copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(31.5.1995, 1.6.1995, 2.6.1995, 3.6.1995, 4.6.1995, 7.6.1995, 8.6.1995, 6.5.1997)
(31.5.1995)
Mariusz Bieliński, dwa debiutanckie opowiadania, Nawdzinie i Miłośnie – „Twórczość” 1995 nr 6 – są zbudowane ze zdań nielogicznych, czasami logikę zastępuje w nich skojarzeniowość.
Powoduje to wszelką niezborność w języku i w tym wszystkim, co język nazywa, można by tu mówić o niezborności myśli, uczuć i tak zwanych faktów.
Fakty są w takiej narracji nieuchwytne, są sprzecznościami, są niemożliwością.
Nie można jednak powiedzieć, że nie mają w sobie – w swoim istnieniu, nieistnieniu – prawdy, prawda jest w nieprawdzie.
Ona istnieje na przykład w nieprawdzie tego wszystkiego, co opowiada o wojnie babcia narratora w opowiadaniu Nawdzinie.
Wojna, jeśli odrzucić formułki dyskursów o wojnie, jest ulepioną byle jak kulą ze śmieci pamięci, wyobrażeń i nierozumień.
Partia narracji o wojnie według babci jest prawdziwym majstersztykiem –
Grzegorz Strumyk, w rozmowie z Magdaleną Rabizo-Birek – „Nowy Nurt” 1995 nr 11 – dużo pięknych sformułowań o sztuce: „Sztuka powstaje tam, gdzie intelekt jest naturalnie umiejscowiony w zdolności widzenia, przeżywania, jest w sposobie przekazywania, a me jest sposobem przekazu”.
Rozmówczyni pyta o mnie, Strumyk o mnie się wypowiada, głównie o nawiązaniu kontaktu ze mną, z „Twórczością”.
Magdalena Rabizo-Birek dobrze czuje całą twórczość artystyczną Grzegorza Strumyka –
Karol Maliszewski, w recenzji Kameraden Krzysztofa Jaworskiego – „Nowy Nurt” 1995 nr 11 – dużo zrozumienia i dużo sceptycyzmu.
Dla Jaworskiego większa wyrozumiałość niż dla Darka Foksa –
Rafał Rżany, w felietonie Powódź talentów – „Nowy Nurt” 1995 nr 11 – omówienie ostrołęckiej „Pracowni” (nr 13).
W tytule i w tekście żarty z dwunastu recenzji Jana Witana, poważniej o tekście Piotra Matywieckiego o poezji Izraela Szterna –
Dariusz Nowacki, recenzja Snów i kamieni Magdaleny Tulli – „Twórczość” 1995 nr 6 – ryzykowna.
Autor nabiera się na stylizacyjność –
(1.6.1995)
Krzysztof Kuczkowski, autoprezentacja (tekst przemówienia) wierszy ze zbiorów Trawa na dachu i Widok z dachu – „Nowy Nurt” 1995 nr 11 – z odwołaniami do Psalmu 129.
Cytat z Psalmu w dziwnym przekładzie, z osobliwym komentarzem.
Tekst Kuczkowskiego – z tytułem Rozmowy o przestrzeni – konfesyjny i w konfesyjności enigmatyczny –
Bartosz Żurawiecki, dobrze napisany felieton recenzyjny – „Nowy Nurt” 1995 nr 11 – o dwóch sztukach, Margarety Garpe Dla Julii („Dialog” 1995 nr 2) i Rolanda Topora Joko świętuje rocznicę („Dialog” 1995 nr 3).
Bartosz Żurawiecki dobrze wie, że pisząc o czymkolwiek pisze się o wszystkim –
(2.6.1995)
Anna Zdaniewska, w recenzji Listów Marka Hłaski (1994) – „Sycyna” 1995 nr 12 – naiwna i ckliwa wersja losu Marka Hłaski.
Autorka przeczytała listy Marka bez jakiegokolwiek dystansu, bez wysiłku dotarcia do ukrytego sensu słów.
Ona, rzecz jasna, nie jest winna –
(3.6.1995)
Wacław Sadkowski, w recenzji powieści Zagubione w przekładzie Evy Hoffman – „Literatura na Świecie” 1995 nr 1-2 – chwalba bez zahamowań, z impetem.
Zwieńczenie wszystkiego w celnym postscriptum, Wacek nie może się doczekać powieści Ewy Kuryluk –
Tomasz Burek, szkic Ostatni krzyk tamtej młodości – „Twórczość” 1995 nr 6 – jest świetnie napisany, w uniesieniach nad pisarstwem Stanisława Czycza bardzo mi bliski, w rozmaitych omsknięciach interpretacyjnych, aksjologicznych bardzo zabawny.
Burek powtarza za innymi uniesienia nad Andem i Ajolem, ale w stylistyce tych utworów wcale nie widzi odkrywczości, ona jest dla niego brzydka i kaleka.
Zachwyt wzbudza u niego dopiero „forma” w powieści Nie wierz nikomu.
To prawda, że jest to forma znakomita, ale w niej nie ma nic nowego, nie ma odkrywczości.
Zachwyt dla formy podbudowuje Burek uznaniem dla antystalinowskiego demaskatorstwa utworu.
Wolę zgrzebne artystycznie demaskatorstwo u Marka Hłaski, wolę demaskatorstwo Czycza obecne w Ajolu niż demaskatorstwo ex post, demaskatorstwo spóźnione i nie pozbawione (koincydentalnej, to prawda) koniunk-turalności.
W zachwycie Burka dla powieści Nie wierz nikomu argumentem jest nie sam antystalinizm, lecz jego subtelna literacko postać.
Jakże inna od zgrzebności antykomunizmu u Kazimierza Orłosia lub Bogdana Madeja –
(4.6.1995)
Egon Bondy, esej prawdziwy (jak u Montaigne’a) pod tytułem Krates – „Twórczość” 1995 nr 6, przełożył Aleksander Kaczorowski – tak wspaniały jak mało co.
Słowo mądrości o człowieku, o społeczeństwie, o kulturze i o filozofii.
To mógłby powiedzieć Jan Himilsbach, gdyby chciało mu się tak wiele dowiedzieć przez czytanie.
Poszczególne słowa czegoś takiego wykrzykiwał niekiedy poeta Kazimierz Ratoń.
Coś takiego mówił (tylko mówił) Marek Hłasko, gdy dochodziło między nami do prawdziwej rozmowy o życiu –
Dendrofilia, wczoraj, w czasie jazdy do Brwinowa, wykładałem swoją ideę dendrofilij.
Śmiano się.
We mnie coś takiego istnieje, z drzewami łączy mnie więź braterstwa.
Ja wczoraj żartowałem i nie żartowałem –
Wacław Tkaczuk, w przeglądzie poetyckim – Program II – pięknie, bardzo pięknie, mówił o Hance Nowobielskiej.
Katarzyna Łaniewska nadzwyczajnie czytała jej wiersze (z „Sycyny”).
Ogarnęło mnie wzruszenie –
(7.6.1995)
Jaromir Jedliński, tekst odczytu w czasie Forum Witolda Lutosławskiego (1995) – „Twórczość” 1995 nr 6 – odwołuje się do różnych filozofii sztuki dwudziestego wieku.
Szczęśliwie wysuwa się na pierwszy plan filozofię samych artystów (Rainer Maria Rilke, Władysław Strzemiński, Julian Przyboś, Tadeusz Kantor).
Wyodrębnia się dwie tonacje w sztuce współczesnej, obiektywną (m.in. Paul Cezanne, Pablo Picasso, Henry Moore) i subiektywną (m.in. Wassily Kandinsky, Marc Chagall, Stanisław Ignacy Witkiewicz).
To wyodrębnienie jest przygodne, nie ma większego znaczenia.
W całym tekście wiele znakomitych cytatów o naturze sztuki i jej znaczeniu –
Andrzej Biernacki (Abe), w nocie Wołek i Tomasi di Lampedusa – „Twórczość” 1995 nr 6 – wielka kolekcja docinków pod adresem „Twórczości” i zwłaszcza „Życia Warszawy”.
Dostało się jak zwykle Wisławie Szymborskiej i przy okazji Bóg wie komu –
(8.6.1995)
Tadeusz Komendant, felieton Sen mara… – „Książki” 1995 nr 5, dodatek „Gazety Wyborczej” – nawiązuje do Rozważań o snach, czyli onejrokrytyki Artemidora z Daldis.
