzają w aptekarskim domu i w chłopskiej niechłopskiej zagrodzie.

W tej narracji wszystko jest na swoim miej­scu i wszystko takie jak trzeba, może tylko w samym finale, w absurdalnej śmierci carskie­go oficera jest jakby naruszenie naturalnych proporcji rzeczy i stosunków między sło­wami.

Może zresztą naruszenia proporcji nie ma, może dysproporcją jest sam koniec tego, co w naturalny sposób nie może się kończyć, co trwa w swojej doskonałej pełni w słowie, któremu do doskonałości nic nie brakuje –

 

(10-26.12.2004)

Od procedury czytania chcę zacząć swoje skromne uwagi. Czytam Promieniowania Ernsta Jüngera (1895-1998), zbliżam się do koń­ca, już widać przypisy Wojciecha Kunickiego, także autora posłowia, posłowia wolałem nie czytać przed lekturą samych Promieniowań. Z przypisów korzystam jednak przy lekturze, choć to u mnie zwykle wyjątek. Zwłasz­cza przy lekturze dzienników autentycznych pisarzy przypisy mi przeszkadzają, szkodzą artystycznemu działaniu samego diariuszowe­go dzieła.

Artyzm Ernsta Jüngera odczuwa się już w wymiarze zdania, po zdaniu trzeba się zastanowić, nie przeszkadza więc zajrzenie do przypisów, które tym razem artyzmowi mają służyć, bo są przypisami kogoś, kto nie jest z artyzmem dzieła na bakier.

Rzadko komukolwiek czegokolwiek za­zdroszczę, zazdroszczę jednak Wojciechowi Kunickiemu, że zechciał być i stał się wybit­nym znawcą pisarstwa Emsta Jüngera, w Pol­sce chyba w tym wymiarze jedynym. Bo to niesłychanie trudne zadanie, wymagające szczególnych predyspozycji.

Sam Ernst Jünger jako pisarz i intelektuali­sta jest jak kosmos, jest właśnie po swojemu uniwersalny, uniwersalny renesansowe, taka renesansowa uniwersalność u niego spełnia się w wersji autentycznie dwudziestowiecz­nej, czyli całkowicie wyjątkowej.

Kto dziś jest w stanie być twórcą – nazwij­my to ogólnie – w sztuce słowa, kompetent­nym znawcą wielu innych sztuk (wszystkie sztuki wizualne, sztuki dźwiękowe), wielu wirtuozerskich sprawności umysłowych w fi­lozofii, teologii i w naukach ścisłych.

Nie chodzi przy rym o jakąkolwiek erudycyjność, którą może się popisać byle kto i w byle jaki sposób.

Ernst Jünger stosuje swoją niebywałą wie­dzę praktycznie, w działaniu, w myśleniu, w rozumieniu, w patrzeniu i w słuchaniu, w każ­dym zmysłowym i intelektualnym kontakcie (u niego nie ma żadnego rozdziału zmysłów i intelektu).

On patrzy na każde zjawisko przyrodnicze jak znawca przyrody we wszystkich zakre­sach, nazywa wszystko, co żywe lub martwe po imieniu, umie opisać rozumiejące dzieło sztuki, ptaka, rośliny, kamień, rozumiejąc – po swojemu i w sobie właściwy sposób – zja­wiska obserwacji i także twory myśli i wy­obraźni.

Gigantyczna erudycja Ernsta Jüngera jest u niego całkowicie uwewnętrzniona, stała się własnością j ego rozumu praktycznego, posłu­guje się nią we wszystkich działaniach życiowych (żołnierz dwóch wojen, działacz, postać publiczna) i twórczych (pisarz, intelektuali­sta, twórczy użytkownik sztuk i nauk).

Obiektywną komplikację w poznawczym stosunku do takiego giganta, jakim jest Ernst Jünger, może stanowić jego usytuowanie ży­ciowe, wynikające z przynależności narodo­wej i udziału w narodowej historii.

Mogłoby to mieć podstawowe znaczenie dla lektury Promieniowań, które w polskiej edy­cji obejmują okres najbardziej newralgiczny, pierwszy zapis diariuszowy w Promieniowaniach ma datę 18 lutego 1941, ostami 13 sierp­nia 1944.

Autor jest wtedy uprzywilejowanym ofice­rem Wehrmachtu we Francji, pełniącym mię­dzy 24 października 1942 i 17 lutego 1943 misję wojskową na froncie wschodnim (Za­piski kaukaskie).

Komplikacje związane z tym usytuowaniem diarzysty dla takiego czytelnika jak ja mogły­by być niemałe. Jego i moja sytuacja w tam­tym czasie były pod wszystkimi względami biegunowo przeciwne, największym zasko­czeniem w mojej lekturze diariuszy wielkie­go niemieckiego pisarza z tamtego czasu jest to, że żadnych komplikacji, jakich mógłbym się spodziewać, nie doświadczyłem.

Nie doskwiera mi jego mundur, choć wy­maga to ode mnie odebrania sobie prawa do osądu tego faktycznego stanu rzeczy i muszę się ograniczyć do osądu człowieczeństwa usytuowanego w takim akurat mundurze.

Z tym właśnie człowieczeństwem – konse­kwentnie w sobie ocalanym – mam jak naj­lepszy kontakt duchowy przy lekturze Promie­niowań.

Autor Promieniowań robi swoje zapiski diariuszowe w niezwykle przemyślany spo­sób, zapisuje swoje doświadczenia wewnętrz­ne tylko o tyle, o ile mogą być zapisane bez szkody i zagrożeń dla kogokolwiek, dla in­nych i dla siebie.

To wymaga niezwykłej przemyślności, choć lepiej to nazwać mistrzostwem pisarskim, artystycznym. Nie pisze się więc o wszystkim, czego można się domyślić, jeśli umie się czytać z wyobraźnią i myśląco.

O wojnie, w której się uczestniczy mniej więcej tak jak w kataklizmach natury lub w niezależnych kataklizmach historycznych, musi się myśleć identycznie, jak myślą wszyscy ich bezpośredni uczestnicy i to niezależnie od stro­ny i miejsca, w których się znaleźli.

Wyłączając wszelkie myślenie propagandowo-ideologiczne, czyli niemyślenie, wszyscy ludzie zdolni do myślenia muszą myśleć o czymś takim identycznie lub podobnie.

Innymi słowy stosunek Ernsta Jüngera do wojny jako zjawiska historycznego, do władz politycznych Niemiec, do zbrodni wojennych i do wszystkich tragedii wojennych nie kryje w sobie żadnych zagadek, ten stosunek jest wiadomy, choć o tym wyraźnie się nie pisze lub jedynie możliwie najostrożniej napomyka.

Ówczesna poprawność polityczna nawet w państwach totalitarnych nie była tak absolut­na, jak stała się dziś w demokracjach na ca­łym świecie, więc też Ernst Jünger nie musiał wszystkiego przemilczać, ale same jego po­wiązania personalne by wystarczyły, żeby mógł trafić na szubienicę lub do obozu.

O istocie jego narracji diarystycznej decy­duje jednak to, co nazywam człowieczeń­stwem konsekwentnie w sobie ocalanym. On wprawdzie nie jest w jakimś środku ówcze­snego piekła, jeśli wyłączyć Zapiski kauka­skie, ale na jego wyeksponowanej witrynie.

Żyje pełnią życia człowieka ówczesnej najelitarniejszej elity europejskiej, kontynuując najbardziej wyrafinowane przejawy duchowe­go elitaryzmu, pozwalając sobie na wyszuka­ny estetyzm i równie wyszukany intelektualizm, działając twórczo tak intensywnie, że mogło w warunkach wojennych powstać dzie­ło tej miary co Promieniowania, które w głęb­szym – nie czysto formalnym – sensie są dzie­łem narracyjnym rzędu największych.

Bez wahania porównałbym jeż taką cało­ścią, jaką stanowią Doktor Faustus i Jak po­wstał Doktor Faustus Tomasza Manna, choć obruszą się wszyscy entuzjaści Mannowskiego arcydzieła.

Te dzieła o dwadzieścia lat starszego To masza Manna i Ernsta Jüngera powstały równocześnie (narracja Jak powstał Doktor Faustus i pierwodruk Promieniomań ukazały się w tym samym roku 1949).

Osobiście gotów byłbym myśleć, że Pro­mieniowania górują, nad Doktorem Faustusem autentyzmem intelektualnym i szczególnym niemieckim dramatyzmem, jeśli jest się w stanie czytać Promieniowania z całą ich zawar­tością intelektualną i artystyczną, która u Manna uzyskuje stosunkowo popularną po­stać charakterystycznie prostolinijnego filozofowania w narracji Serenusa Zeitbloma.

Narrator Ernsta Jüngera to on sam, doświad­czony artysta, który tworzy dzieło wyrafinowanego artyzmu.

Dzieło Manna jest z różnych względów popisowo trudne, ale wyrafinowanie arty­styczne Promieniowań ma swój rodowód ar­tystyczny nie tylko niemiecki, lecz także fran­cuski. W Promieniomaniach widać naocznie wtajemniczenie w literacką kulturę francuską, jest to wtajemniczenie równe wtajemniczeniu w literacką kulturę niemiecką.

Jünger daje w Promieniomaniach wiele świadectw wtajemniczenia we francuską diarystykę i pisarskie pamiętnikarstwo, widząc sztukę szczególnie mu bliską w dziele Saint-Simona.

Premedytacja artystyczna przy pisaniu dzien­ników jest u takiego pisarza jak Jünger jak najbardziej naturalna, sądzę jednak, że ona nie była konieczna, pisarzom takim jak on przydarza się co innego, oni od pewnego etapu twórczości nie piszą nic, co by nie było sztuką na ich mia­rę. Coś takiego zdarzyło się Jarosławowi Iwaszkiewiczowi, prawie rówieśnikowi Jüngera, może nawet w zbliżonym czasie.

Atutem artystycznym takiej powieści, za jaką uważam Promieniowania, jest jej jaskra­wa i najzupełniej autentyczna niepowieściowość (antybeletrystyczność), która od we­wnątrz, może od spodu, rozsadziła artystycz­ne formy prozy w dwudziestym wieku.

Powieść rodzinna – wielkie odkrycie prozy wcześniejszego czasu – stała się dziś nawet w serialach telewizyjnych całko witą zamierzchłością, choć jej tradycja jest i będzie podtrzymywana ze względu na jej popularność.

Niepowieściowa powieść Ernsta Jüngera, czyli jego niebeletrystyczna proza, jest zjawiskiem pisarskim, któremu mało co może do­równać w najwyższej literaturze.

Jej niepowieściowość jest u niego także nieeseistycznością, tysiące zdań jego narracji scala osobowość narratora, który, będąc na pozór doskonale soliptyczny, jest zaprzecze­niem jakiegokolwiek solipsyzmu.

Jego narracja w całości dotyczy przeżywa­nia świata, nie przeżywania siebie, nie można chyba być bardziej ukrytym ze swoim wnę­trzem, niż jest narrator Promieniowań.

Nie można jednocześnie bardziej zdyscy­plinować swojego przeżywania świata, choć wierzy się niejako z góry w istnienie świata i nawet w istnienie Boga i ufa się temu względ­nemu poznaniu świata, jakie mieści się w doświadczeniu kultury.

Przez przyswojoną sobie – w granicach in­dywidualnych możliwości – całość kultury doświadcza się, przeżywając – w zgodzie z instynktem samozachowawczym – przeznaczoną sobie cząstkę świata z doskonałą samo­świadomością, nie wysuwając wcale swojej świadomości nad dostępny świat.

W diariuszowych narracjach francuskich (zwłaszcza w pierwszej) eksponuje się cząstkowość doświadczeń, ale odstępuje się od wybiórczości w Zapiskach kaukaskich i tak­że w finale Drugiego dziennika paryskiego, gdy wybiórczość przestaje jakby obowiązywać, odsłaniając perspektywy totalnej klęski tego, w czym się tkwi.

Jüngerowska epickość końców epopei robi – na mnie przynajmniej – potężne wrażenie, koniec widzi się tu w zalążkach, w zapowie­dziach, w najmniejszych cząstkach, w przeczuciu pełnej straszności.

Samodyscyplina artystyczna w tym właśnie objawia całą wielkość pisarską Jüngera, któ­ry wie jakby sam z siebie i całkowicie przedustawnie, że żaden koniec niczego nie koń­czy, że człowiek doświadcza tylko sobie do­stępnych obrotów rzeczy, wobec których dys­ponuje tylko taką świadomością, na jaką go stać.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content