Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 7/2001

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(18.4.1998, 19.4.1998, 22.4.1998, 23.4.1998, 25.4.1998, 27.4.1998, 29.4.1998, 2.5.1998, 3.5.1998, 5.5.1998, 6.5.1998, 8.5.1998, 9.5.1998, 24.3.2001)

 

(18.4.1998)

Jarosław Kurski, szkic Nie wielopolski, po prostu polski (o Ksawerym Pruszyńskim) – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 91 – bardziej bio­graficzny niż o twórczości literackiej, bardziej polityczny niż literacki.

Autor nie wierzy w konserwatyzm politycz­ny Pruszyńskiego, ale w autentyzm pisarski wierzy jakby ponad miarę.

Myślę, że uzasadniona byłaby wiara w au­tentyzm dziennikarski Pruszyńskiego. Nawet najgenialniejszy żurnalizm nie oznacza jesz­cze literatury –

Czesław Miłosz, opis Pana Tadeusza (wy­korzystany przy francuskim przekładzie utwo­ru 1992) – „Plus Minus” 1998 nr 16 – dość unikowy intelektualnie.

Przywołanie – angielskiej powieści osiemnastowiecznej i Balzaca, politycznej lub społecznej historii Polski lub Litwy – niewiele wyjaśniają.

Może by lepiej przywołać Hermana i Do­rotą i Eugeniusza Oniegina, z tego mogłaby wyniknąć jakaś wspólność z czasem artystycz­nym pierwszej połowy wieku, dziwna bo dziwna, ale zawsze jakaś –

 

(19.4.1998)

Jerzy Czech, recenzja MacGyverowie (o Szczęśliwej Moskwie Andrzeja Płatonowa) – „Plus Minus” 1998 nr 16 – mimo pozorów zdawkowości wcale nie jest zdawkowy.

Autor rezygnuje z kwestii skomplikowa­nych, ale nie rezygnuje z podstawowych.

Wskazuje na sens twórczości Płatonowa wcale nie historyczny i – co ważniejsze – opowiada się za stylistyką jego pisarstwa.

Idzie to w parze z aprobatą dla koncepcji stylistycznej w przekładzie Henryka Chłystowskiego.

W recenzji dobrze wypada kompozycyjna rama osobistych konfesji, one są celne i waż­ne –

Leszek Szaruga, wyeksponowany artykuł Musiało minąć pół stulecia – „Plus Minus” 1998 nr 16 – jest rejestrem literackich i nieliterackich świadectw Holocaustu.

W rejestrze doszukuje się przejawów „no­wego dyskursu” w tej dziedzinie.

Wśród literackich świadectw Holocaustu znalazła się Zagłada Piotra Szewca, nie zna­lazło się nazwisko Juliana Stryjkowskiego.

Pisanie „artystyczne” (niedosłowność) o Holocauście nie należy więc do tej dziedziny, dlatego Piotr Szewc zastąpił Tadeusza Zubińskiego –

Jan Kott, w rozmowie z Józefem Opalskim pod tytułem Japońska zgoda – „Plus Minus” 1998 nr 16 – najciekawiej mówi o śmierci, do tego odnosi się tytuł wywiadu.

Ładna jest anegdota o rozmowie z Peterem Brookiem w areszcie w Warszawie, znaleźli się w areszcie po awanturze w lokalu, Peter Brook był w Warszawie z Tytusem Andronicusem.

Pamiętam warszawskie przedstawienie Ty­tusa Andronicusa, nie pamiętam, jak to się stało, że na tym przedstawieniu byłem –

 

(22.4.1998)

Grzegorz Strumyk, opowiadania, (z) Prag­nienia i Tancerze – „Studium”, numery 9 i 10 – czyste w swojej artystyczności.

Wymagają wielkiej uwagi w lekturze nie ze względów formalnie artystycznych jak w Podobraziu, lecz kompozycyjnych.

W pierwszoosobowej narracji nawarstwia się doświadczenia z różnych stref egzysten­cji, z różnych sytuacji, związek między nimi jest, ale natura tego związku tajemna.

Bardziej przejrzysta jest kompozycja w opowiadaniu Tancerze, w pierwszym układ doświadczeń jest zbyt enigmatyczny, całość narracyjna jest przez to zbyt zagadkowa.