Ma to być pierwszy krok w stronę poznania praw wyobraźni onirycznej, termin wyobraźnia oniryczna wchodzi więc w obieg –
Jerzy Łukosz, diariuszowe teksty Pomruk lodowców – „Regiony” 1995 nr 2 – dotyczą pierwszej połowy ubiegłego roku. Łukosz krąży między Wrocławiem, Kłodzkiem, Berlinem, Hamburgiem, Wiedniem i Salzburgiem.
Ta europejskość ma chyba dla Łukosza jakieś znaczenie, dla uwag literackich nic to nie znaczy.
Nic też nie znaczy wielka rewia znanych i nie znanych nazwisk, dopiero uwagi konkretne, zwłaszcza literackie, są lub nie są interesujące.
Ładny jest rebusik porównawczy: „Szczypiorski to większy talent od Łozińskiego, ale Łoziński nigdy nie popełnił tylu grafomańskich partii tekstu”.
Najważniejsza w Pomruku lodowców jest polemika ze Stefanem Chwinem, z jego medytacjami Dlaczego upadek komunizmu zaskoczył literaturę polską?
Łukosz sięga po oczywistość: „Upadek komunizmu może zaskoczyć felietonistę, nie pisarza. Narodziny komunizmu, jego żywot i upadek nie dotyczą pisarza w Polsce bardziej niż kapitalizm dotyczył Dickensa lub Balzaca” –
Krzysztof Nowicki, tekst pod tytułem Przypis – „Regiony” 1995 nr 2 – wpisuje w orbitę Lorda Jima los dwóch generacji literackich, tej Jana Józefa Szczepańskiego i tej Krzysztofa Nowickiego.
Nie ma prawdy w tym wpisie.
Nie ma prawdy w poddaniu się ocenie młodych, wstawiłbym tu nazwisko na przykład Pawła Przywary, chociaż Nowicki ma może na myśli Grzegorza Musiała: „Zostaliśmy dla nich, jeżeli to zechcieli spostrzec, uczestnikami katastrofy, jaka stała się udziałem łagodnego koniunkturalizmu, który przemija niemal bez śladu”.
Niestety, on wcale nie przemija, jego przejawów i teraz nie mniej niż gwiazd na niebie –
Krzysztof Rutkowski, felieton o Powolności Milana Kundery wygłosił Rutkowski w RFI.
W „Książkach” (1995 nr 5, dodatek „Gazety Wyborczej”) tekst chyba obszerniejszy.
Według recenzji Krzysia czyste wyrobnictwo literackie –
Kinga Dunin, po opisowych recenzjach Władysława Władyki i Stanisławy Grabskiej do książki Między Panem a Plebanem dobiera się – „Ex Libris” nr 77, czerwiec ‘95 – Kinga Dunin.
Koncentruje się na postawie Adama Michnika, widzi u niego niezdecydowanie, lawirowanie między relatywizmem i nadrzędnością norm moralnych, między autonomią moralną osoby a uległością wobec autorytetu Kościoła i Narodu.
Artykuł Kingi Dunin jest dobrze napisany, zręczność publicystyczna jest w nim atrakcyjniejsza niż odkrywczość myśli –
(6.5.1997)
Hermann Broch, można sobie wyobrazić, że ktoś wymyśli konieczność literackiego wyboru między dwoma arcydziełami Hermanna Brocha, między Lunatykami (1931/1932) i Śmiercią Wergilego (1945).
Może istnieć lub jest wyobrażalna opozycyjność tych dwóch dzieł, ją – być może – ma na myśli Małgorzata Łukasiewicz, zamykając swój recenzyjny esej o Hermannie Brochu ciężkim od niedopowiedzeń zdaniem: „Na Lunatyków, pierwszą swoją powieść, sam sobie odpowiedział Śmiercią Wergilego” („Tygodnik Powszechny” 1997 nr 15).
Odpowiedź, jaką mogłaby być Śmierć Wergilego, przerasta z całą pewnością pytanie, jakie dałoby się usłyszeć w Lunatykach.
W różnicy między pytaniem i odpowiedzią nie widziałbym jednak niewspółmierności.
Niewspółmierność mogłaby wchodzić w grę wtedy, gdyby artystyczną odmienność Lunatyków i Śmierci Wergilego chciało się rozumieć w relacjach do dwudziestowiecznej wojny prozy z dziewiętnastowieczną tradycją powieści.
Ta wojna, w której Hermann Broch mógłby być jednym z głównych strategów i może nim nawet na swój sposób jest, nie obchodzi go w swoich realnych przebiegach.
Dla niego, gdyby o jakąkolwiek wojnę chodziło, główny front musiałby przebiegać zupełnie gdzie indziej, między słowem filozofii (myślicielstwa) i słowem poezji (rozumianej jako całość literatury artystycznej).
Między słowem powieści i słowem poezji nie ma dla Brocha istotnej różnicy, powieść jest dla niego integralnym składnikiem takiego klasycznego całokształtu tradycji literackiej jak na przykład twórczość Johanna Wolfganga Goethego.
Ze wszystkim, co się na nią składa, z liryką, z Cierpieniami młodego Wertera, z Hermanem i Dorotą, z obydwoma częściami Wilhelma Meistra, z dramaturgią i przede wszystkim z Faustem.
Tradycyjność Lunatyków jest z gruntu inna niż tradycyjność powieści dziewiętnastowiecznej mimo tak wyraźnych – zwłaszcza w pierwszej części Lunatyków – związków z powieściami Teodora Foritane.
Powieść dziewiętnastowieczna jest dla Brocha nieistotnym epizodem w dziejach literatury, ona jest błędem i wynaturzeniem, w niej się literacko liczy tylko to, co ma związek z wielką tradycją literatury, czyli z wielokształtną tradycją słowa poetyckiego.
Dlatego rewolucyjność artystyczna Śmierci Wergilego może być skojarzona z tytułowym twórcą, który jest jednym z filarów całej klasycznej tradycji literackiej.
Klasyczna tradycja jest wyznacznikiem tradycyjności Lunatyków.
Z niej jest taka struktura epickiej narracji przedmiotowej jak z Homera, Wergiliusza, Goethego i Mickiewicza (z jej postacią narracyjnej wszechwiedzy), z niej cały repertuar poetyckich figur w różnych formach narracji.
Klasyczna tradycja determinuje, podwyższony w stosunku do postaci, intelektualny poziom dialogów powieściowych, ona z dramaturgii (na przykład z dramaturgii okresu burzy i naporu) podsuwa strukturę akcji i fabuły o filozoficznej proweniencji.
W niej (tym razem szczególnie w Fauście) ma swoje źródło niemiecka postać relacji metafizycznych człowieka, czyli zmodernizowany lub urealistyczniony demonizm Lunatyków.
Sam Faust byłby trudny do zidentyfikowania, on się w pewnym sensie zdematerializował lub zmultiplikował, Mefistem w Lunatykach jest z całą pewnością Edward von Bertrand, demon na ludzką miarę, on jest rozpoznawalny w swoich działaniach i ich skutkach dla wszystkich, na jego posłannictwo wskazuje się niejednokrotnie narracyjnym palcem.
On jest uosobieniem świadomości i praktyki swojej duchowej bezdomności w świecie, swojego istnienia w izolacji od wszystkiego, w całkowitej próżni, w której niemożliwa jest żadna wartość.
Którą wypełnia absolutna bezwartość.
Tradycja literacka rozumiana całościowo, nie redukowana do tradycji powieści w gatunkowym sensie, radykalnie zmniejsza – w sposób na pozór paradoksalny – artystyczną odległość między Lunatykami i Śmiercią Wergilego.
Powieściowość Lunatyków jest wolna od wielu programowych lub zwyczajowych zobowiązań narracyjnych powieści, lekceważy jej naiwny programowy mimetyzm, odrzuca jej powierzchowny historyzm.
Jej pozornej pełni (pod takim lub innym względem) przeciwstawia fragmentaryzm zjawiskowej istotności, nie uznaje w niczym ciągłości, odnajdując nieskończoność we wszystkim, czego się tknąć dowolnie lub wyrywkowo.
W Lunatykach nie ma żadnych gotowych przesłanek filozofii powieściowej, tytuły poszczególnych części trylogii – Pasenow czyli romantyzm, Esch, czyli anarchia, Huguenau, czyli rzeczowość – są bardziej zwodnicze niż rozpoznawcze.
Rozpoznawczość w narracji Lunatyków jest prowizoryczna, cząstkowa i pod żadnym względem niedefinitywna, wszystko w Lunatykach ma prawomocność względną, próbną, wielostronnie uwarunkowaną.
Filozoficzny ekskurs – pod tytułem Rozpad wartości – pojawia się w trzeciej części Lunatyków, uzyskuje w narracji swoją autonomię, finalizuje całość narracyjną trylogii.
Ekskurs – to słowo dobrze służy wyminięciu słowa dyskurs – mieści się w strukturach gatunkowych powieści i dałby się wywieść z jej tradycji, ma on jednak w Lunatykach tak własny charakter literacki i pełni tak szczególne funkcje, że można w nim widzieć wynalazek artystyczny jednorazowego użytku.
Rozpad wartości jest esejem w ścisłym sensie, ma na wskroś podmiotowy charakter, jest do pewnego stopnia dyskretnie przypisany osobie autora, który osobliwemu komentarzowi do narracji powieściowej nadaje osobowe piętno.
Język tego komentarza jest indywidualny, nie podlega żadnym rygorom typu naukowego (poza rygorem myślowej logiki).
Komentarz przypomina kształt intelektualnego monologu wewnętrznego, jest bliski (zwłaszcza w finale) temu, czym stanie się narracja w Śmierci Wergilego.
Nie ma żadnych podstaw do doszukiwania się w nim nadrzędności w stosunku do powieściowej materii narracyjnej.
Komentator jest postacią powieściową o enigmatycznym statusie.
Jego autorstwa (narracja pierwszoosobowa) są dwa – wyodrębnione tytułami i oddzielną numeracją – wątki w trzeciej części trylogii, Historia dziewczyny z Armii Zbawienia w Berlinie i esej Rozpad wartości.
Ta postać powieściowa – o nazwisku Bertrand Müller, co musi mieć swoje powieściowe znaczenie – może być rzecznikiem autora, ale byłoby to rzecznictwo fragmentaryczne i bardzo dalekie od narracyjnej legitymizacji.
On – być może – pojawia się w narracji tylko po to, żeby relatywizacji uległy kompetencje i uzurpacje ukrytego narratora, oni obydwaj – bezosobowo i osobowo – działają podobnie, żadnemu z nich nie da się przypisać nadrzędności lub zwierzchnictwa.
Podstawowy komentarz jest ich wspólnym dziełem, on tkwi w narracyjnych, poetyckich i eseistycznych nawiązaniach do tytułowej metafory, która oznacza utożsamienie ludzkich działań na jawie z ludzkimi działaniami jak we śnie.
Na jawie działamy jak we śnie, czyli jesteśmy we władzy sił duchowych nie opanowanych przez rozum i świadomość, działających na oślep, pod presją nieskończonych uwarunkowań, od których zależy stan i funkcjonowanie naszego ciała, stan i funkcjonowanie naszego ducha, nasza cała ludzka kondycja.
W rzeczowości, precyzji i głębi powieściowo-poetyckiego widzenia absurdalności człowieka, jego absurdalnej natury osiągnął Broch taką wyrazistość i artystyczną pełnię, że trudno znaleźć pisarza, który by mu dorównał.
Poddając się tradycji literackiej, autor Lunatyków używa jej w sposób tak nowy i oryginalny, że myśli się niemal, że on jest twórcą i odkrywcą nowych możliwości literatury.
Esej Rozpad wartości nie tylko nie może dorównać powieściowo-poetyckiej sile widzenia, on ujawnia taką intelektualną bezradność wobec tej siły, jakiej doświadcza każdy, kto uległ jej działaniu.
Interpretuję Rozpad wartości nie do końca lojalnie wobec Hermanna Brocha i nie całkiem prawomocnie pod względem intelektualnym, chcę jedynie zaznaczyć, czyje byłoby zwycięstwo w wojnie słowa filozofii i słowa poezji, gdyby do tej wojny doszło.
Wojna nie tylko została wyminięta, zamiast do wojny dochodzi między słowem poezji i słowem filozofii do takiej kolaboracji, jaka się pojawia w Lunatykach i dominuje w Śmierci Wergilego.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy