Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 8/2005

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(12.7.1999, 13.7.1999, 15.7.1999, 18.7.1999, 11.5.2005)

 

(12.7.1999)

Wojciech Kuczok, opowiadanie Sierść (98-99) – „FA-art” 1999 nr 2 – obłędne w swojej drastyczności i prawdzie.

Drastyczność fizjologiczna, seksualna, mał­żeńska, domowa, rodzinna.

Tego się zwykle nie opisuje, może w ogóle nie widzi, opisanie bogate w swojej zwyczajności, zwyczajności słów, struktur narracyj­nych, toku zdarzeń, toku narracji.

Ciekaw jestem, czy będę tego pisarza apro­bował, w fizjologizmie jest on dosadniejszy od Dariusza Bitnera, będąc jego, jeśli nie krewnym literackim, to powinowatym –

Grzegorz Bylica, Nie rusz, Michał, tego kwiatka (o Anatomii ciekawości Michała Paw­ła Markowskiego) – tamże – jest tekstem świetnym, myślę, że Grzegorzem Bylica może być tylko Krzysztof Uniłowski, ponieważ on, przy wszystkich swoich zawodnościach, może mieć sferę wzlotów i ta jest z pewnością na pograniczach literaturoznawstwa i filozofii.

Opis relacji między filozofem i literaturoznawcą jest błyskotliwy, w tę relację wplątu­je się jednak ktoś trzeci, pisarz.

Grzegorz Bylica uznaje równorzędność fi­lozofa i literaturoznawcy, kwestii relacji mię­dzy filozofem i pisarzem postawić jasno nie chce.

Gdyby ją postawił wyraźniej, niż to robi, przyznałby (lub nie przyznał) nadrzędność pisarza (poznanie przez poezję) nad filozo­fem.

Musiałby wtedy zaangażować się sam bar­dziej osobiście, niż to robi.

Z takiego uniku robi zarzut Michałowi Paw­łowi Markowskiemu, winiąc go za zawód, jakiego sprawcą jest nie filozof, nie literaturoznawca, lecz pisarz.

Da się to zrozumieć mniej więcej tak, Mi­chał Paweł Markowski zawodzi, ponieważ nie jest takim pisarzem, jakim jest Montaigne.

Taki strzał trafia może zbyt wysoko –

Karol Maliszewski, tekst Fantastyczna powieść. Strony przewracaj ą się same (o wierszach Vaterland Tomasza Różyckiego) – tam­że – porywający.

Czytałem tylko kilka wierszy Tomasza Ró­życkiego, trochę o nim czytałem, słyszałem także parę zdań, a po przeczytaniu tekstu Maliszewskiego chciałoby się mieć te wier­sze na wieczór, na noc, na jutrzejszy ranek, na ranek przede wszystkim.

Tekst ten rozumie się, a jeśli nie rozumie, to wierzy w doznanie Maliszewskiego, w jego ożywienie tych wierszy dla siebie i dla nas –

Adam Dziadek, tekst Poezja i krytyczna emfaza (o książce Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy) – tamże – nie jest napaścią, ale nie jest też bezstronnym opisem.

Autor uznaje u Maliszewskiego „głębokie przeżywanie wiersza”, ale według autora za dużo tego, za dużo subiektywizmu, za mało natomiast lektury teoretycznej.

Adam Dziadek powtarza coś takiego jak w swoim czasie atak Jerzego Kwiatkowskiego na mnie, argumenty są podobne, chociaż rewerencji dla Karola Maliszewskiego znacz­nie więcej u Dziadka niż u Kwiatkowskiego dla mnie.

W myśleniu Adama Dziadka podobnie jak u Kwiatkowskiego zaufanie do nauki o lite­raturze –

 

(13.7.1999)

Bartłomiej Grochulski (ur. 1973), Mimo wszystko klasycyzm (Szkic o twórczości Bohdana Zadury) – „FA-art” 1999 nr 2 – jest de­biutem, najprawdopodobniej skrótem obszerniejszego tekstu.

Daje się w szkicu dowody znajomości ca­łej twórczości Bohdana Zadury, jej rozumie­nia, autor pisze klarownie, umie posłużyć się skrótem, dobrze wybiera cytaty, potrafi się nimi posłużyć –

Jarosław Witczak (ur. 1982), dwa wiersze, Wiersz drastyczny i *** (niewiele śpię i czytam Czesława z Szetejni) – tamże – do za­uważenia, zwłaszcza Wiersz drastyczny, spora świadomość, czym może być język po­etycki.

Autor jest licealistą z Łodzi, wydał własnym nakładem tomik biustonosze (1998) –

Wacław Tkaczuk, zadzwonił z rana, na­wiązywaliśmy w rozmowie do dzisiejszej trzynastki.

Zapytał, czy otrzymałem „Arkadię”, jemu jak­by zależało, żebym ten numer przeczytał, wspomniał o wywiadzie Anny Synoradzkiej, z tego wywiadu nie wszystko może mi się spodobać.

Napomknęliśmy o śląskiej eksplozji literac­kiej –

Dariusz Nowacki Ad vocem (o Jeszcze ich słyszę, widzę jeszcze. Jak w rozbitym lustrze) – tamże – jest świadectwem zaangażowania w sugestie posłowia do książki Nowaka, Stanisława Balbusa.

Nowacki zajmuje się kompromisami pisa­rzy „nurtu wiejskiego” (sic) i potrzebą napra­wy przeszłości, co Tadeusz Nowak robi z wiel­ką skrupulatnością.

Szkoda, że Nowacki nie zna dobrze twór­czości Nowaka, wobec tego jego niektóre opinie dałoby się zbyt łatwo kwestionować –

 

(15.7.1999)

Marek Krystian Emanuel Baczewski (ur. 1964), opowiadanie Iwan Niczyporowicz Razumiekin, wisielec filozoficzny — tamże – po­zwala na orientację, kim jest autor w sensie twórczym.

Jego wiersze próbowałem czytać od czasu do czasu, nigdy nie doszło do lektury pełnowartościowej.

Opowiadanie jest świetne i jednocześnie pod każdym względem wymierne, może jest to jednak wymierność podobna do tej, jaką widzę w Pod wulkanem Malcolma Lowry’ego, czyli skaza bez istotnego znaczenia.

Świetność opowiadania jest na swój spo­sób oczywista, mało komu chciałoby się jed­nak porównywać utwór Baczewskiego z Pę­tlą Marka Hłaski.

U Baczewskiego narracja zbudowana z krę­gów jak kręgi piekielne, jest w niej wszyst­ko, co mogłoby się znaleźć w komentarzu do Pętli.

Przy takim zestawieniu Pętla mogłaby się wydawać płaska, nieintelektualna, dla mnie jest w Pętli coś, co można nazwać właśnie niewymiernością, byłaby to taka wewnętrzna przestrzeń narracyjna, której całe opowiada­nie Baczewskiego nie zdołałoby wypełnić.

Możliwe, że narrator w utworze Baczew­skiego szczyci się odmową „korzystania z tej mdławej, redundantnej i niepotrzebnej zawar­tości prozy”, z której swój utwór buduje Marek Hłasko, ale ta chwalba nie musi być rozu­miana jednoznacznie.

Może chwali się akurat to, czym się same­mu nie dysponuje, czego brak.

Na świetność opowiadania Baczewskiego można spojrzeć i tak, że jest to świetność wysokiej klasy eseju, który przybrał pozory nowelistyczne.

Jedno jest dla mnie pewne, Marek Krystian Emanuel Baczewski jest pisarzem, którego nie sposób zlekceważyć –

 

(18.7.1999)

Adam F. Kaczanowski, dwa utwory, utwór poetycki Powieka remix i opowiadanie Meksykańska Bazylika – „Arkadia” nr 6/7 – zagadkowe artystycznie i w czymś pierwszorzędne.

W utworze poetyckim monolog wewnętrz­ny uzyskuje postać przepływu zwrotów z ję­zyka medialnego, nie bardzo da się w tym widzieć konwencjonalny utwór poetycki.

W czymś podobna jest budowa narracji w opowiadaniu, opowiada się w nim poprzez rezygnację z narracyjnej składności, zestawia się strzępy zobaczeń, pomyśleń postaci narratora.

Narrator zapisuje swoje pomyślenia metaliterackie o wyglądzie postaci w narracjach, w tych pomyśleniach jest bezwzględna demaskacja konwencjonalności („niski blondyn o niebieskich oczach”).

O wyglądzie narratora coś mówi dopiero anomalia (jedno ucho większe od drugiego) i pośrednio zachowania innych, z nich wydo­bywa się jak kluski z wrzątku przejawy cze­goś określonego w nieokreślonym.

Jeśli to się zauważa w budowie narracji Meksykańskiej Bazyliki, myśli się, że Adam Kaczanowski coś robi dla odkonwencjonalizowania literatury –

Paweł Targiel (ur. 1945), fragment powie­ści Osobowy (napisanej w roku 1975) – tam­że – trochę amatorski, intelektualnie atrak­cyjny.

Kreacja funkcjonowania świadomości pod­danej rygorowi samoświadomości (świado­mości siebie), jest to więc jak gdyby narracja komentatorska, ale taka akurat postać komentatorstwa jest prawie nie do pomyślenia poza literaturą.

Trzeba więc przyjąć, że komentatorstwo, choć sprzeczne z naturą prozy artystycznej,

może w pewnej swojej postaci zaistnieć tyl­ko w niej (tym można by tłumaczyć szczegól­ną naturę narracji w Słońcu i księżycu Alberta Parisa Gütersloha).

Gütersloh ma, oczywiście, pełną świado­mość artystycznej natury języka komentator­skiego w swojej narracji, trudno czegoś ta­kiego oczekiwać u autora Osobowego, nie można jednak zaprzeczyć, że w tym pisaniu jest coś interesującego –

Jacek Bocheński, rozmowa Człowiek jest zwierzęciem pełnym sprzeczności. Z Jackiem Bocheńskim rozmawia Anna Synoradzka o Jerzym Andrzejewskim i nie tylko (z roku 1996) – tamże – dla mnie głównie dziwność, choć na swój sposób rozmowa ważna.

Bocheński sporo zmyśla zwłaszcza w po­czątkowych partiach i jest to zmyślenie na skutek usłużności pamięci (stopień zażyłości z Andrzejewskim, własna partyjność, własny status literacki), w dalszym ciągu natomiast chce znaleźć pomost między kategoriami antykomunizmu, który jest u podstaw myślenia wywiadowczym, a swoją wiedzą o wieloźródłowym krytycyzmie wobec kapitalizmu i spo­łecznego konserwatyzmu.

Przy tej lekturze trudno się znosi totalne upolitycznienie i uideologicznienie myślenia o człowieku.

Miarą tego staje się wszechobecność w roz­mowie ideologicznych sloganów komunistycznych lub antykomunistycznych –

Wiesław Myśliwski, zadzwonił po ósmej, rozmowa o Kazimierzu Dejmku (długa i zasadnicza), po Dejmku poprzez Kazimierza Kutza o kulturalnym odrodzeniu Śląska.

Wdałem się, jakby powiedział Dejmek, w długi wykład, o „FA-arcie”, o „Opcjach” i o „Arkadii”.

Na koniec mówiłem sporo o Michale Paw­le Markowskim, tłumaczyłem, jak umiałem, jaka to gwiazda w humanistyce polskiej –

 

(11.5.2005)

Góma (3)

Dwa moje teksty o Juanie Carlosie Gómezie – Goma i Goma (2) – zrobiły takie wraże­nie na ich głównym adresacie, że musiały na­brać i dla mnie szczególnego znaczenia, choć świta mi czasem myśl, że one od samego po­czątku były właśnie dla mnie samego ważniej­sze, niż wiedziałem, niż miałem śmiałość przypuszczać.

O konsekwencjach tych tekstów dla same­go Gómeza nie mogłem ani myśleć, ani na­wet marzyć. Wpisują się one przecież w pi­sarskie dzieło Gómeza, w jego niezwykłą try­logię o Gombrowiczu, która oznacza twórczy renesans najbardziej niezwykłego z wszyst­kich przyjaciół i korespondentów Witolda Gombrowicza.

To dzieło wieńczy w trzech numerach „Twór­czości” (2004) redaktorskie dzieło Jerzego Lisowskiego w ostatnich miesiącach jego życia.

Już tego wystarczy, żeby bać się jakiejkol­wiek myśli o czymś takim, co miałoby być wzięte za kontynuację moich gomologicznych wypowiedzi i kojarzyłoby się z czymś w ro­dzaju tekstu Górna (3).

Ten tytuł, jeśli już go przyjąć, jest zbyt zo­bowiązujący, zwłaszcza w sytuacji, gdy należałoby wnikać coraz istotniej w naturę związ­ku duchowego jednego człowieka z drugim przez wiele lat za jego życia i przez dziesiątki lat po jego śmierci.

To, że ten drugi był znanym pisarzem i stał się pisarzem uznanym za wielkiego, niczego nie ułatwia, ta bardzo szczególna historia wymaga maksymalnej przenikliwości i sub­telności, nie zawsze ma się to pod ręką i do dyspozycji, komplikacji jest tyle, że mogą wewnętrznie paraliżować.

Moje wcześniejsze dwa teksty o Gómezie stały się fundamentem transatlantyckiej przyjaźni między nim a mną, ta przyjaźń jest w swojej istocie całkowicie metafizyczna.

Wzbudziły ją moje reakcje w słowie pisa­nym na dawne i nowe słowo pisane nigdy nie widzianego bezpośrednio człowieka, który w młodości korespondował ze swoim najważniejszym w życiu człowiekiem i po latach od jego śmierci pisze o nim i o sobie rzeczy o wielkim znaczeniu.

Fenomen najważniejszego w życiu człowie­ka występuje w doświadczeniu większości ludzi, zwykle nie uzyskuje jednak egzysten­cjalnej i duchowej wyrazistości, nie stając się przedmiotem intelektualnej i twórczej analizy i – jak w przypadku Gómeza – autoanalizy, w której sięga się najgłębiej jak można, nie przeoczając metafizycznej natury zjawiska.

Nie musiało się zdarzyć, że moje słowa uzna Gómez za coś istotnego, znajdując w nich prawdę o sobie, potwierdzając to w swojej trylogii o Gombrowiczu ze szczególną dobitnością. Ja sam nie dowierzałem jednak same­mu sobie, nie wiedząc – zdarza się to wszyst­kim – co zrobiłem, czy w tym przypadku, co napisałem.

Po lekturze narracji Listy (traktuję to jako samodzielny utwór artystyczny) myślę, że Gómez jest przenikliwszym czytelnikiem mo­ich tekstów niż ja autorem. Narracja Gómeza w Listach przekonuje mnie do jego częstych deklaracji, że jestem jego towarzyszem w penetracji labiryntu przeżyć i doświadczeń mło­dości, w których rozegrała się jego tak ważna sprawa z jego najważniejszym drugim czło­wiekiem.

Dziś trzeba może się przyznać, że mogłem napisać o Górnie to, co napisałem, tylko dlatego, że pisząc o nim, pisałem także o sobie, w pisaniach o właściwej pisarstwu naturze nie może być inaczej.

W prawdziwym pisarstwie relacje między sobą i nie sobą, jakkolwiek to wygląda, są sednem wszystkiego, w pisarstwie tak oczy­wistym jak pisarstwo Gómeza tak właśnie jest, dostrzegam więc dosyć istotną zmianę tych relacji między jego trylogią i epilogowymi w stosunku do niej Listami.

Ogólnie da się powiedzieć, że Gómez – w tym, co znamy – pisze o sobie w relacji do Witolda Gombrowicza, pisze bowiem jako pisarz artysta, nie zaś jako szeregowy lub na­wet wybitny gombrowiczolog, jakich w Pol­sce i na świecie jest legion.

Jeśli w samej trylogii zachowane zostały najrozmaitsze pozory filologizmu i literaruroznawczości, to w Listach zostały z tego tyl­ko ślady lub same artystyczne aluzje.

Powstaje pytanie, czym więc jest narracja Listów, chcąc odpowiedzieć na nie, ma się do dyspozycji formy ściśle literackie. Dla mnie właściwie mogłaby być kwalifikacja dramatyczna tego tekstu, ale przecież żadna konwencjonalna forma dramatyzmu nie wchodzi tu w rachubę, Listy nie są dramatem, są literac­ką kontynuacją opisu dziejów koresponden­cji Gombrowicza do Argentyńczyków i stają się narracją o dramacie poznawania drugiego człowieka i dramacie poznawania własnej przeszłości.

Po namyśle i nie bez rozmaitych skrupu­łów nazwałbym Listy dramatem wspomnień, są to słowa, żeby tak powiedzieć, struktural­nie sprzeczne, trafnie określają jednak (logi­ka sprzeczności) artystyczny charakter tekstu Listów.

Sama wspomnieniowość musiałaby ozna­czać epickość, czyli w tym przypadku jakiś rodzaj faktografizmu, taka jest istota wspo­mnień, wszystko inne jest w rzeczywistych wspomnieniach czystym literackim zdobnic­twem.

Najwybitniejsi artystycznie narratorzy wspomnień są jednak świadomi swoistego dramatu poznawczego wobec przeszłości i ten dramatyzm stawiają ponad epickością, faktografizmem i drugorzędną literacko zdobniczością wspomnień.

Narracja Listów jest bez jakiegokolwiek zdobnictwa, epickość czy faktografizm nato­miast mieszczą się w całości bądź w samych aluzjach artystycznych tekstu, bądź w przywołaniach tytułowych poszczególnych frag­mentów (lepiej, całostek) narracji.

Tekst, jak pisze w liście do mnie Rajmund Kalicki, tłumacz Listów, jest „krystalicznie czysty, prawie diamentowy”, lepiej tego nie można nazwać, oznacza to między innymi taką precyzję słowa, jaka zdarza się tylko w praw­dziwej poezji.

Gómez waży każde słowo, żeby opowie­dzieć o równaniach z wieloma niewiadomy­mi, które się kryją pod tytułami całostek jak w elementarzu: O Adzie Lubomirskiej, o kłót­niach i o przyjaźni, O Marianie Betelú i o projekcie wspólnego życia, O powrocie i fia­sku powrotu, O Ricie i o przerwaniu korespon­dencji, O rozstaniu metafizycznym i O mękach zasadniczych.

Wyliczam sześć tytułów kawałków narra­cyjnych ze środka Listów, są jeszcze dwa początkowe i dwa finałowe, te ostatnie rekapitulują rezultaty gombrowiczowskiego duszoznawstwa Gómeza i demonstrują oksymoroniczność i dramatyzm we wszystkim, co da się o człowieczeństwie Gombrowicza powie­dzieć (O szturmie na warownią i O łupie).

Rekapitulacji (nie myślę, że się na tym skoń­czy) dokonuje ktoś o wybitnej inteligencji i wszechstronnym potencjale duchowości, kto prawie przez półwiecze swego w pełni dojrzałego życia nie wyrzucił z głowy i nie wy­mazał ze swego wnętrza blisko znanego i nigdy nie zapomnianego człowieka, który dla Polaków i nie tylko stał się wielkością pisarską.

Trzeba w każdym razie wiedzieć i rozumieć te podstawowe rzeczy, żeby móc czytać narrację Listów, jak ja ją przeczytałem, pamiętając o tych przeżyciach, jakie zawdzięczam lekturze tego wszystkiego, co nazywam try­logią Gómeza o Gombrowiczu.

Napisał ją błyskotliwy intelektualista, filo­zof i filolog z zamiłowań, utalentowany pi­sarz od pierwszych listów do Gombrowicza, ale Listy pisze już ktoś inny, kto odkrywa w sobie poetę (w sensie czysto duchowym), czyli sewerena swojego własnego słowa.

Dzięki temu znikają w narracji Listów wszystkie obiegowe kategorie intelektualne z Gombrowiczowskiej trylogii i zastępują je słowa powszechne bez literackiej lub intelektualnej metryki, jak w „magicznej ósemce”, którą sam autor ustanawia: strach, homoseksualizm, dezercja, wygnanie, zdrada, wina, niedojrzałość, forma.

W tej ósemce tylko dwa ostatnie słowa są semantycznym zapożyczeniem z samego Gombrowicza.

W ósemce słów szuka Gómez klucza do swojego najważniejszego człowieka, do Dru­giego, w Listach wzrasta jednak zasadniczo znaczenie jedynego w tym wypadku podmiotu w poznawczym dramacie, czyli samego siebie.

Gómez nie stronił od konfesji w trylogii, w Listach konfesyjność nie staje się intensywniejsza, nie musi się stać, skoro narrator w dramacie stał się właśnie jedynym podmio­tem poznawczym i on sam, za pomocą wła­snego słowa, przedstawia i komentuje zwią­zek duchowy dwóch ludzi sprzed lat.

Ta przeszłość tylko pozornie może mieć fi­nał w faktografii biograficznej, encyklope­dyczne fakty mogą uchodzić za prawdziwe, akcja poznawcza, jaką prowadzi się w Listach podważa jednak nie jeden fakt, większości odbierając jakąkolwiek jednoznaczność, w rezultacie więc prawie nie ma żadnych pew­ników, ich miejsce zajmują znaki zapytania.

Niejednoznaczność faktów, które mogłyby uchodzić za oczywiste, staje się bądź co bądź w utworze wspomnieniowym czymś arty­stycznie niebywałym, nie jest to przecież i nie ma być narracja o charakterze także krea­cyjnym.

Postacie takie, jak pani Ada Lubomirska, pani Rita Gombrowiczowa, Mariano Betelú, nie mówiąc o Gombrowiczu i samym Gómezie, nie mają być kreacjami literackimi jak u Prousta, a są konstruktami zagadek, niewia­domych dwuznaczności i wieloznaczności w artystycznych relacjach Listów.

Dramat poznawczy w Listach jest koncen­tratem niewiadomego w wiadomym, w wia­domym tylko na pozór, bo cóż może być wia­dome bez wysiłku wyobraźni i umysłu, o co Gómez milcząco apeluje, a może nawet po swojemu wymusza.

Do wszelakich niedopowiedzeń zmusza Gómeza sam przedmiot narracji, swoje i tego Drugiego kwestie najbardziej osobiste i tym samym pod każdym względem drażliwe.

Narracyjne mistrzostwo Gómeza – przy in­nej niż wcześniej formule pisania – jest imponujące, widać je najbardziej w tym, co Gómez potrafi opowiedzieć, nie opowiadając lub nie dopowiadając, oczekując niejako nie­ustannie wysiłku wyobraźni i umysłu.

Przy lekturze Listów traci się wiele pozor­nie wiadomego (na przykład, kto zrywał wzajemne związki, Gombrowicz czy Gómez), zamiast pozornej wiedzy można sobie wy­obrazić jakże rozległe sfery człowieczeństwa

obydwóch partnerów związku duchowego, który u narratora Listów owocuje twórczo tak niezwykle po dziesiątkach lat.

Gdy czytałem trylogię Gómeza o Gombro­wiczu, szkopuł stanowił dla mnie pomysł wspólnego życia we trzech, za nic nie mogłem sobie tego wyobrazić, po lekturze Listów wyobrażam sobie wszystko, to znaczy napięcia emocjonalne, na skutek których taki pomysł mógł powstać, co jest o tyle ważne, że rzuca najwięcej światła na relacje między Gombrowiczem, Betelú i Gómezem.

W tym układzie chodzi mi o ważność ze względu na Gómeza, w całym pomyśle to dla niego była największa niebywałość, o której w Listach mówi się najsubtelniej, jak można, mówiąc o tyle wszystko, że mądremu dość.

Nie należy więc żałować, że z prostolinij­nej historii przyjaźni i jej zerwania w Listach nic właściwie nie zostaje, bo czy doszło w ogóle do zerwania, czy mogło dojść, skoro pod tyloma względami wszystko trwa, jak trwało.

Świadczy o tym dramatyzm tego, co się z listami dzieje po tylu latach, jak nie stały się one szacownym dokumentem literackim i hi­storycznym.

Dzięki Listom wie się dostatecznie dużo, jakie są trwałe przyczyny tego stanu rzeczy, można w każdym razie domyślić się wszyst­kiego, co wie i myśli o swoim najważniejszym w życiu człowieku ten, kto jest mu wierny w uczuciach i w pamięci, dając temu twórcze świadectwo.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że chodzi mu tylko i wyłącznie o czystą prawdę, której nie potrzebuje się bać, ponieważ ona niczym nie zagraża ani jemu, ani pamięci o tym, który nie przestał być dla niego najważ­niejszy w tej prawdzie, jakiej Gómez oddał głos w Listach.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content