Obydwa utwory dałoby się skojarzyć ze Łzami, mogą one stanowić wyobraźniowy załącznik do Łez –

Maria Danilewicz Zielińska, odkładałem lekturę jej wspomnień Pierwszy adres: Aleksandrów Pograniczny – „Plus Minus” 1998 nr 16 – nie wiadomo dlaczego.

Jej pisanie wspomnieniowe – w przeciwień­stwie do pisania o literaturze, jak dla mnie zbyt emocjonalnego – prawdziwie piękne.

Opis Aleksandrowa, apteki i domu ojca, środowiska społecznego we wszystkim rze­czowy, konkretny i doskonale wyrazisty.

Nie czytałem jej opowiadań i powieści, nie sądzę, żeby to mogła być proza dla mnie, jej pisanie wspomnieniowe jest jak szczere złoto –

 

(23.4.1998)

Twórczość” (1998 nr 4), publikacja ju­bileuszowa dla Jerzego Lisowskiego taka so­bie, najlepsze z wszystkiego własne przekła­dy Jerzego Lisowskiego wierszy francuskich.

W przekładach poetów szesnastego wieku, z czasów Jana Kochanowskiego, plączą się raz po raz echa czarnoleskie.

Wyróżnia się narracja Bohdana Zadury, jest w tej publikacji przygodna, nie ma w niej wysilenia panegiryków pisanych na jubile­uszową okoliczność.

Moja wyobraźnia oniryczna nie jest usłu­gowa wobec jubileuszu, ale Oniriady, nieste­ty, nie mogę sam oceniać –

 

(25.4.1998)

Wacław Tkaczuk, w radiowym przeglądzie poetyckim – Program I – mówił o jubileuszu Jerzego Lisowskiego, mowa ładna.

Wiersze Tadeusza Różewicza i Jarosława Iwaszkiewicza, dedykowane Jerzemu Lisowskiemu, czytał Gustaw Holoubek, dwa prze­kłady poetyckie Jerzego Lisowskiego Adam Ferency.

Tkaczuk zrobił ładny gest jubileuszowy –

Aleksander Fiut, opis założeń Próby sca­lenia Tadeusza Drewnowskiego – „Plus Minus” 1998 nr 17 – solidny i przenikliwy.

Autor stawia znaki zapytania nad historyzmem i socjologizmem myślenia Drewnow­skiego o literaturze.

Jeszcze ważniejszy jest znak zapytania nad tym, co Tadeusz Drewnowski mógłby wybrać innego.

Możliwości założeń postmodernistycznych Fiut odrzuca, tylko co właściwie ma na my­śli, używając tego terminu, to słowo w przed­ostatnim zdaniu tekstu wyskakuje niczym przysłowiowy filip z konopi –

Zygmunt Kubiak, w rozmowie z Katarzy­ną Janowską – „Polityka” 1998 nr 17 – wiele ładności o relacjach między ludźmi i bogami u Greków.

Rozmówczyni wypowiada się z wyraźną skłonnością do symplifikacji, może jednak są to symplifikacje zamierzone –

Ostrożnie mówi się Kubiakowi o życiu po­śmiertnym u Greków, jak Grecy myśleli o tych, których tu nie ma.

W całości wywiadu nic nowego, ale słowo Zygmunta Kubiaka czyta się z radością –

Kazimierz Orloś, cztery utwory cyklu Opo­wiadania mazurskie – „Plus Minus” 1998 nr 17 – przypominają dobre próby literackie z cza­su jego początków pisania.

Bardziej to gawędy lub obrazki niż opowia­dania lub nowele, nie pretenduje się w nich do niczego w sensie artystycznym, ale te cztery utwory są przyzwoite literacko i można je bez szkody przeczytać –

Janusz Głowacki, zadzwonił około szóstej (z Nowego Jorku), nie mógł przyjechać na jubileusz Lisowskiego, przyjedzie lada dzień, pyta o pogodę.

Pytał o jubileusz, powiedziałem o swojej roli, pytał o Szczecin, chwaliłem Epistoły.

Żartobliwie zapytał, czy będzie musiał sam załatwić jakiś egzemplarz dla siebie, czy skończy się na tych dziesięciu egzemplarzach, któ­re przywiozłem ze Szczecina –

 

(27.4.1998)

Paul Barz, w Teatrze Telewizji przedsta­wienie sztuki Kolacja na cztery ręce w reży­serii Kazimierza Kutza, przekład Jacka St. Burasa, przedstawienie z roku 1990.

W roli Bacha Janusz Gajos, w roli Haendla Roman Wilhelmi, w roli Schmidta Jerzy Trela.

Właściwie wielki pojedynek aktorski mię­dzy Romanem Wilhelmim i Januszem Gajosem, Gajos góruje nad Wilhelmim, ma w so­bie wielkość.

Sama sztuka byłaby bez znaczenia, przekład Jacka St. Burasa taki sobie –

 

(29.4.1998)

Mirosław Hołub (ur. 1923), esej Kłopoty na statku kosmicznym (esej tytułowy z mają­cej się ukazać książki) – „Plus Minus” 1998 nr 17 – jest niezwykły nie tylko w sensie swo­jej diagnostyki kosmologicznej, lecz także w sensie stylistycznym.

Język nauk dzisiejszych współżyje w tym tekście z językiem poezji, to jest podobne do stylistyki Alberta Parisa Gütersloha w powie­ści Słońce i księżyc.

Stylistyka Gütersloha wynika ze współży­cia poezji z językiem filozofii i nauk humanistycznych, stylistyka Holuba ze współżycia poezji z językiem kosmologii i nauk biologicznych –

Goethe-Institut, dyskusja o książce Micha­ła Pawła Markowskiego – Nietzsche. Filozo­fia interpretacji (1997) – atrakcyjna dzięki wypowiedziom autora, Małgorzata Łukasie­wicz z wdziękiem dyskusję prowadziła.

Dostałem od niej przed imprezą książkę Patricka Süskinda Trzy historie i jedno roz­ważanie z piękną dedykacją.

Michał Paweł Markowski dobrze wygląda, dobrze mówi, wydaje mi się, że rozumie Nietzschego głęboko i z niuansami.

Zaskoczył mnie tym wszystkim, co mówił o grafomanii u Nietzschego. Zaskoczenie spowodowało inne niż moje – tak sądzę – rozu­mienie znaczenia grafomanii u wielkich twórców.

Element grafomanii jest koniecznym skład­nikiem genialności Nietzschego i w niczym go nie degraduje.

Po dyskusji doszło do spontanicznej pre­zentacji między Michałem Pawłem Markowskim i mną, powiedział, pan wie, kim jestem, ja wiem, kim pan jest, dziękuję, że pan przy­szedł.

Do istotniejszej rozmowy nie doszło.

Rozmawiałem dłużej z Włodzimierzem Boleckim, mówiłem, jak rozumiem grafomanię u geniuszów, w zasadzie godził się ze mną.

W paru zdaniach opowiedział o wczoraj­szym spotkaniu z Leszkiem Kołakowskim i Krzysztofem Michalskim. […] –

 

(2.5.1998)

Bogusław Kierc, wiersz Pocałunek i esej (?) Annunciazione – „Twórczość” 1998 nr 5 – jakby to samo, ekstaza w wersach, ekstaza bez wersów, epifanie własne, epifanie Juliana Przybosia.

W tym wszystkim jest na pewno coś szcze­gólnego, coś sympatycznego i jakby szaleńczego.

Nie doznawałem niczego podobnego w sto­sunku do nikogo, z kim w życiu – bezpośred­nio lub przez sztukę – się zetknąłem.

Nie wiem, czy byłbym do czegoś takiego zdol­ny, gdybym był uczniem samego Chrystusa.

Jednocześnie nie posunąłbym się do tego, żeby Bogusława Kierca posądzać o jakąkol­wiek subiektywną nieprawdę.

Mistycyzm, jeśli jest we mnie możliwość mistycyzmu, nie wyzwoliłby się u mnie po­przez obcowanie z osobą lub z dziełem Julia­na Przybosia.

Podziwiam różności u Przybosia, ale nie­raz odczuwałem jego śmieszność, śmieszność jego chłodnej egzaltacji, którą wyzwalały nie tylko słońce, światło, dzieła malarskie, dzieła poetyckie, ale także – tak się zdarzyło – moje słowa, że Hanna Malewska jest lepszą pisarką niż autor Trylogii.

W autobusie, którym dojeżdżaliśmy do pla­cu Zamkowego, Julian Przyboś wykrzykiwał w uniesieniu, trzeba Nobla dla niej, niech pan o tym pisze.

Z wielką sympatią myślę o uniesieniach Bo­gusława Kierca, ale nie widzę w nich nic dla siebie –

Helena Zaworska, szkic o dwóch tomach Miesięcy Kazimierza Brandysa – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 102 – solidny i ładny.

Najciekawszym punktem szkicu jest kwe­stia stosunku Stefana Kisielewskiego do Kazimierza Brandysa.

Helena Zaworska jest świadoma różnic między nimi, to jej pozwala wyeksponować zachwyt Stefana Kisielewskiego dla Romantyczności.

Ten zachwyt wynika z podobieństwa mię­dzy nimi, oni obydwaj są wielkościami z pogranicza żurnalizmu i literatury.

Stefan Kisielewski ma dostęp do literatury głównie przez felieton, Kazimierz Brandys przez beletryzowany esej w swoich różnych postaciach, obydwaj są wielkościami bardzo luksusowego dziennikarstwa.

Twórczość” (1998 nr 4), w audycji Ireny Heppen i Waldemara Chołodowskiego – Program II – mówiłem głównie o jubileuszu Je­rzego Lisowskiego (czytam tekst redakcyjny o jubilacie).

Prezentacja numeru – w części pozajubileuszowej – musiała nabrać tempa, w tempie mówiliśmy o prozie Roberta Bączyka, poezji Bohdana Zadury, eseju Zbigniewa Mikołejki.

Bardzo zwięźle wypadła pochwała tekstu Małgorzaty Baranowskiej o Poezjach zebra­nych Władysława Broniewskiego, włączyłem się do pochwały dzieła edytorskiego Feliksy Lichodziej ewskiej.

Na zakończenie Jerzy Lisowski przeczytał mój zapis oniryczny z 4 czerwca 1996 (jubi­leusz Skierniewic, wieś Miedniewice, komi­tywa z Konwickimi) –

 

(3.5.1998)

Krzysztof Kosiński, Wyprawa Custine’a – „Twórczość” 1998 nr 5 – jest w miarę solidnym szkicem o dziele Astolphe’a de Custine Ro­sja w roku 1839 (Warszawa 1995).

Szkic jest nadmiernie omówieniowy, cyta­tów z dzieła Custine’a co niemiara, autor jed­nak wie dużo więcej o historii Rosji niż to, co wyczytuje z omawianego dzieła.

Lektura w każdym razie nieszkodliwa, na swój sposób bardzo pożyteczna.

Ostatecznie, powtórka jest matką nauki –

 

(5.5.1998)

Darek Foks, opowiadanie Gruby testament – maszynopis, s. 12 – znakomite, pierwsza świetność.

Opowiada się tu dzisiejszą świadomość statystycznego człowieka, statystyczny czło­wiek myśli statystycznie.

Do jego myślenia nie ma dostępu nic poza sprawdzalnością dostępnych rzeczy, dostępnych spełnień, namacalnych zagrożeń.

W namacalności rzeczy, spełnień i zagro­żeń mieści się całość życia, o całości życia się opowiada jak w amerykańskim filmie, jak w amerykańskim komiksie.

Sens tej opowieści jest ukryty w jej struktu­rze, w jej elementach, w procedurze redukcji całości życia do słów niezbędnych, do składni maksymalnie uproszczonej, do bezprzyczynowości, do komiksowej zjawiskowości.

Prawda tego tekstu jest bezwzględna, abso­lutna, tak mi się to czyta w pierwszej lekturze –

 

(6.5.1998)

Krzysztof Rutkowski, esej Teraz, w godzi­nę śmierci – „Twórczość” 1998 nr 5 – jest kunsztowną narracją eseistyczną, której odnie­sieniem jest książka Stanisława Rośka Zwłoki Mickiewicza. Próba nekrografii poety (Gdańsk 1997).

Rutkowski pisze świadomie esej, daje swo­jej narracji ramę, motto i finał z Montaigne’a.

Rama z dwóch olśniewających fragmentów Montaigne’a stawia wymagania, w takiej ra­mie nie można umieścić byle czego.

Ona narzuca rozumienie dzieła tego kogoś bliskiego, kogo się intelektualnie ceni, to rozumienie trzeba zbliżyć do ram, które zostały wybrane.

Zbliżeniu służy wykładnia tekstu dzieła w duchu fenomenologicznej i hermeneutycznej filozofii z przywołaniem Paula Ricoeura, swo­jego mistrza. Towarzyszą mu Vladimir Jankelevitch i Miron Białoszewski, pierwszy po­przez esej Śmierć, drugi poprzez wiersz Spraw­dzone sobą.

Rama nie kłóci się z takim obrazem, obraz i rama mogą znakomicie współistnieć.

Tekst Rutkowskiego ma w sobie podniosłość i intelektualną powagę.

Jeśli cokolwiek mi w tym tekście wadzi, to może dwa, trzy słowa dopowiedzeń, że nar­racja, którą się uruchomiło, ma ścisły zwią­zek z nami, z piszącym i czytającym.

Autor lubi często coś dopowiedzieć o jedno słowo za dużo, to nie jest błąd, to jest literacka słabostka –

Felieton Rutkowskiego Atlantyda – „Plus Minus” 1998 nr 18 – ważny i poważny.

Są w tym felietonie konfesje o odejściu od Pasaży do czegoś, co jest podróżą w niezna­ne, w niewiadome.

Ramę narracyjną tworzą cytaty z Carla Gu­stawa Junga, Jung scala rozmaitość.

Wolę bardziej esej Teraz, w godzinę śmier­ci z „Twórczości” niż Atlantydę, czyli wolę to, czego się domyślam, niż to, co jest bezpośred­nio powiedziane.

Można to powiedzieć jeszcze inaczej, wolę Montaigne’a z eseju niż Junga z felietonu.

Pisarsko Krzysztof Rutkowski ma swój dobry czas –

 

(8.5.1998)

Czesław Miłosz, trzy wybrane hasła nowej książki Miłosza Inny alfabet (?) – „Plus Minus” 1998 nr 18 – różnią się od publikacji tego typu zerwaniem z żurnalizmem.

Hasła – Adam i Ewa, Cudowność, Kisielewskiego dzienniki 1968-1980 – są wypowie­dziami z perspektywy antropologicznej, wy­powiedziami o charakterze pisarskim.

W uwagach o dziennikach Kisielewskiego nie ma doraźności, Kisielewskiego chce się widzieć w osobliwościach i sprzecznościach jego postawy i jego osobowości –

Teatr Mały, pokaz (przedpremierowy) fil­mu telewizyjnego produkcji Akson Studio.

Sztuka Ronalda Harwooda Człowiek do wszystkiego w przekładzie Michała Ronikiera, w reżyserii Krzysztofa Babickiego.

Ideologia, publicystyka, utwór ze znanych mi utworów Harwooda chyba słabszy.

Aktorstwo w pierwszym gatunku, chociaż nie zawsze w dobrym guście, odnosi się do kreacji mojego ulubieńca Zbigniewa Zapasiewicza, w pewnym stopniu do roli Joanny Szczepkowskiej.

Wolę kreacje Piotra Fronczewskiego, Da­nuty Stenki i Janusza Michałowskiego.

To zróżnicowanie wynika nie tylko z ról, lecz także ze stosunku do ideologii utworu.

Łatwiej było budować role, których uzależ­nienie od ideologii nie jest bezapelacyjne.

Zbigniew Zapasiewicz poddał swoją rolę zbrodniarza wojennego publicystycznej moralistyce Harwooda.

W części towarzyskiej nie uczestniczy­łem –

 

(9.5.1998)

Czesław Miłosz, kolejne (po „Plusie Minu­sie”) cztery hasła Innego abecadła (?) – „Gaze­ta Wyborcza” 1998 nr 108 – bardzo atrakcyj­ne.

W haśle Barok atrakcyjny sam sposób opi­su barokowego kościoła.

W haśle Dwory ukryte złośliwości, szczy­tem złośliwości przypisanie do powieści dwor­skiej Jarosława Iwaszkiewicza, gdy za repre­zentantki gatunku uznaje się Emmę Dmochowską i Teresę Lubkiewicz-Urbanowicz.

Hasło Levertov (poetka Denise Levertov) dla mnie bardzo zabawne poprzez charakte­rystykę postaci Eugene Guillevica.

Hasło Świadomość w ujęciu pozornie mało atrakcyjnym zawiera sformułowanie o podstawowym znaczeniu dla kwestii, czego Czesław Miłosz jest świadomy w swojej własnej po­ezji –

Adam Michnik, w szkicu Czółno Miłosza – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 108 – relacja o konferencji w Claremont McKenna College.

Wychodząc od relacji Michnik konstruuje swoją wykładnię postawy intelektualnej Cze­sława Miłosza, kojarząc go filozoficznie z Witkacym.

W zasadzie można się zgodzić z Michnikiem prawie ze wszystkim, niech sobie Mi­łosz będzie rycerzem swojej własnej prawdy na przekór wszystkiemu, nie mogę zgodzić się z tym, że rymowane ekspresje tej swojej praw­dy są dla Michnika prawdziwą poezją Miło­sza.

Dla mnie poezja Czesława Miłosza trafia się w zupełnie innych miejscach poetyckiego dorobku naszego noblisty –

 

(24.3.2001)

Bartłomiej Majzel, trzy lata temu dla mnie zaistniał jako autor wierszy, zaistniał przez moją lekturę zbioru Robaczywość (Bydgoszcz 1997).

Czy coś takiego można napisać, czy to co­kolwiek może znaczyć, zwłaszcza gdy pisze to ktoś, kto jest zawodowym czytaczem.

Zaistnienie drugiego człowieka przez samo słowo – w mowie, w wierszu, w powieści – jest w ogóle możliwe.

Zaistniał dla mnie kilkoma psalmami Jan Kochanowski jeszcze wtedy, zanim się na­uczyłem czytać.

Przez Ogniem i mieczem zaistniał dla mnie Henryk Sienkiewicz, choć już więcej niż przed półwieczem zacząłem się tego wstydzić. Za­istniał dla mnie przez Próby Montaigne tak trwale jak Jan Kochanowski, istniejąc istot­niej niż ci, przez których gotów byłem umie­rać.

Mogę sobie wyobrazić, że dla kogoś zaist­niał najrealniej Adam Mickiewicz przez Bal­lady i romanse, Juliusz Słowacki przez Go­dzinę myśli, Jarosław Iwaszkiewicz przez Oktostychy.

Ale czy może się zdarzyć coś takiego dziś, gdy piszących wiersze jest tak dużo, że mało kto odważa się udawać, że stać go na jaką­kolwiek orientację. Gdy ktoś czyta piszących poetów i nikogo nie potrafi ani odróżnić od innych, ani tym bardziej wyróżnić.

Nie chcę i nie mogę wdawać się w uzasad­nienia, dlaczego autor Robaczywości zaistniał dla mnie od razu, dlaczego autor Biegu zjaz­dowego (Kraków 2001) utwierdził mnie w świadomości istnienia ważnego poety.

Który napisał mniej niż sto wierszy, nie za­wsze i nie we wszystkim udanych.

Wiersze Robaczywości sam autor w trybie poetyckim (po robaczywości) osądza i od nich odchodzi, różnicę między wierszami Robaczy­wości i wierszami Biegu zjazdowego porównuje do różnicy między sosem i sokiem, to mówi tyle, ile da się w ten sposób powiedzieć, ten poeta nie jest od mówienia językiem in­nym niż język poezji.

W jego języku poetyckim nie korzysta się z języków pozapoetyckich, do innych języków są zaledwie rzadkie aluzje.

Z innymi językami poetyckimi niż własny styczności muszą się u niego zdarzać, ale są sporadyczne i w nic znamiennego się nie ukła­dają, ten język chce być swój własny i jest w stopniu znacznie większym, niż to się może zdarzyć, niż się zdarza.

Ktoś mógłby pomyśleć, że jest to język po­ezji metafizycznej, genezyjskiej lub apokaliptycznej, może tak, może nie, ale to też właści­wie nic nie znaczy.

Genezyjskość i apokaliptyczność byłyby u niego głęboko ukryte, zaledwie wyczuwalne, jedynie domyślne.

Genezyjskość lub apokaliptyczność są do odnalezienia w największej zwyczajności tego, co widzialne, w najbliższej cielesności, w materialności pod każdym spojrzeniem, w ruchu, jeśli nie automatycznie widzialnym, to zawsze wiadomym i zawsze do zauważenia.

Z wszechobecności tego, co zawsze wi­dzialne, wydobywa się symptomy i jakości bytu lub istnienia, przejawy ruchu lub życia poprzez najprostsze zestawienia słów. Nie wiadomo, czym one są, chociaż są wyraźnie wyodrębnione i wskazane niekonwencjonal­nie stosowaną kropką.

Ten użytek znaku interpunkcyjnego jest identyczny w Robaczywości i w Biegu zjaz­dowym, widzi się w nim manieryczność lub dziwactwo dopóty, dopóki się nie zrozumie, że jest to na własny użytek poetycki wynala­zek bezbłędny i znakomity.

Ta kropka, która jest zaprzeczeniem kon­wencjonalnej kropki w zdaniach, spełnia waż­ną funkcję poetycką, wyodrębnia zbitki słów (najlepiej poprzestać na tym określeniu), któ­re są czymś jak kamienie w układanej pryzmie budowanego wiersza.

Własny język poetycki autora Robaczywo­ści i Biegu zjazdowego nie jest łatwy, bez tej pomocy, jaką daj e kropka, byłby to język, któ­rego szansę komunikacji poetyckiej byłyby jeszcze mniejsze, niż są.

Autor tych wierszy niczym nie ujawnia, że zależy mu na czymś takim jak komunikacja poetycka, chociaż chyba musi mu zależeć, bo obojętność w tym względzie bywa, jeśli bywa, niezwykłą rzadkością.

Czymś niezwykłym jest już taka stawka na niepowtarzalność własnego słowa poetyckie­go, jaką się ujawniło w Robaczywości i kon­tynuuje w Biegu zjazdowym.

Ta stawka nie jest może straceńcza, bo prze cięż ten i ów w Polsce słyszał i wie, że istnie­je poeta Bartłomiej Maj żel, który musi mieć niezłe poczucie poetyckiej suwerenności, sko­ro finał jego wiersza po robaczywości może brzmieć następująco:

„kiedy się już wyniszczę,
będę świecił, bo chcę”

Te dwa wersy mają swoje znaczenie, mó­wią one coś o postawie filozoficznej, jeszcze więcej o postawie poetyckiej, są znakiem for­my poetyckiej, poetyckiego stylu, choć nie jest to znak najbardziej znamienny.

Bezpośrednia ekspresja podmiotu liryczne­go w wierszach Bartłomieja Majzla ma istot­ne znaczenie, ale nie jest to w tych wierszach sposób poetycki najważniejszy.

Ważniejsza – i to decydująco – jest ekspre­sja pośrednia, opisowa lub sytuacyjna, właściwie obydwie w ścisłym zespoleniu, wręcz w nierozdzielności.

W tym, co nazywam poetyckimi zbitkami słów, ważne jest słowo zbitka, ono dobrze określa charakter zespolenia opisowości i sytuacyjności w poetyckim widzeniu poety.

Wyodrębnione kropkami poetyckie zbitki słów mogą składać się z kilku słów lub – w porządku logicznym – z kilku zdań, ale naj­częściej dotyczą opisowo-sytuacyjnego zwar­cia, w którym przecinają się płaszczyzny do­słownych i metaforycznych znaczeń, w którym stabilizują się przejściowo ruchome per­spektywy. Perspektywy widzialności fizycz­nej i metafizycznej.

Poprzez zwarcie, zderzenie, konfrontację, których powtarzalność stwarza cechę stałości, widać, że wszystko we wszystkim jest w ru­chu, w zmienności, w przejściowości.

Wszystko jest robaczywieniem w Robaczy­wości, wszystko jest samym ruchem, nieustanną zmiennością w Biegu zjazdowym.

Tytuły obydwu zbiorów wierszy są symp­tomatyczne i najistotniej znaczące.

W Robaczywości poetyckim celem poznaw­czym jest katastroficzna kwantyfikacja pro­cedur bytu i istnienia, jest to więc poznanie bardziej filozoficzne niż poetyckie.

W Biegu zjazdowym rezygnuje się z jakiej­kolwiek definitywności, czyli rezygnuje się z apodyktyczności, którą zastępuje ostrożniejsza poznawczo i właściwsza w poezji empiryczna sprawdzalność.

Wiersze Robaczywości i Biegu zjazdowego różnią się pod względem poetyckim i są jednocześnie – w czymś istotnym poetycko – toż­same.

Fundamentem tożsamości są powaga i au­tentyczność rozumienia słowa poezji i kunsztowność posługiwania się nim dla jego naj­właściwszych przeznaczeń –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content