copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(2.11.1998, 4.11.1998, 5.11.1998, 6.11.1998, 7.11.1998, 8.11.1998, 9.11.1998, 11.11.1998, 12.11.1998, 13.11.1998, 14.11.1998, 5.3.2002)
(2.11.1998)
Dariusz Sośnicki, z listu do niego:
Cieszę się z Pana obietnicy (nowa książka), myślę, co znaczą, słowa o oddalaniu się „od ścieżek, którymi Pan się przechadzał”.
Źle Pan zrozumiał lub dla żartu Pan przekręcił to, co napisałem o niepewności w Pana wierszach.
Pisałem o niepewności poznawczej, co oznacza jednocześnie baczną poznawczą uwagę, o tym w liście napisałem z dużą dobitnością, nie wiem, jak się to Panu skojarzyło, jak się mogło skojarzyć, z podejrzewaniem siebie o gapowatość.
Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, zawsze myślałem, że Pan jest bystry i bardzo Pan stawia na tę bystrość.
To w każdym razie widzę w Pana wierszach.
Jerzy Łukosz, zadzwonił po szóstej (z Wrocławia), po powrocie z Sarajewa i z Wiednia był w Oławie.
Opowieść o Sarajewie i Wiedniu, i o teatrze Beaty.
Łukosz kupił dziś czasopismo „Zły” (1998 nr 10), przeczytał Polską hańbę Janusza Rudnickiego, uważa to za tekst historyczny, ja wypowiedziałem się, jak to źle się stało, że stało się tak, jak się stało, historyczność Morderców (właściwy tytuł) mogłaby być większa. (…)
(4.11.1998)
Darek Foks, lektura trzech opowiadań – „Twórczość” 1998 nr 11 – w druku, kolejność następująca: Gruby testament, Adam Mokotów i Ewa Żoliborz i Marihuana Jones.
Opowiadania brawurowe, Gruby testament wielki przez drastyczność diagnozy, Darek Foks wyżął duszę dzisiejszego człowieka z wody i z płynącego gówna, pozostało gówno twarde jak skała, gówno monument.
Monument ostatecznej nędzy dzisiejszego człowieka, nędza dosięgła go w jego, bądź co bądź, istocie, w samym języku, taki język jest już całkowicie niepotrzebny.
On jest potrzebny tylko po to, żeby powstał taki literacki pomnik, jaki Darek Foks po mistrzowsku zbudował.
Razem z utworem Orcio powstał wspaniały cykl czterech opowiadań –
Adam Wiedemann, zadzwonił około dziewiątej wieczorem (z Grabowa), Maria Janion godzi się na występ promocyjny książki Wiedemanna (15 grudnia), Adam chce potwierdzenia mojej zgody, zapewnia, że dostanę książkę w listopadzie.
Dzwonił do niego Dariusz Suska, proponuje mu zrobienie wywiadu ze mną do „Gazety Wyborczej” (Suska przeczytał mój artykuł Kiepskość w „Polityce”), umówiliśmy się wstępnie na przyszły piątek, Adam zadzwoni może w przyszłą środę –
(5.11.1998)
Łukasz Klesyk, Małgosia – „Twórczość” 1998 nr 11 – jest drugą, po opowiadaniu Ciotka (1996 nr 12), publikacją autora w „Twórczości”.
Małgosia potwierdza, że punktem wyjścia tego pisania jest stylistyka Brunona Schulza, której się używa w narracji o dzisiejszym doświadczeniu cywilizacyjnym.
Narrator opowiadań Ciotka i Małgosia – bezpośrednio ta sama postać – opowiada o swoim świecie poprzez wyobraźnię dzieciństwa, która doświadczeniu nadaje wymiary według własnych kompetencji.
Stylistyka schulzowska w dzisiejszym użytku narracyjnym nie jest wyłącznie atutem, ona jest już nadmiernie literacko wyeksploatowana.
Atrakcją narracji w Ciotce jest dramatyzm zderzenia afirmacji i sprzeciwu w akcjach wyobraźni.
Atrakcją narracji w Małgosi jest relacja między narratorem i tytułową postacią, w tej relacji można dostrzec dalekie nawiązanie do relacji między Don Kichotem i Sancho Pansą.
Sancho Pansa jest w opowiadaniu Klesyka dziewczynką, która daje sobie narzucić świat wyobraźni narratora na czas dzieciństwa, które w dorosłym życiu nie ma – w przeciwieństwie do narratora – żadnej kontynuacji.
W opowiadaniu Klesyka wyobraźnia jest narzędziem złudnej władzy nad drugim człowiekiem, ze świadomością tej złudności narrator – Don Kichot Klesyka – nie zdoła się rozminąć –
(6.11.1998)
Maria Terlecka, trzy opowiadania, Toast, Obraz i Rzeczy – „Twórczość” 1998 nr 11 – dość interesujące.
Przychodzi mi na myśl, że może autorkę przed laty widziałem.
W opowiadaniach narracje o pracach wyobraźni głównych postaci – w każdym opowiadaniu jest to dziewczynka, z jej punktu widzenia prowadzi się narrację – o świecie dzieciństwa i jego tajemnicach.
Trzecioosobowość narracji przypomina technikę filmowych obrazów, w których kreacyjny podmiot może być jednocześnie wizualnie uprzedmiotowiony.
Z trzech utworów najbardziej mi się podoba Obraz, w którym kreacja wyobraźni dotyczy nigdy nie widzianego stryja, znanego jedynie z malarskiego autoportretu.
W moim już całkowicie dorosłym doświadczeniu podobnie zaistnieli w wyobraźni prapradziadek Jakub Bereza i wuj (brat matki, który zmarł w czasie pierwszej wojny) Stanisław Wenus, obydwu, można powiedzieć, przez wyobraźnię pokochałem.
W pisaniu Marii Terleckiej coś jest, jest jakaś prawda wewnętrznego doświadczenia –
Kinga Dunin, tekst Wspak od wysp Miłosza (o Wszędobylstwie porządku Adama Wiedemanna) – „Ex Libris”, numer specjalny, Frankfurt 1998 – jest inny niż recenzja w „Twórczości”.
Dość dziwne rzeczy wyczytuje się w finale uwag Kingi Dunin: „W końcu zadajmy jednak to pytanie: właściwie, po co tak o niczym? Oto inne możliwe wytłumaczenie-usprawiedliwienie prozy banalistycznej: bo wszystko, co przeżyliśmy jest ważne”.
Czy potrzebny jest termin proza banalistyczna, czy o banalistyczną ważność chodzi Wiedemannowi.
Przypisuje się mu coś, co go nie ziębi i nie grzeje –
(7.11.1998)
Kazimierz Brandys, fragment książki Przygody Robinsona – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 226 – ma datę „wrzesień 1998”, narracja głównie o pobytach w szpitalu i przeplatanka wspomnień i refleksji.
Jak przykro pisze o Jarosławie Iwaszkiewiczu, niby nic złego nie napisał, ale przeciwstawia swoje opozycyjne koneksje obojętności Jarosława, przecież musiał wiedzieć, co Jarosław robił dla wspólnego dobra, sam Brandys był zawsze nieporównywalnie bardziej konformistyczny niż Jarosław.
Nieprawdę widać także w pisaniu o swoim pochodzeniu żydowskim, przecież nikt go nawet nie kojarzył z żadną postacią obcości, to Julkowi Stryjkowskiemu lub Adolfowi Rudnickiemu pamiętano ich pochodzenie (któż miał im to za złe), bo oni sami nie dawali o tym nie pamiętać, przy Brandysie nikomu nie przychodziło to na myśl.
Brandys pisze, że nie znosi nielojalności, właśnie w nim jest nielojalność (na przykład wobec Iwaszkiewicza), tego on w sobie powinien nie znosić –
(8.11.1998)
Paweł Huelle, w felietonie Tropa, czyli droga – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 262 – felietonowo o Wilczym notesie Mariusza Wilka.
W podtekście i w tekście przeciwstawienie Wilczego notesu pisaniu Ryszarda Kapuścińskiego.
Wilczy notes kojarzy się ze świadectwami pisarskimi wielkich Rosjan dziewiętnastego wieku (Mikołaj Leskow, Sałtykow-Szczedrin) –
Katarzyna Szumlewicz, w recenzji Namiętności i schematy (o książce Wojciecha Gutowskiego Nagie dusze i maski. O młodopolskich mitach młodości, Kraków 1997) – „Twórczość” 1998 nr 11 – bardzo piękna odyseja zbłąkań młodopolskich w literaturze, przede wszystkim w poezji, dostrzegana niemal z upodobaniem.
Dobrze zabłąkanie ujmuje jednozdaniowa formuła: „Jak można zarazem sławić szał i chować się przed nim w formułki?” –
(9.11.1998)
Jerzy Fanek, w wywiadzie Jerzy Panek: jestem wierny zmianie (dla Elżbiety Dzikowskiej) – „Twórczość” 1998 nr 11 – same wspaniałości.
Mówi, jakby bił dzwon, proste słowa, najważniejsze sprawy, chciałoby się cytować zdanie po zdaniu.
Na pytanie, dlaczego maluje autoportrety, odpowiada: „Robię je, bo siebie znam najlepiej. To moje podstawowe zadanie”.
Zacytuję jeszcze ostatnie zdanie wywiadu: „Bywa już, że prawie nie widzę, a ciągle pracuję. I wciąż jestem wierny zmianie”.
Jaki porządek w jego świecie, zwierzęta, przyjaciele, kobiety, artyści, wszystko jest sobą, jest sobą w swojej prawdzie, w kurewstwie, w zażyłości, w robocie, w świadomości, co jest czym –
(11.11.1998)
Danuta Cirlić-Straszyńska, w chorwackim przeglądzie – „Twórczość” 1998 nr 11 – po opisie ideologicznych kłopotów z Miroslavem Krleżą (1893–1981) i Ivo Andriciem (1892-1975) przechodzi do Plejady polskich poetów XX wieku (1997).
W tej antologii prezentuje się siedmioro poetów (Gałczyński, Miłosz, Wojtyła, Różewicz, Szymborska, Herbert, Zagajewski).
Pomyśleć o takiej antologii sama radość, dobre to akurat na dzisiejsze święto –
(12.11.1998)
Adam Wiedemann, zadzwonił po czwartej, przyszedł po piątej, wiele godzin rozmowy nagrywanej i wiele godzin swobodnej.
Nagrywaliśmy chaotyczną rozmowę o prozie, od pierwszych lat po wojnie poprzez socrealizm, październik 1956 i początki prozatorskiej awangardy.
Nie mam stosunku do tego, co mówiłem, wydaje mi się to zbyt chaotyczne, ale mogę się mylić.
Rozmowa swobodna o wszystkim, o jego czytaniu „Twórczości” i mnie, bardzo dużo o Alicji Dryszkiewicz, także o pierwszych spotkaniach z Janem Drzeżdżonem, z Andrzejem Łuczeńczykiem, z Dariuszem Bitnerem i z samym Adamem.
Wyszedł ode mnie po wpół do jedenastej, ma dziś nocować w Warszawie, wyjedzie jutro koło trzeciej, być może pojawi się w redakcji lub w kawiarni –
(13.11.1998)
Kazimierz Hoffman, wiersz Stary człowiek przed poematem – „Twórczość” 1998 nr 11 – jaka dziwność, jaka niezwykłość.
Wchodzenie jak po stopniach w wiersz, w poemat, w Poemat, przed którym się stoi, o którym się wie, że go się dozna.
Dozna się Poematu, czyli ostateczności, zobaczy się krajobraz taki, jaki jest, kiedy się w nim nie jest.
Cytat z Simone Weil w wierszu zamieniam na parafrazę, ten cytat jest parafrazą, jest własną konfesją, o której mówi się w trzeciej osobie („w to wierzy”).
Trzecioosobowość jest znakiem ostateczności, ona jest już doznana.
Ten wiersz o najważniejszej transgresji jest o czymś, co się dokonało, co jest już doznane, co się poznało –
(14.11.1998)
Michał Paweł Markowski, W stronę arcydzieła – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 267 – jest świetnym, wręcz mistrzowskim, artykułem popularnym o pisarstwie Marcela Prousta przed powstaniem W poszukiwaniu straconego czasu.
Z każdego zdania tekstu Markowskiego widać, że przekazuje on tylko swoją własną wiedzę o Prouście, wiedzę z przeczytania i własnego przemyślenia Rozkoszy i dni (1893), Jeana Santeuila (wyd. 1952), przekładów Johna Ruskina (Biblia z Amiens, Sezam i lilie), Contre Sainte-Beuve (wydania 1954 i 1971) i dwóch tomów pierwszej wersji arcydzieła, Wahań serca i Czasu odzyskanego.
Prawie nie ma w szkicu Markowskiego nic, czego bym o Prouście nie wiedział (z różnych źródeł), ale czyta się go z piękną satysfakcją, że korzysta się z powtórki czegoś całkowicie własnego, nie z powtórki czegoś z drugiej ręki.
W szkicu przeszkadzaj ą mi jedynie dwie lub trzy pretensjonalności stylistyczne (dwa lub trzy słowa, których ja bym nie użył) –
(5.3.2002)
Michał Paweł Markowski (Występek. Eseje o pisaniu i czytaniu, Warszawa 2001).
Michała Pawła Markowskiego podziwiam od pierwszego kontaktu z jego słowem pisanym, czyli od kilku lat.
W jego pisaniu – w tym według rygorów naukowości i w eseistyce – nie ma czysto literackiej szczególności, szczególność tego pisania nie jest jawna, nie ma swoich stylistycznych znaków rozpoznawczych.
Ona jest ukryta, trzeba jej szukać w atrybutach intelektualnej – albo lepiej, duchowej – osobowości autora.
Źródeł nieuchwytnej formalnie szczególności nie szukałbym we wrodzonej inteligencji ani w nabytej erudycji, lecz w przyrodzonym i wybornie ukształtowanym darze lub talencie rozumienia.
Rozumienie nie jest dla mnie dzieckiem inteligencji, w jeszcze wyraźniejszy sposób nie jest dzieckiem erudycji.
Rozumienie jest dzieckiem mądrości, która może być w różnych proporcjach przyrodzona i nabyta.
Zawsze jednak musi mieć związek z tym, co autor Występku nazywa poznaniem przez ciało, nie przez umysł.
Świadomość, czym jest doświadczenie pisania i czytania, a już zwłaszcza filozofia pisania i czytania, którą się w Występku wykłada, nie jest i nie może być dziełem całkowicie własnym i oryginalnym autora.
Korzysta on jawnie ze wszystkiego, z czego chce korzystać, prezentuje jednak programowo i niemal wyłącznie swoje własne rozumienie tych wszystkich, którzy do tego własnego rozumienia najbardziej się przyczynili.
Dwa rozumienia, trafiające w sedno rzeczy rozumienie innych i wiarygodne – bez nad miernej pychy, bez fałszywej skromności – rozumienie siebie, są źródłem światła, które bije z eseistycznej narracji o pisaniu i czytaniu.
Przywołując myślenie innych o doświadczeniu pisania i czytania, nie ukrywając tego, kto przywołuje, samemu pisząc i czytając, opowiada się o pisaniu i czytaniu, jakby się odkrywało nieznany ląd, który jest nie tylko lądem najważniejszym z wszystkich lądów, ale w pewnym sensie lądem jedynym.
Pisanie i czytanie, będąc – jedno i drugie – przede wszystkim poznaniem przez ciało (którego opis powtarza się za Barthes’em, kimś najważniejszym spośród wszystkich innych), staje się w eseistycznej opowieści Markowskiego doświadczeniem sumującym lub wieńczącym wszystkie inne doświadczenia, choć z całą pewnością ma to być w ukrytym założeniu opowieść synekdotyczna (czyli także artystyczna).
Artystycznie – nie po akademicku – pisze i czyta Markowski swojego Rolanda Barthes’a, Roland Barthes jest dla Markowskiego kimś takim jak Jarosław Iwaszkiewicz dla Andrzeja Turczyńskiego, jest mistrzem, ojcem i koniec końców wcieleniem idealnego braterstwa.
Wyrażam coś niewyrażonego przez Markowskiego w taki sposób, ponieważ zasadnicza idea jego eseistycznej opowieści nie pozwala na taką bezpośredniość wyrazu.
Roland Barthes powstał dla Michała Pawła Markowskiego z pragnienia Innego, istnieje dla niego jak Japonia dla Barthes’a, jak Włochy dla Stendhala, doświadcza się go, czyli pisze i czyta, dla całości, dla wszystkiego, pisząc go i czytając dla siebie, pisząc go i czytając w sobie.
Pozwalam sobie na niekonwencjonalność użytku ze słów, piszę bowiem i czytam o pisaniu i czytaniu Michała Pawła Markowskiego z niejakimi osobistymi uprawnieniami.
Nie jestem teoretykiem pisania i czytania, ale jestem dość szczególnym praktykiem, który pozwala sobie na zwierzenia o pisaniu i czytaniu.
Swoje zwierzenia znajduję w opowieści Markowskiego w nieco innym języku, w języku intelektualnie tak ukształtowanym i tak doskonale owładniętym, że autor Występku może powiedzieć wszystko, co chce, w sposób wręcz niedościgniony.
Nie wstydzę się przyznać, że zazdroszczę Michałowi Pawłowi Markowskiemu takiego pisania o pisaniu i czytaniu, jakie jest dla mnie niedostępne.
Ja muszę poprzestać na swoim – pod prościutką nazwą – czytaniu całym sobą, czytaniu równoznacznym z istnieniem, czytaniu po nic.
Michał Paweł Markowski może pisać i czytać z poczuciem zdyscyplinowanej władzy nad takim językiem dzisiejszych filozofów, który nie cofa się przed nazywaniem wszystkich uwarunkowań i przypadłości tego, co stanowi esencję ludzkiego doświadczenia.
Nie przegapiam jednak wyraźniejszych w Występku niż we wcześniejszym pisaniu ucieczek lub wyskoków do języka kolokwialnych tropów poetyckich, może to znaczyć różne rzeczy.
Zarówno niewygody i niedostatki języka filozoficznego, jak i gest uznania dla sprawności i mocy języka powszechnego użytku, który – w swoich wzlotach – ma postać żywej poezji.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy