Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 7/1999

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(23.11.1996, 24.11.1996, 25.11.1996, 26.11.1996, 29.11.1996, 30.11.1996, 1.12.1996, 2.12.1996, 4.12.1996, 5.12.1996, 6.12.1996, 8.12.1996, 10.12.1996, 11.12.1996, 13.12.1996, 14.12.1996, 17.12.1996, 18.12.1996, 20.12.1996, 21.12.1996, 22.12.1996, 23.12.1996, 24.12.1996, 12.4.1999)

 

(23.11.1996)

Czesław Miłosz, w przedrukowanym z „NaGłosu” tekście Nie znając wstydu ni miary – „Gazeta Wyborcza” 1996 nr 273 – eksponuje się stalinowskie fascynacje Osipa Mandelsztama.

Możliwe, że wszystko, co pisze Miłosz jako rusycysta, jest prawdziwe, legenda tego poety jest piękna, ale wie się jakby od ręki, że jest legendą.

Akt demitologizacyjny Miłosza jest, jaki jest, chyba nawet dobrze, że jest, on mówi więcej o samym Miłoszu niż o Mandelsztamie –

Thomas Mann, esej o Fauście Goethego (1939) – „Literatura na Świecie” 1996 nr 5-6, przełożyła Małgorzata Łukasiewicz – odsłania historyczne warstwy literackie, które młody Goethe scalał w swoim arcydziele poprzez postacie Fausta, Mefistofelesa i Małgorzaty.

Mann, to jest w tym eseju najbardziej zdu­miewające, wynosi dobro nad zło, Fausta nad Mefistofelesa, szukając w dążeniu człowieka i ludzkości drogi dobra, dobroci i dobrotliwości, pomniejszając zło, winę i demoniczność człowieka.

W finale eseju taka interpretacja Fausta staje się przesłaniem tekstu Manna, Mann gloryfikuje dobro w człowieku, „dobrotliwą wiel­kość”.

Esej Manna tym finalnym przesłaniem na­wiązuje do głównej idei Józef a i jego braci

 

(24.11.1996)

Wacław Tkaczuk, w swoim przeglądzie poetyckim – Program II – sięgnął do wierszy, które w omówieniu przesłonili Wisława Szymborska i Tadeusz Różewicz.

Do prezentacji wybrał wiersze „nagrobkowe” Zbigniewa Jerzyny i jeden wiersz Ariany Nagórskiej.

Wiersze Jerzyny (nagrobki Jana Himilsbacha, Adama Galisa, Krzysztofa Mętraka) bar­dzo piękne, rzeczywiście, wspomniał o tym Tkaczuk, zapożyczone od Mastersa, ale jest to zapożyczenie zobowiązujące.

Wehikuł czasu Ariany Nagórskiej trochę zbyt publicystyczny, ale ujdzie –

Albrecht Schöne (ur. 1925), studium Sabat czarownic i kult Szatana w „Fauście” Goethego – „Literatura na Świecie” 1996 nr 5-6, przełożył Andrzej Kopacki – pochodzi z książki Götterzeichen, Liebeszauber, Satanskult. Neue Einblicke in alte Goethetexte (1982).

Studium zawiera atrakcyjną prezentację kon­tekstów oficjalnej wersji Nocy Walpurgi i Snu Nocy Walpurgi, czyli tak zwanego „walpurgicznego worka”, których Goethe nie odważył się wydrukować.

Niemiecki znawca Goethego nie waha się porównać procesów czarownic z holocaustem i przypisać Goethemu pełnej świadomości roz­miarów i charakteru zjawiska –

 

(25.11.1996)

Adam Drzeżdżon, przyszedł po czwartej, przyniósł maszynopisy Jana (maszynopis zupełnie nieznanego utworu, maszynopis Baśni, rękopisy dziennika), niektóre chce zabrać ju­tro –

 

(26.11.1996)

Jan Drzeżdżon, rękopis Dzienników zupeł­nie nie uporządkowany.

Czytałem zapisy nie w kolejności, najpierw z roku 1992, następnie z lat 1989, 1988, 1987, 1990.

Znalazłem dwie lub trzy wzmianki o powieści Idę z otchłani niepamięci, wygląda na to, że Adam tylko przeglądał rękopis.

Jest możliwe, że tych wzmianek jest więcej – przypuszczam, że powieść została ukończona w roku 1987 – we wcześniejszych zapisach (z notatki na teczce wynika, że mogą być zapisy z całego roku 1987) –

Adam Drzeżdżon, przyszedł przed jedena­stą, nie wyspał się u znajomych.

Przedstawiłem mu, czego się dowiedziałem z przeglądania i czytania Dzienników, doradziłem, żeby rękopisy skserował i dał do przepisa­nia na maszynie.

Powiedziałem o przeczytaniu dwóch baśni, jest oczywiste, że należałoby Baśnie wydać, najpierw jeden tom, później trzy tomy pozostałe.

Zatrzymałem u siebie maszynopis Idę z ot­chłani niepamięci.

Wyszliśmy razem, Adam nie wie, czy będzie mógł wstąpić do kawiarni Czytelnika –

 

(29.11.1996)

Ludwik Stomma, felieton Lubię baleron – „Polityka” 1996 nr 48 – z ikrą, w dodatku dość bezinteresowny.

Dostaje się wegetariańskiej pysze i pouczactwu, ten jeden dobry neologizm dodaje wdzięku całości –

 

(30.11.1996)

Ryszard Marek Groński, w felietonie Mózg wymachujący skrzydłami – „Polityka” 1996 nr 48 – dużo nawiązań do Artura Maryi Swinarskiego.

Anegdoty o Arturze mocno przekształcone (na przykład historia zaproszeń na premierę).

W opisie salonów warszawskich (Julii Bristigerowej, Ireny Krzywickiej, Małgorzaty Bocheńskiej) wiele ciekawostek personalnych –

Maria Korniłowicz (1925-1996), nekro­log – „Życie Warszawy” 1996 nr 280 – podpi­sany przez Marię Bokszczanin.

Widziałem Marię Korniłowicz po raz ostatni rok lub dwa lata temu, mówiło się o jej pogrzebie w tych dniach.

Mimo moich uszczypliwości pod adresem Henryka Sienkiewicza była zawsze wobec mnie prawie serdeczna, choć znajomość ograniczała się do powitań na kulturalnych imprezach.

Znałem ją od lat sześćdziesiątych –

 

(1.12.1996)

Władysław Szpilman, w audycji Ireny Santor – Program I – opowieść o życiu i twórczości Szpilmana.

Opowieść przesłodzona, choć chyba faktograficznie prawdziwa.

Szpilman z żoną przychodził latami do sto­łówki Związku Literatów Polskich.

Pamiętam dobrze jego stołówkowy sposób bycia i jego, ma rację Irena Santor, eleganckie krawaty –

Wacław Tkaczuk, w audycji Antologia uśmiechu – Program II – montaż utworów poetyckich ze zbioru Mały gatunek (1960) i fragmentu powieści Pomarańcze na drutach (1964) Witolda Wirpszy.

Teksty Wirpszy po latach całkiem, cał­kiem –

Waldemar Bawołek, opowiadanie W stronę Izdebek – „Sycyna” 1996 nr 24 – ujdzie, opowiadanie jakby specjalnie dla „Sycyny”.

W narracji zobaczenie wsi trochę jak z Ferdydurke, w absurdalności nagie okrucieństwo (w mowie babci o mężu, który umarł).

Absurdalność zgęszczona, skomasowana, in­tensywna i jednocześnie u samych fundamentów zrozumiała i jakby jedynie możliwa.

Słowa i zdania Bawołka mają w sobie i obok siebie luz, pozwalają oddychać, nie duszą, choć by mogły, swoim sensem –

 

(2.12.1996)

Bohdan Zadura, przyszedł do mnie po trzeciej, przeczytał ładny tekst o Widnokręgu, nie miałem żadnych istotnych uwag o tekście.

Wyszliśmy po czwartej, zaszliśmy do Klubu Księgarza dość wcześnie –

Klub Księgarza, zetknęliśmy się z Małą i Wiesławem Myśliwskim, ludzi dużo, ale nie w nadmiarze.

