Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 9/1996

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(6.9.1994, 7.9.1994, 8.9.1994, 9.9.1994, 10.9.1994, 11.9.1994, 12.9.1994, 4.9.1994, 15.9.1994, 26.8.1995)

 

(6.9.1994)

Nicola Chiaromonte, szkic Moravia i kornik świadomości – „Twórczość” 1994 nr 9, przekład Stanisława Kasprzysiaka – jest ufilozoficznioną recenzją powieści Nuda (1960).

Chiaromonte widzi w Moravii analityka rzeczywistości egzystencjalnej, uważa, że Nuda jest może jego najlepszą powieścią.

Lekceważenia dla pisarstwa Moravii Chia­romonte wcale nie ukrywa –

 

(7.9.1994)

Barbara Honigmann (ur. 1949), narracja Miłość z niczego – „Literatura na Świecie” 1994 nr 6, przekład Małgorzaty Łukasiewicz – robi wrażenie egzystencjalnej konfesji, jej powieściowość nie ma siły, blasku, beletrystycznych fundamentów.

Jako konfesja utwór wyraża brak więzi z kimkolwiek i z czymkolwiek.

Jedynie rzeczywista więź z ojcem jest uło­mna, kończy ją jego śmierć.

Jedynie rzeczywisty bagaż życia narratorki to trwała rana, ona nie krwawi, ale nigdy się nie goi, ona o wszystkim decyduje.

Ona skazuje na pozorność wszystkiego, wyjazdów, powrotów, związków przyjaźni i miłości, pamięci przeszłości i projekcji przy­szłości –

 

(8.9.1994)

Roger Boyes (ur. 1952), dwa fragmenty książki Nagi prezydent – „Ex Libris” nr 59, wrzesień ‘94, przekład Alka Radomskiego – prezentują trzeźwe patrzenie na Lecha Wałęsę.

W drobiazgach i w szczegółach jest to chyba patrzenie aż drastyczne –

Andrzej K. Waśkiewicz, wywiad rzeka dla Krzysztofa Szymoniaka pod tytułem Białoszewski chciał być socrealistą – „Nowy Nurt” 1994 nr 10 – nie zawiera, poza tytułem, nic szczególnego.

Opis funkcjonowania mechanizmów w kul­turze jest rzeczowy, ale trochę zbyt rozwlekły.

Za dużo o politycznym manipulatorstwie, za mało o samej literaturze –

Telewizja, około czwartej telefon Radosława Krawczyka z Pegaza, prośba o wypowiedź w sprawie kanonu prozy i kryteriów „Twórczości” […] –

Pegaz (nowa formuła), areopag w pięciu osobach (Stefan Starczewski, Rafał Grupiński, Tomasz Jastrun, Wojciech Krukowski i Robert Tekieli), dyskusja o sytuacji kulturalnej.

Zobaczyłem Rafała Grupińskiego i Roberta Tekielego po raz pierwszy, dużo wrażeń –

 

(9.9.1994)

Rafał Grupiński, może sobie inaczej go wyo­brażałem,, ale jego wygląd niczym mnie (wczorajszy Pegaz) nie zaskoczył.

Twarz inteligentna, zamknięta, zimna –

Robert Tekieli, wyobrażałem go sobie abso­lutnie inaczej, zaskoczenie (wczorajszy Pegaz) jego wyglądem, sposobem mówienia.

Wszystko razem bardzo zagadkowe –

Andrzej K. Waśkiewicz, felieton (oprócz wywiadu) – „Nowy Nurt” 1994 nr 10 – wyodrębnia znamienną sferę jego zainteresowań społecznych.

Wąskie wieża interesują układy i relacje per­sonalne, poprzez nie widzi on literaturę i jej funkcjonowanie w społeczeństwie.

W felietonie mnóstwo aluzji personalnych, mnóstwo egzemplifikacji.

Jednym z bohaterów felietonu jest Jerzy Mazur, był człowiekiem Janusza Leksztonia, napisał o nim demaskatorską książkę.

Waśkiewicz snuje (dobre słowo) dywagacje i refleksje –

Jacek Podsiadło, cztery wiersze – „Nowy Nurt” 1994 nr 10 – zbudowane sprawnie.

Nadmiar słowa, ustawicznie zagrożonego dewaluacją znaczeniową.

To widać w poetyckiej polemice z Czesławem Miłoszem –

Karol Maliszewski, pod wierszami Jacka Podsiadły – „Nowy Nurt” 1994 nr 10 – szkic Maliszewskiego o jego poezji.

W szkicu zapis reakcji na twórczość tego autora, reakcje żywe, ich wyraz emfatyczny –

Emfatyczność trochę dla tekstu szkodliwa, budzi podejrzenie, że coś się w sobie nakręca, dla pisemnego efektu, z nadmiarem, z prze­sadą –

 

(10.9.1994)

Kinga Dunin, w artykule Wharton? Tylko dla kucharek! – „Ex Libris” nr 59, wrzesień ‘94 – śmiało strofuje krytyków pisarstwa tego au­tora.

Ona dopatruje się w nim wartościowej spo­łecznie filozofii.

Jej literacki wyraz nie nastręcza autorce żadnych wątpliwości –

Wypowiedź (dla Pegaza, zapis z pamięci):

W kryteriach, które miesięcznik „Twórczość” stosuje wobec literatury, nie ma nic szczególnego, są one niezmienne co najmniej od połowy lat pięćdziesiątych.

O ich szczególności, ale tylko w Polsce, może świadczyć jedno: prymat poznania artystycznego (przez wyobraźnię) nad każdym innym, także nad naukowym.

Chodzi o to, żeby literatura była autonomi­czna poznawczo, żeby niczego nie ilustrowała, żeby własnymi sposobami badała egzysten­cjalne, społeczno-polityczne i metafizyczne doświadczenie człowieka.

Według tych kryteriów „Twórczość” sprzyja pisarzom znanym, odkrywa i popiera pisarzy nowych.

Wśród kilku dziesiątków tych ostatnich są Marek Hłasko, Edward Stachura, Tadeusz Nowak, Jan Drzeżdżon, Andrzej Łuczeńczyk, z żyjących Urszula Kozioł, Stanisław Czycz, Włodzimierz Odojewski, Wiesław Myśliwski, Marek Nowakowski (ten dawny), Edward Redliński i Ryszard Schubert (choćby już nic nie napisał).

Pisarzy poniżej czterdziestki nie wymieniam, ich zalicza się u nas do osesków.

Wszyscy wymienieni z nazwiska pisarze są w kanonie literatury polskiej XX wieku, wielu innych, młodszych, znajdzie się w nim z całą pewnością –

 

(11.9.1994)

Marian Płachecki (ur. 1948), artykuł Cokol­wiek zjesz odpowie ci tym samym – „Ex Libris” nr 59, wrzesień ‘94 – nie tyle o Eliasie Canettim, co na kanwie Masse und Macht (1990) konfesja skrajnie mizantropijna.

Konfesyjność ukryta w stylu.

Od dawna nic tego autora nie czytałem, z grubsza wiem, co Płachecki pisze za Canettim i od siebie.

Wszystko prawda, ale ja nic podobnego nie czuję w powszedniości dni i nocy, nie widzę w cudzym uśmiechu zagrożenia, nie lękam się śmierci do tego stopnia, nie gardzę człowiekiem aż tak intensywnie.

Czuje się w tekście Mariana Płacheckiego jakiś szczególny ciężar duchowego doświad­czenia –

Elias Canetti, Zapiski – „Ex Libris” nr 59, wrzesień ‘94, przekład Marii Przybyłowskiej – są nie organizowaną narracyjnie lub diarystycznie literaturą.

Ich literackość, filozoficzność jest oczywista.

W tekście Canettiego nie ma śladu mizantropii, która jest tak agresywna w tekście Mariana Płacheckiego o Canettim.

U Canettiego widać miłość (sic) do czło­wieka, nie ogranicza jej żaden rynsztunek nihi­lizmu i pogardy.

Poruszyły mnie słowa o Goethem: „Jeśli mimo wszystko pozostanę przy życiu, to będę zawdzięczał Goethemu, tak jak można to zawdzięczać tylko jakiemuś bogu” –

 

(12.9.1994)

Bronisław Świderski (ur. 1946), tekst o dzie­łach Manueli Gretkowskiej – „Ex Libris” nr 59, wrzesień ‘94 – zadziwiająco pokrętny.

W trójgłosie Męża, Żony i Anioła Literatury Polskiej kupa filozofowania, Manuela Gretkowska zmienia się w intelektualistkę jak dzwon.

Całe szczęście, że jeden cytat odsłania dla wtajemniczonych naturę jej pisania.

Nie żal mi Nietzschego, że się nim w recenzji poszarguje, jemu to nic nie zaszkodzi.

Żal mi Henry’ego Millera, że się w to wszystko wplątuje jego poezję ciała, jego poezję miłości –

 

(14.9.1994)

Stanisław Lem, wywiad Krzysztofa Mroziewicza z Lemem pod tytułem Arytmetyka przeciw etyce – „Polityka” 1994 nr 38 – szalenie pokrętny.

Lem mówi żurnalistycznym językiem, któ­remu chce nadać walor wieloznaczności.

Wychodzi mu z tego coś zbliżonego do języka Lecha Wałęsy, jest za i nawet przeciw.

Trzeba sporo dobrej woli, żeby domyślić się, co Lem myśli o zagrożeniach demograficznych, o praktykach kościelnych, o karze śmierci.

W wywiadzie, jak zawsze u niego, Lem daje wyraźnie do zrozumienia, że nie ma na świecie takiego rozumu, którego by do skutku nie strawił –

 

(15.9.1994)

Czesław Miłosz, rozmowa Teresy Walas z Miłoszem – „Życie Warszawy” 1994 nr 228 – dość osobliwa.

Tytuł rozmowy Dwie perspektywy.

Perspektywa Teresy Walas jest wyznaczona przez zaułki doktrynerskiego ideologizmu polonistycznego, ona oskarża Jarosława Marka Rymkiewieża o „regresywną utopię”, o nacjonalizm, o zaściankowość.

Chce wymusić na Miłoszu dezaprobatę dla Rymkiewicza.

Miłosz – raczej to dobrze o nim świadczy – wyraźnie nie rozumie, co się kryje w „myś­leniu” Teresy Walas.

Wzdraga się przed potępieniem Rymkiewi­cza, powołuje się na swój własny rodowód zaściankowy, na swoją znajomość kultury zachodniej, na swój wybór polszczyzny we własnej twórczości.

Miłosz raczej popiera Rymkiewicza, niż go zwalcza, poparcie wynika głównie ze sprze­ciwu wobec uproszczeń i nieporozumień Tere­sy Walas.

Rymkiewicza w ogóle nie trzeba bronić, on widzi i rozumie tożsamość zaścianka i uniwersum.

Nie jest to u niego ideologia, lecz rozumienie stanu rzeczy w sztuce, w poezji –

 

(26.8.1995)

Adolf Rudnicki (1912-1990), Dziennik 1984 (w wyborze Józefa Wróbla) – „Twórczość” 1995 nr 9 – fragmentarycznie, ale zauważalnie przypomina nam pisarza, którego życie pośmiertne jeszcze się nie zaczęło.

Diariusz literacki o takim charakterze jak Dziennik 1984 ma wartość o tyle, o ile ma wartość całe pisarstwo Adolfa Rudnickiego.

Samoistnie dziennik nie jest nawet dzienni­kiem, jest brulionem literackim, którego dewi­zą mogłoby być zapisane w nim zdanie: „Żyć to coś napisać, gorzej, lepiej, nic innego już nie zostało”.

Napisać znaczy tu zapisać, zapisuje się głównie samopoczucie artysty, bo przecież nie wydarzenia dnia, nie ludzi dla nich samych, nie własną pracę pisarską, duchową.

Samopoczucie artysty jest ważne, jeśli waż­ny jest artysta, innej ważności w tym przypadku nie ma i być nie może.

Dla mnie Adolf Rudnicki jest nadal artystą ważnym, nawet bardzo ważnym, choć, oczy wiście, nie aż tak ważnym, jak był, gdy pozna­wałem jego przedwojenną i powojenną twórczość w młodości, w latach pięćdziesiątych, gdy jego samego poznałem (rok 1954), gdy angażowałem się z wielką żarliwością w jego pisarskie sprawy.

Moja, tak to nazwę, miłość literacka do niego skończyła się, mniej więcej, w połowie lat sześćdziesiątych.

Trochę z powodu przesadnej bezstronności wobec Marka Hłaski i jego tragedii, trochę z powodu uchybień wobec mnie (z powodu nadmiernej instrumentalności w traktowaniu mojej roli i osoby).

Pisałem o nim jeszcze długo później, pisałem w sposób lojalny, ale już bez złudzeń, bardziej ze sprawozdawczego obowiązku krytycznego.

Z czasu, który obejmuje Dziennik 1984 (czerwiec, lipiec, sierpień) pamiętam, jedno z kilku, przygodne spotkanie na Marszałkow­skiej (na kilka dni przed moim zawałem).

Na zakończenie okolicznościowej rozmowy ze złością prawie krzyknął: „Ty mi nic nie powiesz, jak zawsze, jak wszyscy”.

Prawie tymi samymi słowami kończy się tekst Dziennika 1984 w „Twórczości”, te słowa nie były więc przypadkowe.

Wykrzyknięte zdanie wzburzyło mnie i poruszyło do głębi.

Adolf Rudnicki wielokrotnie wyciągał mnie na długie rozmowy, szczególnie to lubił, gdy po alkoholu mówiłem z nadmierną swobodą.

Potrafił pytać o ludzi (zwłaszcza o młodych autorów) dociekliwie i z dużą przenikliwością.

Wiedział o ludziach wiele i był, to się czuło,

jakby z góry trochę zawistny o każdego, kto był lub stawał się głośny (o Edwarda Stachurę, o Edwarda Redlińskiego, o Wiesława Myśliw­skiego).

W jego absurdalnej pretensji do mnie czu­łem agresję i było to, jak o tym świadczy Dziennik 1984, wyczucie całkowicie fałszywe.

Nie agresja w tym była, lecz desperacja.

On był latami artystą zdesperowanym.

Wiedziałem o tym, lecz nie wiedziałem, że był zdesperowany aż do tego stopnia.

Dziś myślę, że główna przyczyna jego despe­racji, mimo wszystko, nie tkwiła w tragedii Żydów polskich, lecz w jego osobowościowej tragedii artysty.

On był w swoich fundamentach bardziej artystą niż ocalonym z zagłady Żydem, on był urodzonym artystą bez życiowego przygoto­wania do bycia artystą.

Jego osobowość artysty była naga i bez­bronna.

Był artystą autentyczniejszym niż Jerzy Andrzejewski, niż Tadeusz Breza, ale był bar­dziej niż oni bezbronny.

Im wszystkim brakowało sztuki bycia arty­stą w niesprzyjającym świecie, brakowało tego, co miał w sobie i w sobie kształtował Jarosław Iwaszkiewicz.

Jarosław Iwaszkiewicz potrafił pielęgnować artystę w sobie, potrafił go bronić i ocalać.

Adolf Rudnicki był artystą, którego każdy mógł zranić.

Ktoś taki jak Artur Sandauer mógł go zabić jednym słowem –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content