copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(29.7.1992, 30.7.1992, 31.7.1992, 3.8.1992, 6.8.1992, 9.8.1992, 13.8.1992, 26.4.1993, 27.4.1993)
(29.7.1992)
Redakcja, […], Renata dzwoniła do Kuźnicy (do Bugajskich), wiadomości o Drzeżdżonie straszne, w zdenerwowaniu wygłosiłem mowę, później spokojniejsza rozmowa o mojej wypowiedzi pod tytułem Gleba –
Jan Drzeżdżon, operacji nie da się zrobić, dziś rano zrobiono zabieg, żeby mu ulżyć, stan beznadziejny, mój wybuch w redakcji drastyczny, powiedziałem, że u nas trzeba umrzeć, żeby zostać uznanym za tego, kim się jest, teraz dopiero będzie wiadomo, jakim pisarzem jest Jan Drzeżdżon –
(30.7.1992)
Piotr Czakański-Sporek, napisałem do niego dwa słowa i dołączyłem wypowiedź pod tytułem Gleba (o kiczu) –
[…]
Gleba
Nie mogę być ani wyznawcą, ani apologetą kiczu, ale jeszcze bardziej nie czuję solidarności z tymi, którzy przeciw kiczowi wyciągają ognisty miecz.
Ci, którzy wojują z kiczem, nie wiedzą, że zdolności i umiejętności odróżniania sztuki od kiczu – kicz jest czymś w roli sztuki przez pomyłkę, przez dezorientację – są bardzo rzadkie i trudne do zdobycia.
Mało jest tych, którzy wiedzą lub mogą wiedzieć, co jako sztuka pojawia się pośród kiczu.
Kicz jest glebą sztuki, jej naturalnym środowiskiem.
Sztukę odkrywa się pośród kiczu, jak pośród wszelakiej roślinności łąk i wrzosowisk wynajduje się, wybiera i zbiera kwiaty i zioła.
Jakże się nabierają rycerze wojny z kiczem, gdy ogniem i mieczem niszczą Konopnicką, Mniszkownę lub Rodziewiczównę, wynosząc jednocześnie na szczyty sztuki Norwida, Sienkiewicza lub Żeromskiego.
Nieszczęście nie na tym polega, że kicz istnieje i nie może nie istnieć, lecz na tym, że tak często robi się z niego uświęconą i niepodważalną wartość.
Henryk Bereza
Warszawa, w lipcu 1992
(31.7.1992)
Marian Kisiel, recenzja książki Michała Głowińskiego Nowomowa po polsku („Twórczość” 1992 nr 7-8) laudacyjnie opisowa.
Kisiel „twórczy stosunek do nowomowy” widzi w prozie u Głowackiego, Schuberta, Pluty i Sterny-Wachowiaka.
Całkowite (świadome) wyminięcie nowo-mowy nie miałoby być twórcze, nie miałoby mieć znaczenia, parodia nowomowy u Józefa Łozińskiego nie miałaby się wcale liczyć. […]
(3.8.1992)
Jan Drzeżdżon, nie mogę się uwolnić od myśli o nim.
Przeczytałem drzeżdżoniadę ze Związków naturalnych i z Biegu rzeczy, zauważyłem u siebie sformułowanie, którego dziś bym nie powtórzył: „wartościowanie w języku onirycznym jest niemożliwe” (Bieg rzeczy, s. 118).
Moja praca nad językiem onirycznym każe mi dziś myśleć coś zupełnie przeciwnego.
Język oniryczny służy najbardziej bezwzględnemu wartościowaniu, jest to może nawet wartościowanie tożsame z tym, które się naiwnie nazywa wartościowaniem obiektywnym.
Do takiego wniosku prowadzą wszystkie moje przemyślenia nad Oniriadą –
Tadeusz Komendant, esej Vincenzowe ziarno („Twórczość” 1992 nr 7-8) imponujący.