Doszło do rozpoczęcia imprezy przy nie­obecności Hanki Stankówny, Hanka miała wypadek, potrąciła pijaną kobietę.

Przemówił Andrzej Lam (…), Bohdan Zadu­ra odczytał swój tekst, dobrze to przyjęto, po Zadurzę Wiesław Myśliwski odpowiadał na pytania, pytań sporo.

Popadłem w rozmówki towarzyskie, (…) –

 

(4.12.1996)

Tadeusz Komendant, laudacja Jacka Łu­kasiewicza Panek Leszczyński – „Twórczość” 1996 nr 12 – mistrzowska.

Tak by to może mógł zrobić Wilhelm Mach, on władał formą laudacji nawet lepiej niż Kazimierz Wyka (choć nie aż tak jak Andrzej Biernacki).

Wyka, żeby móc chwalić, musiał coś samo­dzielnie wymyślać, to komplikowało formę laudacji.

Laudacja Tadeusza Komendanta ma pro­stotę i szczerość, czyli to, czego u niego nie za wiele, dlatego robi tym większe wrażenie –

Rajmund Kalicki Dusza mego psa – „Twór­czość” 1996 nr 12 – perełka narracyjna jak z najlepszego Borgesa.

Anegdota o przyjacielu Andersena i jego psie stereotypowa w swojej metafizyczności i jednocześnie jak dowód, że zwierzę może wiedzieć łatwiej to, co człowiekowi przychodzi wiedzieć z wielkim trudem.

Dla mnie ta anegdota ma walor oczywi­stości –

 

(5.12.1996)

Arkadiusz Bagłajewski, Od Płużyn do Snowia – „Twórczość” 1996 nr 12 – jest świet­nym tekstem, bardziej to omówienie Do Snowia i dalej… Jarosława Marka Rymkiewicza niż recenzja, ale omówienie subtelne i cienkie.

Są pewne styczności tego tekstu i moich Wypisków o Rymkiewiczu, ale doszukiwanie się tego, co ja nazywam epistemomachią u niego, zupełnie Bagłajewskiego nie interesuje –

 

(6.12.1996)

Bohdan Zadura, Smak słowa – „Sycyna” 1996 nr 25 – jest narracją o czytaniu korespondencji Sandomierz nas połączył Wincentego Burka i Jarosława Iwaszkiewicza.

Zadura jest jednym z najlepszych epistolografów dzisiejszych, nic dziwnego, że czyta korespondencję Burka i Iwaszkiewicza głównie stylistycznie, wydobywając u nich obydwu przejawy bawienia się językiem, czyli przejawy duchowej wolności.

W czytaniu Zadury ta korespondencja jest jeszcze lepsza, niż myślałem po własnej lekturze.

On uczy czytania także mnie, to nie jest paradoks, każdy krytyk o tyle się liczy, o ile potrafi czytać po swojemu.

Ja potrafię czytać stylistycznie, Zadura nawet w Smaku słowa odwołuje się do mnie, ale w swoim czytaniu demonstruje całe swoje do­świadczenie stylisty, które u niego jest większe niż u mnie –

Halszka, zadzwoniła po czwartej, głos słabiutki, powiedziała, że chyba pojedzie do szpitala, może w przyszłym tygodniu.

Widziała mnie w telewizji, chwali mnie, gani innych.

Jacek Baszkowski podobno do mnie dzwonił, nigdy nie mógł mnie zastać –

 

(8.12.1996)

PromocjaTwórczości”, w audycji Ireny Heppen i Waldemara Chołodowskiego – Pro­gram II – mówiliśmy, Jerzy Lisowski i ja, o numerach październikowym i listopadowym.

Mówiłem o Adamie Wiedemannie, Anatolu Ulmanie, Tomaszu Małyszce i Krzysztofie Jaworskim, może być.

Poruszył mnie wiersz Wisławy Szymborskiej Negatyw, bezpretensjonalne czytanie Lisowskiego wydobyło jego niezwykłość.

Marian Pilot, w audycji Wacława Tkaczuka o Pilocie – Program II – najsłabiej wypadła moja wypowiedź, przede wszystkim ze wzglę­dów technicznych.

Ledwie mnie było słychać, mówiłem z chrypą, montaż mojej wypowiedzi (skróty) też nie wypadł dobrze.

Poza tym audycja udana, dużo mówił sam Marian Pilot, gwoździem audycji była recenzja Jerzego Stempowskiego o Pannach szczerba­tych

 

(10.12.1996)

Wiesław Myśliwski, w wywiadzie Miłość nie jest nam dana (dla Krzysztofa Masłonia) – „Plus Minus” 1996 nr 49 – wśród paru uników wiele rzeczy wielkiej piękności.

Piękne słowa o ludzkiej potrzebie opowiada­nia, o kondycji powieści, o darze lub łasce miłości.

O miłości mówi się parę zdań o istotnym znaczeniu: „Towarzyszy mu (narratorowi Widnokręgu, przypisek H.B.) w tym narastające przekona­nie, że miłość nie jest nam dana tylko z tego tytułu, że się urodziliśmy. Że do miłości pro­wadzi trudna droga i nie każdego na nią stać, a może nawet mało kogo. Zdolność do miłości zawdzięczamy innym, ale także naszej wrażli­wości na innych. Że miłość to najwyższy stan mądrości” –

 

(11.12.1996)

Adam Krzemiński, w przeglądzie niemiec­kim – „Twórczość” 1996 nr 12 – więcej polityki niż literatury, z literatury wywiad George’a Steinera, przedrukowany z „Paris Review” w „Sinn und Form” (1996 nr 3).

Relacja o wywiadzie ze Steinerem chaoty­czna, z zatartą granicą między słowami Steinera i Adama Krzemińskiego –

 

(13.12.1996)

Łukasz Klesyk, opowiadanie Ciotka – „Twórczość” 1996 nr 12 – jest dość interesujące jako świadectwo pewnych możliwości intelek­tualnych.

One są większe niż możliwości czysto literac­kie.

Tym szkodzi wątpliwa stylizacyjność, czysto umownie można ją skojarzyć z Schulzem.

Ta stylizacyjność jest trochę w złym guście, oznacza ona barokowość językową i stylistyczną.

Intelektualnie widzenie dzieciństwa jest atrak­cyjne poprzez rozmaite aluzyjności, ma ono coś pokrewnego z pisaniem Tomasza Małyszka.

Małyszek jest jednak zdecydowanie lotniejszy i z większym intelektualnym doświadczeniem.

Klesyk karmi się telewizją, Małyszek litera­turą, ta druga strawa lepiej służy pisarstwu –

 

(14.12.1996)

Wacław Tkaczuk, zadzwonił przed po­łudniem, oglądał wczorajszy film o Stachurze (ja mogłem obejrzeć tylko początek).

Opowiedział o okropnościach filmu, o mnie nie mówił nic złego, ale nie mógł powiedzieć, o czym mówiłem (oglądał film w biurze, wśród bieganiny, najlepiej zapamiętał wypowiedzi Mirosława Chojeckiego).

Bardzo się Wackowi podobają moje złośli­wości w Wypiskach

 

(17.12.1996)

Przemysław Czapliński, w recenzji Alego­rie wygnania – „Tytuł” 1996 nr 3 – analiza Uczt i głodów Zyty Rudzkiej.

Czapliński opisuje trzy plany narracyjne powieści, eksponuje plan egipski, z interpretacji planu egipskiego i rzymskiego wyprowadza wniosek, że powieść jest alegorią.

Choć nie wiadomo, co to by mogło znaczyć w tym przypadku.

Analiza powieści miejscami atrakcyjna, naj­ciekawsze zauważenie poetyckiego charakteru narracji.

Poszukiwanie miejsca Zyty Rudzkiej w dzisiejszej prozie bałamutne i wręcz niekompetentne.

Wymienia się nazwiska bez znaczenia, pomi­ja ważne –

Bogdan Czaykowski i Adam Czerniawski, ich rozmowa (Vancouver, maj 1996) – „Twórczość” 1996 nr 12 – interesująca poprzez autoprezentację własnych publikacji obydwu autorów i ich planów pisarskich.

Początkowa część rozmowy dotyczy trzech angielskich przekładów Trenów.

Czaykowski wydobywa zalety przekładu Czerniawskiego, zbywając ostrą uwagą przekład Michała Mikosia.

Nie jestem tak złego zdania o tym przekładzie jak Bogdan Czaykowski –

 

(18.12.1996)

Jerzy Łukosz, w felietonie Ocean w muszelce – „Sycyna” 1996 nr 26 – laudacja Błękitnych śniegów Piotra Bednarskiego.

Przypomnienie własnego pisania o Piotrze Bednarskim w latach osiemdziesiątych, na tym tle zdanie o mnie: „W wydanej niedawno książce Henryka Berezy Obroty znalazłem teksty o pisarstwie Piotra Bednarskiego” –

 

(20.12.1996)

Centrum Sztuki Współczesnej, na film o Hansie Bellmerze (1902-1975) przyszło około stu osób.

Tadeusz Komendant mówił dobrze i on czy­tał teksty z filmu, dla mnie nadmiarem stał się mariaż tekstu i wizji, wolałbym usłyszeć tekst jako montaż filozoficzno-poetycki i patrzeć na film z jego wizualnością bez tekstu.

Wyobraźnia Bellmera jest mocniejsza niż kolaż filozoficzno-poetycki.

Mojej uwagi na ten temat Tadeusz Ko­mendant nie przyjął.

On, Ania Wasilewska i nie znane mi towarzy­stwo wybierali się na piwo, za bardzo zmarzłem, nie miałem siły im towarzyszyć.

Zimno było na sali, jeszcze zimniej na dworze –

 

(21.12.1996)

Arkadiusz Pacholski, spotyka mnie piękna przygoda z jego esejem Ogród wyobraźni. Odkładałem lekturę Ogrodu wyobraźni („Twórczość” 1996 nr 12), odkładałem, a tu takie cacko literackie, taka perła.

Arkadiusz Pacholski zrozumiał Prousta bez­błędnie, bezbłędnie to swoje zrozumienie opi­sał, opisał nie z doskonałością mistrza, lecz z wdziękiem młodości, z wdziękiem odkrywania czegoś w sobie po raz pierwszy.

Bo on odkrywa Prousta w sobie, Prousta własnej prywatnej mitologii.

Taki Proust odkrywa w sobie dostęp do czasu jako cząstki wieczności i w sobie odnajduje zdolność do sztuki miłości, dowiaduje się o wie­czności i miłości wszystkiego, czego można się dowiedzieć.

Olśniła mnie rada Josifa Brodskiego, żeby Polacy kształcili się między innymi na Prouście, Arkadiusz Pacholski sam z siebie to zrealizował.

I w dodatku taki zbieg okoliczności, on był jeszcze parę lat temu jak Polak z Sienkiewicza, teraz jest jak Polak z marzenia Witolda Gom­browicza, z mądrości Josifa Brodskiego.

Żałuję, że w tej chwili, teraz, nie mogę mu tego wszystkiego twarzą w twarz powiedzieć.

Jestem zadowolony, że moje nazwisko zna­lazło się w eseju Arkadiusza Pacholskiego –

 

(22.12.1996)

Józef Baran, dwa z sześciu wierszy – „Sycyna” 1996 nr 26 – wspaniałe, zwłaszcza Lipcowy tren, który – może tylko dziś – stawiam ponad Zimą.

W nawiązaniach Lipcowego trenu, do Ojcze nasz, do Trenów Jana Kochanowskiego, jest to może nawet chwyt poetycki zbyt ryzykowny, ale utrafla on w moje odczucia po dzisiejszym śnie, gdy trzymam w objęciach swojego ojca.

Józef Baran – inaczej niż Wincenty Różański z dzisiejszej audycji – ale w podobny spo­sób – coś we mnie porusza, coś z głębi wydo­bywa na wierzch –

Tadeusz Pióro, popisowy eseik Może być bez tytułu – „Literatura na Świecie” 1996 nr 4 – oddaje sprawiedliwość zaletom i ryzykownościom przekładu wierszy Wisławy Szymborskiej, jakiego dokonali Stanisław Barańczak i Clare Cavanagh (View with a Grain of Sand: Selected Poems 1995).

Popisowość polega na kompetencji, na zna­jomości obydwu języków w stopniu perfekcyjnym, na znajomości sztuki poetyckiej i translatorskiej.

Pozwala to bawić się swoimi kompetencjami, w tej zabawie nic nie przypomina użytkowego żurnalizmu –

Halszka, zadzwoniła około wpół do czwar­tej, opowiedziała o swoim stanie.

Leczy ją lekarka z Anina, na razie do szpitala nie pójdzie, sprawa zadecyduje się w styczniu.

Musi leżeć, Wigilii nie może urządzić, ale spotkanie wigilijne chyba u niej będzie.

Obejrzała występ Wiesława Myśliwskiego (wczoraj) w telewizji, mówił o Widnokręgu, mówił dobrze.

Zapytałem, czy Jacek dostarczył jej Obroty i „Twórczość”, okazało się, że nie dostarczył, Halszka nie widziała Obrotów.

Złożyliśmy sobie życzenia, głosik Halszki słabiutki –

 

(23.12.1996)

Ewa Toniak, esej Barometr z kapucynem – „Twórczość” 1996 nr 12 – ładnie łączy filozofię domu, refleksję nad przedmiotami z uwagami o literaturze.

Te ostatnie skupiają się na opisie domu i rze­czy w Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak, może pod tym względem da się zobaczyć w tej powieści coś wartościowego.

Ewa Toniak filozofuje z pozycji socjologa i historyka sztuki, takie filozofowanie nie razi w refleksji nad literaturą, jeśli nie rości sobie prawa do wyłączności.

Ta autorka – Ewa Toniak – jest dobrym nabytkiem dla „Twórczości” –

Ryszard Matuszewski, w biuletynie d’Année Littéraire 1995/1996 tekst o literaturze polskiej (marzec 1995 – maj 1996).

Omówienie (kolejno) publikacji Czesława Miłosza, Tadeusza Różewicza, Janusza Pasier­ba, Tadeusza Konwickiego, Stefana Chwina, Olgi Tokarczuk, Tomka Tryzny i Andrzeja Stasiuka.

Na marginesie wzmianka o „zielonej serii” „Twórczości” i o powieści Marka Bukowskiego Bądźcie gotowi zwariować, którą prezentuje się jakby tylko dlatego, że napisał o niej Krzysztof Rutkowski, innych autorów serii nie wymienia się nawet tylko z nazwiska.

Powstrzymuję się od ocen tej prezentacji pol­skiej literatury –

Marian Pilot, zadzwonił o wpół do siódmej, wrócił z Białegostoku, rozstrzygał jakiś konkurs.

Rozmawiał z Sokratem Janowiczem, Sokrat ma przyjechać w styczniu do Warszawy, zapowiada, że mnie zaprosi do Krynek, pożartowaliśmy sobie na ten temat.

Wypytywałem Pilota o rodziców, (…).

Trochę pogadaliśmy o audycji Wacława Tkaczuka –

 

(24.12.1996)

Andrzej Mencwel, dla orientacji pobieżna lektura także trzeciej części Studium sukcesu – „Twórczość” 1996 nr 12 – z rozdziałem Dialog nie dopowiedziany: Gombrowicz i Miłosz.

Ostre poczucie, że taka relacja o odmienności postaw Witolda Gombrowicza i Czesława Miłosza nie jest ani naukowa (akademicka), ani intelektualnie twórcza.

Jest czysto publicystyczna i to bez żurnalistycznego biglu –

Leszek Brogowski, w wyszukanym eseju O najlepszym sposobie rozcinania kury albo o Rutkowskiego pisaniu historii – „Twórczość” 1996 nr 12 – laudację Krzysztofa Rutkowskiego buduje się poprzez odniesienia do Temps et récit Paula Ricoeura.

Oznacza to, najprościej mówiąc, ścisłą współ­pracę wyobraźni pisarza i wiedzy historyka.

Esej jest wyrafinowany intelektualnie i w ogóle wyborny, można by jednak napisać go odrobinę skromniej, bez nieustannej agresji erudycji filozoficznej i historiozoficznej –

 

(12.4.1999)

Marian Pankowski, utwory Z Auszwicu do Belsen („Twórczość” 1998 nr 5) i Pismo w stronę miłości („Twórczość” 1999 nr 4) są pod wieloma względami zasadniczo odmienne, ale łączy je jedno, perspektywa starości w patrzeniu na doświadczenia całego życia narratora, czyli samego autora z imieniem i nazwiskiem.

Ta perspektywa jest w Piśmie w stronę miłości fundamentem narracji, to, czego narrator doświadcza w swoim wieku senioralnym i w czasie pisania utworu, jest nadrzędne wobec tego, co przywołuje ze swoich doświadczeń młodości.

Mówię tym samym, że fundamentem narra­cji w utworze jest erotyka starości, czyli coś, co przypomina Dziennik szalonego starca Tanizaki Junichirõ (1886-1965).

W przeciwieństwie do japońskiego autora narrator utworu nie eksponuje swojego wieku i charakteru swego erotyzmu, ale też niczego nie ukrywa.

W żadnym wypadku nie pomyślałbym, że kamuflażowi mogłaby służyć językowa i stylistyczna drastyczność ekspresji erotycznej w narracji, która pod tym względem niczym się nie różni od prozy dzisiejszych młodych autorów.

Językowa drastyczność narracji nie służy żadnemu kamuflażowi, w niej jest artystyczna ostentacja, która z czym innym się wiąże, czego innego dotyczy.

Marian Pankowski nie po raz pierwszy demonstruje, że jest pisarzem wielogłosu, że solidaryzuje się z polifonistami w prozie.

Drastyczność językową Pisma w stronę miłości można rozumieć jako gest solidarności z prozai­kami nawet takimi jak Janusz Rudnicki lub Marek Bukowski, ja w każdym razie tak to rozumiem.

Wielogłosowość narracyjna w Piśmie w stronę miłości ma swoje źródła w całej przeszłości pisarskiej Pankowskiego.

W jego prozie zostawiała zawsze ślady młodopolszczyzna, ale zawsze była ona doprawiona samorodną i nie tylko samorodną plebejską barokowością.

Barokowość przedrzeźniała się z młodopolszczyzną, wynikało z tego zawsze coś swoistego, jakaś unikalność.

Swoistość jakby podobnego typu widziałem zawsze u pisarza o pokolenie młodszego, u Mariana Pilota.

Pilot niczego się nie uczył u Pankowskiego, Pankowski może nawet niczego z Pilota nie czytał, jakże łatwo jednak byłoby dowieść, że mię­dzy tymi dwoma pisarzami istnieje istotne pokrewieństwo.

Może jest to pokrewieństwo przyrodzonej wrażliwości na wielogłosowość polszczyzny, polszczyzna dla tych dwóch psiarzy nigdy nie była jedna, była wielością.

Jej fundament jest inny u Pilota (mowa wiel­kopolska), inny u Pankowskiego (powiedzmy, mowa bieszczadzka lub galicyjska), młodszy z dostępu do źródeł swojej polszczyzny zawsze korzystał, starszy nie zawsze mógł sobie na to pozwolić, ale świadomość wielogłosowości zawsze w sobie pielęgnował.

Tej świadomości zawdzięczamy stylistyczne smaki jego prozy senioralnej.

Pismo w stronę miłości (pisane 1997-1998, na progu jubileuszu osiemdziesięciolecia) ma ich dużo więcej niż tylko te, na które się wskazuje narracyjnym palcem.

Nieskazitelny w swojej urodzie język wulgarny współżyje w Piśmie w stronę miłości z echami języka Stanisława Trembeckiego, nie kłóci się z apokryficzną narracją Goethego z podróży do Polski, dopuszcza do wszelakich zbliżeń, których wytłumaczenie wolno widzieć w przywilejach artystycznej koincydencji.

Są to akurat te przywileje, bez których litera­tura nie mogłaby istnieć, nie mogłaby być sobą –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content