Konstrukcja zbudowana z fundamentalnych kategorii.
Przyrównałbym ją do złączonych w powietrzu czubami dwóch piramid, poprzez złączenie szczytów piramid przeskakuje się z jednej piramidy na drugą i z powrotem.
Piękny ruch, piękny esej ruchu między dwoma krańcami ducha, między bezkresami Homera i Heraklita –
(6.8.1992)
Jarosław Iwaszkiewicz, przepisując mój tekst o Dziennikach Anny Iwaszkiewiczowej pomyślałem sobie, że Jarosław wiedział o znaczeniu jej pisarskiego dzieła i wiedzę tę wyraził w nazwie Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów.
Byłby to dowcip Jarosława bodaj większy niż w wyborze stroju górniczego do trumny.
W najważniejszych decyzjach Jarosława znajdzie się zawsze garść dowcipu, właśnie garść, nie żadna szczypta –
(9.8.1992)
Stefan Gieysztor, w druku („Twórczość” 1992 nr 7-8) powieść Nic więcej przedstawia się lepiej niż w maszynopisie.
Prawie użytkowy język nie jest mocną stroną tej prozy, pisarskim atutem Stefana Gieysztora nie jest władza nad językiem, lecz nadwrażliwość w reakcjach na świat.
Dzięki tej nadwrażliwości powszednie lub niepowszednie zdarzenia tracą jednowymiarowość, stają się, jeśli nie wieloznaczne, to w każdym razie zagadkowe lub nawet metafizyczne.
Zagadkowość lub metafizyczność spełnia się lepiej w powszechności niż poprzez fabularną nadbudowę w narracji (wszelkie odwołania do losów Stanisława Augusta Poniatowskiego za życia i po śmierci).
Chcę powiedzieć, że nadwrażliwość psychiczna jest u autora Nic więcej ważniejsza niż wyobraźnia kreacyjna.
Debiut Stefana Gieysztora w „Twórczości” jest, tak myślę, w pełni zasłużony –
(13.8.1992)
Zasłużony debiut w „Twórczości” nie przesądza o przyszłości Stefana Gieysztora, słaba władza nad językiem da o sobie znać, autor może nawet to przeczuwa.
W finale narracji usiłuje się coś robić z językiem i w języku, stąd stawka na ekstrawagancką eliptyczność zdań.
Efekty tego chwytu trudno oceniać, chciałoby się w tym widzieć znak samoświadomości pisarskiego niedostatku i zapowiedź pracy nad poszukiwaniem własnego języka, własnego słowa –
(26.4.1993)
Günter Grass, Spotkanie w Telgte (1979, przekład Sławomira Błauta, Warszawa 1992) ma raczej złą sławę, jest to zła sława nie usprawiedliwiona, Giinterowi Grassowi udało się w tej powieści coś, co bardzo rzadko się udaje.
Narracja Spotkania w Telgte jest zbudowana z aluzji formalnych do starej epiki, najwłaściwszym przedmiotem narracji epickiej jest zbiorowość, tak to, nazwijmy, naturalna lub powołana do istnienia przez wyższe konieczności, przykładem pierwszej może być jakaś społeczność pierwotna, drugiej żołnierska, obydwie od początku do dziś stanowią podstawę materii epickiej.
Istniejąca od wieków epika zbiorowości miejskiej jest czymś różnym od najstarszej epiki, Günter Grass ma w niej swój udział, ten udział Grassa w nowoczesnej epice miasta mógłby stanowić znacznie atrakcyjniejszą kwestię intelektualną niż kwestia pikareizmu w jego twórczości.
Spotkanie w Telgte jest próbą narracji epickiej o zbiorowości przygodnej i przypadkowej, aluzje do szlachetnej genealogii literackiej mogą w niej dziwić, z takiej próby nie wynika zwykle prawdziwa epika.
Powieści Güntera Grassa przypisałbym prawdziwość epicką podobną do prawdziwości w Konopielce Edwarda Redlińskiego, czyli w takiej epice, do której nie ma dostępu doraźność istnienia.
U Güntera Grassa chodzi w dodatku o narrację epicką o zbiorowości nie tylko przypadkowej i doraźnej, ale wręcz sztucznie wykoncypowanej, o zbiorowości z teoretycznego wymysłu.
To absolutnie pewne, że w roku 1641 nie mogło się zdarzyć trzydniowe spotkanie kilkudziesięciu pisarzy niemieckiego baroku, Grass aluzyjnie nawiązuje w narracji do spotkania o trzysta lat późniejszego, do zbiorowości, która w roku 1947 realnie zaczęła istnieć (Grupa 47), dopiero dwudziesty wiek stworzył na całym świecie coś tak szczególnego jak ogólnonarodowe organizacje literatów.
W Spotkaniu w Telgte można by widzieć artystyczny dowód, że w sztucznie wykoncypowanej (na oko) wspólnocie ludzi pióra, pracowników słowa, spełnia się coś rzeczywistego i może wręcz fundamentalnego.
Jest możliwe, że spełnia się w niej coś tak fundamentalnego jak idea demokracji, która jest już tylko pamięcią tego, co w wielomilionowych społeczeństwach dzisiejszych nie spełnia się i spełniać się nie może –
(27.4.1993)
Istotą demokracji jest dobrowolnie zaakceptowana różnorodność, taka dobrowolna akceptacja powstaje, kształtuje się i ugruntowuje w społeczeństwach małych i trwałych.
W wielkich społeczeństwach nowożytnych należy ona do obowiązującego systemu fikcji, istnieje w sferze pobożnych życzeń.
Może jednak i w wielomilionowych społeczeństwach nowożytnych ocalała i istnieje strefa, w której dobrowolna akceptacja nie limitowanej różnorodności jest warunkiem koniecznym istnienia tej strefy, może taką właśnie strefą jest sztuka.
Indywidualność, czyli w konsekwencji nieunikniona różnorodność, przeciwieństwo uniformizmu, jest warunkiem koniecznym i obowiązkiem sztuki, odrzucenie indywidualności i różnorodności musiałoby oznaczać wyrok śmierci na sztukę, stanowiłoby jej zagładę.
Sztuka rodzi się i trwa w najbardziej nie sprzyjających warunkach, musi więc spełniać się w jakiś sposób – w ukryciu, pośród sprzeczności – idea dobrowolnej akceptacji jej nieograniczonego zróżnicowania.
Sztuka – u Grassa poezja i literatura, niemiecka Dichtung – przetrwała Wojnę Trzydziestoletnią, przetrwała także jedną z najstraszniejszych postaci współczesnego totalitaryzmu, można więc wyobrazić sobie, że w postaci idealnej akceptacja różnorodności musi istnieć zawsze.
Grass zastępuje akceptację duchową (ponad przestrzenią, ponad czasem) akceptacją współistnienia w jednym miejscu i czasie, współistnienia twarzą w twarz.
W oberży w Telgte spotyka się z sobą kilkudziesięciu tworzących poezję opryszków, świętoszków, protestantów, papieżników, dewiantów, uczonych, obskurantów, abnegatów i rozpustników.
Są oni sługami wielu panów, mówią różnymi narzeczami swoich miast i stron, wyznają kilkadziesiąt wiar artystycznych, tolerują siebie przez trzy dni w błogosławionej równowadze miłości i nienawiści, dzielą wspólnie łoże i stół, jednoczą się w wielogłosie modlitwy, rozdzielają w wielogłosie dysputy.
Żartobliwa narracja epicka Spotkania w Telgte odnajduje w trzech dniach współistnienia najskrajniejszej różnorodności taki filozoficzny fundament istnienia, na którym stworzyć by można coś bardziej ludzkiego niż to, co zostało stworzone –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy