Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 9/2001

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(4.6.1998, 5.6.1998, 6.6.1998, 7.6.1998, 8.6.1998, 9.6.1998, 10.6.1998, 25.5.2001, 27.5.2001)

 

(4.6.1998)

Krzysztof Unilowski, Opowieść znalezio­na na śmietniku – „Twórczość” 1998 nr 6 – jest esejem szalenie inteligentnym w opisie zało­żeń artystycznych powieści Cigi de Montbazon i szalenie pustym w zasadniczej kwestii, jak to jest z relacjami między modernistycz­nym i postmodernistycznym rozumieniem li­teratury.

Krzysztof Uniłowski chce być odkrywcą Anatola Ulmana, więc musi mnie zlekcewa­żyć i robi to w sposób dość misterny.

Ja, żeby znów siebie powtórzyć, chcę zo­stać przy swoim, ponieważ moje opisy twór­czości Anatola Ulmana respektują jej sen­sy i literackie znaczenie.

Przez przyznanie mu postmodernistyczne­go prekursorstwa jeszcze nie ustala się żad­nej wyraźnej wartości i nie mówi, kim pisarz jest –

Recenzja Na zachód od Dukli (o Dukli Andrzeja Stasiuka) w tej samej „Twórczości” brawurowa i sugestywna, prawie chciałoby się uwierzyć, że Andrzej Stasiuk stał się dobrym pisarzem, ale do tego brawura i sugestywność nie mogą wy starczyć.

Inteligencja Uniłowskiego z pewnością na­leży do wyższych, ale tej wyższości tyle, że przyznaje ona sobie prawo do wszystkiego, co jej się zechce.

Taka inteligencja działa niekiedy z rozpędu (na pustych obrotach), nie widzi się tego w tekście o Anatolu Ulmanie, widzi się znakomicie w tekście o Andrzeju Stasiuku –

Leszek Bugajski, porwał się w recenzji Daremne ocalenie – „Twórczość” 1998 nr 6 – na ostatnią książkę Bogdana Wojdowskiego Tamta strona.

Konkluzję w tytule recenzji uzasadnia jed­no z ostatnich zdań tekstu: „To darowane przez wyrok losu życie jest nadal przepełnione lękiem, wyrzutami sumie­nia, jest nadal cierpieniem, z którego my, ży­jący zwyczajnie, nie zdajemy sobie sprawy”.

Jakie zdumiewające te słowa, „my, żyjący zwyczajnie”, co one znaczą, co Leszek miał na myśli, co mógłby mieć –

 

(5.6.1998)

Waldemar Bawołek, po debiucie książko­wym Delectatio morosa (1996) opowiadania Bawołka ukazują się w „Twórczości” – 1997 nr 4 i 1998 nr 6 – już dwukrotnie.

Nie da się jeszcze uchwycić, czym druga książka Waldemara Bawołka mogłaby się róż­nić od pierwszej.

W pisaniu Bawołka Gombrowicz stanowi nadal płaszczyznę odniesień i nadal nie jest to płaszczyzna ściśle określona.

Gombrowicz nie jest dla Bawołka jeden, może to być Gombrowicz z Kosmosu (kreacyjność), może być z Ferdydurke (satyryczność), może jeszcze zupełnie inny.

Pisarstwo Bawołka nie jest z Gombrowi­cza, ono jest samoistne, Gombrowicz wyzna­cza Bawołkowi punkty orientacyjne.

W swoich fundamentach literackich Bawo­łek jest zupełnie inny niż Gombrowicz.

On nie pracuje nad poglądem na świat, nad filozofią, on świata doświadcza jakby z samego środka labiryntu.

Oczywiście, kategoria labiryntu nie wystę­puje u Bawołka, labirynt nie mógłby powstać od środka, w samym środku nie wie się, że jest się w labiryncie.

U Bawołka doświadcza się labiryntowego świata, nie wiedząc wcale i nie chcąc wiedzieć, że o labirynt chodzi.

Świat w nowych opowiadaniach Bawołka jest, można powiedzieć, w całości wolnoryn­kowy, ale doświadcza się go bez żadnej aprio­rycznej wiedzy.

Potrzebę takiej wiedzy się odrzuca, ponie­waż odrzuca się każdą wiedzę z jakiegokol­wiek innego źródła niż własne doświadcze­nie wewnętrzne i zewnętrzne.

Doświadczeniu może towarzyszyć coś, co dałoby się nazwać ekwipunkiem wyobraźni, coś takiego pozwala skojarzyć najemną pracę przy zbieraniu owoców z mitologią biblijną dla czysto narracyjnego użytku.

Mit może się nie potwierdzać albo realizo­wać się w nieczytelny sposób.

U Bawołka grzeszy się po raz pierwszy, wszystko robi się od samego początku jak na bezludnej wyspie.

W opowiadaniu Sezon ze snu – z czterech utworów czerwcowej „Twórczości” jest to utwór najlepszy – przywołuje się to i owo z Ferdy­durke, ale jest to przywołanie tylko i wyłącz­nie z wyobraźni i dla wyobraźni.

Szkoła u Bawołka może się objawić w czym­kolwiek, w burdelu tak samo jak w świątyni sztuki.

Relacja między kreacją i deskrypcją jest chyba w nowych opowiadaniach Bawołka tro­chę inna, niż była w dawniejszych.

Inna przede wszystkim jest sama deskryp­cją, ona stała się sama kreacyjna, ona jest bardziej kreacyjna i bardziej wieloznaczna –

 

(6.6.1998)

Joanna Rzeszotek, recenzja Ojczyzny do­brej śmierci (Kłodzko 1997) Adama Borowskiego – „Akcent” 1998 nr 1-2 – mało mówi o tym debiucie.

Adam Borowski swój debiut zadedykował matce, recenzentka cytuje trzy wersy:

„w moim domu
nie przyglądam się matce,
matka przygląda się mnie”

Dziwi mnie, że o swoim debiucie Adam Borowski nic mi nie mówił, dostałem od nie­go tylko antologię Wyjście za miasto (Wrocław 1994) –

Sławomir Mrożek, w tekście Królik – „Ga­zeta Wyborcza” 1998 nr 132 – dwie miniatury narracyjne.

W jednej o domku drwala pod Paryżem, gdzie mieszkał, tam powstała powieść Grand Mankus, pochwała powieści tylko raz w życiu czytanej.

Druga narracja (tytułowa) o zarażonych kró­likach, pointa narracji: „Aż przyśnił mi się królik nieśmiertelny. Cie­sząc się dobrym zdrowiem, kicał w nieskończoność. I ten przeraził mnie jeszcze bardziej” –

Tadeusz Różewicz, słuchałem rozmowy – Program I – z Tadeuszem Różewiczem, rozmowa o dzieciństwie, młodości i o „mistycz­nym Krakowie”.

Najbardziej mnie wzruszyły słowa o czyta­niu Chłopów na głos, słowa o makowcu przechowywanym do Trzech Króli, o jego smaku, słowa o wrześniu 1939.

Ładnie mówił Różewicz o pokoiku na Krupniczej, gdzie mieszkał przez dwadzieścia lat.

Nagranie rozmowy prawdopodobnie nie z tego roku –

Krzysztof Rutkowski, felieton Sen w Śmiełowie – „Plus Minus” 1998 nr 23 – olśniewający, niezwykły montaż cytatów z Junga o rodowo­dzie duszy, z Gerschoma Scholema i innych o doświadczeniu ekstatycznym.

Najważniejszy w felietonie akapit całkowi­cie własny, o rozumieniu Mickiewicza, o ta­kim o nim pisaniu, które byłoby inne, które byłoby w jakiś nieznany sposób własne.

Wierzy się Krzysztofowi Rutkowskiemu i w jakiejś małej części nie wierzy, o tym, co Krzysztof Rutkowski pisze o sobie, już się chyba milczy.

Ja piszę o sobie za dużo, ale jest jeszcze coś, o czym milczę –

Adam Wiedemaim, w rozmowie radiowej – Program I – mówił o Wszędobylstwie porządku i najładniej o czytaniu.

Głos Adama Wiedemanna lepszy przez ra­dio niż na żywo, giną w głosie chłopięce miękkości, głos staje się dojrzały –

Po co Nietzsche?”, pod takim tytułem zo­stała wydrukowana dyskusja – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 132 – między Leszkiem Kołakowskim i Krzysztofem Michalskim, jaka się odbyła 28 kwietnia w Instytucie Goethego.

Kołakowski mówi o Nietzschem rzeczy tak kłopotliwe, że w polemice z nimi nic oczywistszego, jak mówić to, co mówi Krzysztof Michalski w charakterze znawcy Nietzschego.

Dyskusja o książce Michała Pawła Markowskiego (29 kwietnia) o Nietzschem była popi­sem w porównaniu z tym, co pozwalają sobie wygadywać obydwaj filozofowie –

Manuela Gretkowska, wywiad Wszyscy jesteśmy nędzarzami (dla Krzysztofa Masłonia) – „Rzeczpospolita” 1998 nr 132 – całkiem sympatyczny.

Podróżowała do Indii, mówi o swojej najnow­szej książce Światowidz, mieszka w Szwecji.

Różne sformułowania celne i zgrabne –

Bronisław Wildstein, artykuł (polemika z Todorovem) Przeciw wydrążonym ludziom – „Plus Minus” 1998 nr 23 – jest w rzeczywis­tości artykułem za wydrążonymi ludźmi, dla których wymyślona zasada lub idea jest waż­niejsza niż żywy (konkretny) człowiek, w którym musi być fundament wszystkich zasad.

Zdania wywodu Wildsteina są wręcz ku­riozalne: „Przeciwstawienie żywej istoty ideom prowadzi do kreowania fikcji samotnika poza czasem i przestrzenią, człowieka bez właściwości, wykorzenionego z kultury”.

Żywa istota nie może być ani fikcją, ani abstrakcją, to jest fundamentalny konkret, żad­na idea nie może kazać go zabić, bo byłoby to nieuchronnie zabiciem konkretu dla fikcji, dla odczłowieczenia (wydrążenie) –

Umberto Eco, felieton Historia tytanicz­nego triumfu (przedruk z „L’Espresso”) – „Plus Minus” 1998 nr 23, przekład Joanny Ugniewskiej – jest próbą wyjaśnienia sukcesu filmu Titanic.

Nie warto referować pomysłów Umberta Eco, dobre i to, że nie uważa on filmu Camerona za arcydzieło –

Wiesław Budzyński, Kolacja na Stawisku – „Plus Minus” 1998 nr 23 – jest fragmentem książki Testament Krzysztofa Kamila.

Montaż narracyjny tekstów wspomnienio­wych Jarosława Iwaszkiewicza, Anny Iwaszkiewiczowej i narracji Marysi Iwaszkiewicz.

Teksty i opowieści przeważnie znam, czyta się to bez oporów, nawet z przyjemnością.

Obok fragmentu zdjęcie z roku 1941, sie­dem osób ze Stawiska, wśród nich Stanisław Piętak i Krzysztof Kamil Baczyński –

 

(7.6.1998)

Zbigniew Mikołejko, podniosły tekst Mar­ginalne uwagi o p. – „Twórczość” 1998 nr 6 – jest wizjąosobowości proroka, zbawcy, narzę­dzia Transcendencji.

Tekst kunsztowny, w stylistyce podobień­stwo do niektórych moich tekstów, na przykład do Bolimowa.

Różnica w tym, że u mnie wizja ma swoje źródło w konkretności, moja okolica rodzinna ma w sobie niepowtarzalność, jest unikalna, prorok Zbigniewa Mikołejki jest każdym prorokiem i zarazem żadnym konkretnie.

Wizja Mikołejki jest ucieczką w powszechniki, u mnie jest uwięzienie w idiografizmie –

Krzysztof Piechowicz, recenzja Biel i biel (o Duszy i śniegu Krzysztofa Boczkowskiego) – „Twórczość” 1998 nr 6 – prawie jak trak­tat filozoficzny o relacjach między duszą i cia­łem.

Dla mnie atrakcyjniejsza w części analitycz­nej, w analizach artystycznej materii wierszy, w odnajdywaniu ich kontekstów poetyckich i malarskich.

W recenzji ujawnia Krzysztof Piechowicz swoje wtajemniczenie w maszynerię wierszotwórczego działania –

Dariusz Nowacki, na przykładzie powie­ści Plamka światła Piotra Krawczyka rozwa­ża się naturę dzisiejszej powieści popularnej.

W recenzji – „Twórczość” 1998 nr 6 – ustala się strategię wydawców, wymogi wobec autora, wyposażenie popularnego utworu i, na koniec, demaskuje się Plamkę światła stylistycznie, cytując dwa fragmenty kuriozalnych dialogów.

Taka recenzja, jaką napisał Dariusz Nowac­ki, jest tekstem dla kompetentnego wydawcy, który byłby w stanie wiedzieć, czym jest lub mogłaby być powieść popularna –

Simon Vestdijk, nic nie wiem o takim au­torze i to jest okolicznością najszczęśliwszą.

Czytam dwa eseje, Krajobraz bez słońca i Jeździec polski (tekst z roku 1937) – „Twórczość” 1998 nr 6, przekład Ryszarda Turczyna – i całkowite olśnienie.

Wiem, że Simon Vestdijk doświadczył ma­larstwa jak mało kto, wie o malarstwie tak dużo, że uwierzyć trudno.

Nie ma żadnej konieczności, żeby wierzyć wszystkiemu, co o malarstwie sądzi.

Wystarczy wiedzieć, że za każdym jego są­dem jest wielka góra całożyciowego doświadczenia. Wiedza o malarstwie jest we wszyst­kim – nie może być inna – oksymoroniczna, jest tak i może być wręcz przeciwnie.

Jaka radość czytania czegoś takiego o sztu­ce –

Maria Kluk, po dwóch esejach Simona Vestdijka nota Polskie dzieje „Lisowczyka”. Glosa do przeczytania jako polska ciekawost­ka, polskie dzieje obrazu Jeździec polski –

 

(8.6.1998)

Waldemar Bawołek, narracje z doświad­czenia i z wyobraźni w opowiadaniach w „Twórczości” uzyskują coś w rodzaju komentarza w opowiadaniu Uświęcony powrót Francisz­ka, które drukuje „Akcent” (1998 nr 1-2).

Charakter komentarza nadają opowiadaniu jawność (prawie autotematyczna) procedur narracyjnych i konwencjonalneść lub tradycyjność opowiadania.

Jest w nim coś z reportażu z Ciężkowic, jest cały rejestr opanowanych i wypróbowywanych form narracyjnych (narracja z punktu widze­nia postaci, narracja pierwszoosobowa z elementami narracji o narracji, narracja dialogo­wa, zapisy mowy wewnętrznej, zapisy mowy zewnętrznej), jest prawie realistyczny zarys akcji, fabuły i przedmiotowej perspektywy narracji.

Opowiadanie Uświęcony powrót Francisz­ka jest utworem tradycyjnie komunikatyw­nym, związki artystyczne z Gombrowiczem nie mają w nim większego znaczenia.

Bez udziału kreacyjności (wyobraźni) Wal­demar Bawołek zniża się do prozy standardów beletrystycznych, górując nad nimi już tylko sa­mym swoim słowem, jego własnym użyciem.

W sensie pisarskim doświadczenie opowia­dania Uświęcony powrót Franciszka jest waż­ne, ono dowodzi, że Waldemar Bawołek, gdy­by chciał, mógłby konkurować na przykład z Olgą Tokarczuk, omijając innych hołubio­nych dziś autorów –

Krzysztof Uniłowski, recenzja Odra-Trans (o Tam i z powrotem po tęczy Janusza Rudnickiego) – „FA-art” 1998 nr 1-2 – szalenie ambitna. Rzeczywiste atrakcje recenzji, kwestia relacji między Rudnickim i Gombrowi­czem, wskazanie gombrowiczowskiego źró­dła rozpraw Rudnickiego z polską literaturą.

W atrakcjach jednocześnie źródło pomyłek Krzysztofa Uniłowskiego, osąd, że u Rud­nickiego nie Trans-Atlantyk, ale tylko Odra-Trans: „Więc tylko skromne «poluzowanie» formy, więc tylko dystans. Gombrowicz dla ubogich? Pewnie, że tak! Gombrowicz na naszą, karło­watą miarę”.

Wcale nie, zupełnie inaczej, Rudnicki roz­bija formę znacznie radykalniej niż Gombro­wicz, to rozbicie jest poza stylizacją, poza sty­lizacjami jest Rudnicki.

Gombrowicza poza stylizacją nie ma, poza stylizacją jest u niego tylko odrobinę oryginalniejszy od Sartre’a i Camusa egzystencjalizm, oryginalniejszy poprzez wplątanie w polskość, w stylistyczne znaki polskości –

Marian Pilot, zadzwonił po ósmej, dzię­kuje za Epistoły, wykrył błędy w Epistołach.

Pilot miał sen ze mną, zakazują mu opo­wiadania tego snu, on chce, żebym ja sam wyjaśnił jego sen.

Jutro mógłbym mu opowiedzieć, bo wybie­ra się na promocję korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów.

 

(9.6.1998)

Ryszard Koziołek, długa recenzja książki Afgański romans. Jedno życie, czyli Wędrów­ka dusz Jerzego Łukosza – „FA-art” 1998 nr 1-2 – ma charakter seminaryjnego referatu.

Wie się tu o rozmaitościach formalnych narracji całą furę, raz po raz wygłasza się ogól­ne poglądy raz o tym, raz o tamtym, autor re­cenzji wie niemal wszystko, jak Jerzy Łukosz powinien swoje utwory napisać.

Jednocześnie nie wie się nic a nic, czym to w ogóle jest, co Łukosz napisał.

Tę recenzję czyta się z poczuciem niewiarygodności wszystkiego, co Jerzy Łukosz naprawdę napisał, co recenzent o tym wszyst­kim miałby do napisania –

Kawiarnia Czytelnika, promocja kore­spondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, przyszedłem około wpół do piątej, sala pełna, upał nie do wytrzymania.

Siedziałem na końcu sali, musiałem wyjść do holu, na powietrze.

Oficjalna część promocji trwała półtorej godziny, czytanie wybranych listów przez Magdę Zawadzką, przez Gustawa Holoubka.

Przemówienia Jerzego Lisowskiego (dobre, bo osobiste), Janusza Odrowąża-Pieniążka (oficjalne), Andrzej a Mencwela (niepotrzebne).

Część towarzyska, znalazłem się w kręgu Wandy Wertenstein, dała mi adresy i numery telefonów. […] –

 

(10.6.1998)

Karol Maliszewski, w artykule W obronie własnej, w obronie grupy – „FA-art” 1998 nr 1-2 – wspomina niedoszłą grupę „Radaru”, która poprzedziła grupę „bruLionu”.

Wymienia wiele nazwisk, wśród nich są: Marcin Sendecki, Mariusz Baryła, Wojciech Izaak Strugała, Karol Maliszewski, Anna Piwkowska i krytyk Dariusz Kowalczyk.

Przypomnienie tych nazwisk przywołuje coś uchwytnego w atmosferze połowy lat osiemdziesiątych, nie wiedziałem, że w tym się wi­dzi sam Karol Maliszewski –

Dariusz Nowacki, artykuł Banalizm jest dobry na wszystko – „FA-art” 1998 nr 1-2 – jest przykładem możliwości napisania czegoś z zakresu krytyki prawie o niczym.

Robi się to jakby dla żartu, ale jednocze­śnie robi się prawie tak samo jak w recenzjach książek Krzysztofa Vargi i Jerzego Pilcha.

Dwa teksty, jeden po drugim, o ich powie­ściach, Varga, czyli optymizm i Innych rozko­szy nie będzie?, dość trudne od przeczytania.

Ja bym o jednej i drugiej powieści nie umiał napisać dziesiątej części tego, co potrafi napisać Dariusz Nowacki.

To wszystko, co mogę zanotować o tych dwóch tekstach utalentowanego krytyka –

Cezary K. Kęder, esej Ostatni taki Baczewski. W obronie wierszoklectwa pseudointelektualnego – „FA-art” 1998 nr 1-2 – rozu­miem w skromnej mierze.

Ma to być rozprawa z Markiem Krystianem Emanuelem Baczewskim, z Miłoszem Biedrzyckim i z Andrzejem Sosnowskim.

Rozumiem w tej rozprawie wszystkie zło­śliwości, ich bezpardonowość, nie rozumiem głównego toku wywodu.

Może to tekst nie na dziś, nie na dzisiejszy upał, nie na mój dzisiejszy stan, ale drugi raz chyba nie będę tego czytał –

Adam Wiedemaim, esej Witold Wirpsza – poeta trzydziestoletni – „FA-art” 1998 nr 1-2 – istny majstersztyk.

Tekst utkany ze złośliwości, z rozpoznań poetyckich, z diagnoz dzisiejszej sytuacji pol­skiej poezji.

Rozstawia się po kątach Miłosza i Herber­ta, Bohdana Zadurę i Piotra Sommera, poetyc­kie szkoły takie i owakie.

Ten esej Adama Wiedemanna przekonuje mnie do niego jako eseisty i krytyka, nie mia­łem wcześniej świadomości, że on tak skru­pulatnie całą poezję dzisiejszą sobie poukła­dał.

W eseju najwięcej wątpliwości nasuwa bo­hater tytułowy, sam Witold Wirpsza, który kimkolwiek miałby się stać dla poezji dzisiej­szej, nie jest równy Mironowi Białoszewskiemu, choć więcej niż on rozumiał z literatury, ale czy to wiadomo, ile jest sposobów jej rozumienia –

 

(25.5.2001)

Wiesław Myśliwski, wywiad Bywam pi­sarzem raz na parę lat (dla Heleny Kowalik) – „Przegląd” 2001 nr 20 – kapitalny, choć może trzeba by powiedzieć, doskonały.

Doskonałość formuł intelektualnych, który­mi Wiesław Myśliwski się posługuje, jest jego najbardziej własna, choć nie są w całości wła­sne same formuły.

Własne jest ich rozumienie i doskonała słowna ekspresja.

Gdybym chciał szukać, znalazłbym ich mniej doskonałą postać u Wiesława Myśliw­skiego, u siebie lub jeszcze u innych.

Wywiad nie jest z serii świetnych wywia­dów Wiesława Myśliwskiego, jest ich rekapitulacją i udoskonaleniem.

Stąd spiżowość – pisarska – sformułowań, mówi się, najlepiej jak można, rzeczy najważniejsze o byciu pisarzem artystą.

W tym zakresie najszczęśliwsze okazuje się to, że Wiesław Myśliwski mówi o byciu pisarzem artystą głównie to, co mu się potwier­dza we własnym doświadczeniu twórczym.

Gdyby ktokolwiek rozumny i znający się na literaturze miał wątpliwości, czy Myśliwski jest autentycznym pisarzem artystą, znalazł­by w tym wywiadzie niezbite dowody, że jest, i to absolutnie do końca, także w tym wszyst­kim, co w swojej praktyce egzystencjalnej przeciwstawia wyłączności bycia pisarzem.

Jedyna ryzykowność kryje się w bonmotowości sformułowania o znaczeniu pierwsze­go zdania narracji („Kiedy ma się pierwsze zdanie, ma się powieść”), to sformułowanie zostało edytorsko wyeksponowane, jest abso­lutnie prawdziwe i – jednocześnie – nazywa ten rodzaj uległości lub zależności wobec języka, w którym jest źródło różnych właś­ciwości stylistycznych wszystkich utworów Myśliwskiego.

Ta uległość lub zależność od języka jest u My­śliwskiego inna niż – sięgnę najwyżej – u Leopolda Buczkowskiego. Jest może zbliżona lub w czymś podobna do tego, co istnieje u Witol­da Gombrowicza.

Niedosłownie można by powiedzieć, że Le­opold Buczkowski buduje swoje narracje z samych pierwszych zdań (oczywiście, łatwo temu uogólnieniu zaprzeczyć), u Gombrowicza i u Myśliwskiego tak rozumiane pierwsze zdania pojawiają się w dalszych ciągach narracji, nie musząjednak się pojawiać.

Może się dziać tak, że autor swoje jedno pierwsze zdanie będzie kształtował w jego wszystkich możliwościach pisarskiego użyt­ku, jak rzeźbiarz aż do końca obrabia kamień, na co Leopold Buczkowski nigdy nie dałby sobie przyzwolenia, chociaż pod pisarskim przymusem musi to nieraz robić.

Poruszam kwestię, która jest fundamental­na dla sztuki narracyjnej jak całokształt determinacji formalnych dla poezji, mogę ją jednak tylko zasygnalizować.

Wiesław Myśliwski wiedziałby natychmiast, co mam na myśli i o czym piszę, choć nie jest pewne, czy wiedziałby Witold Gombrowicz.

Gombrowicz – tak przypuszczam – nie chciał wszystkiego wiedzieć o trudach pisa­nia, do czego Myśliwski przyznaje się z mak­symalną odwagą.

O wywiadzie Wiesława Myśliwskiego wie­le by pisać, to jest najważniejsza – metaliteracka – jego wypowiedź –

 

(27.5.2001)

Bogusław Wolniewicz, w rozmowie Za zbrodnie się nie przeprasza (z Anną Okołowską) – „Życie Warszawy” 2001 nr 122 – naresz­cie słowo prawdy.

Filozof wypowiada się w potrzebie publi­cystycznej, w publicystyce trudno dziś szukać słowa prawdy, wypowiedź Bogusława Wolniewicza głębiej mnie poruszyła, niż można się tego spodziewać od słowa publicystyki.

Słowo Bogusława Wolniewicza utrafia w se­dno moich odczuć moralnych od dawna, chy­ba już od przeprosin polskich biskupów w la­tach sześćdziesiątych.

Rozumiałem i rozumiem polityczny sens listu polskich biskupów do biskupów niemiec­kich, ale odczucie etycznej niestosowności tkwi we mnie do dziś.

Tę etyczną niestosowność doskonale wręcz wyraża tytułowa formuła rozmowy, ona wskazuje dysproporcję między konwenansem bez głębszego znaczenia a głębokim przeżyciem natury etycznej.

Bogusław Wolniewicz nie miesza instrumentalności i pragmatyzmu z etyczną naturą ludzkich doświadczeń, odróżniając ponadto szczególnie dobitnie etyczną kategorię winy od egzystencjalnej kategorii wstydu.

Nazwanie nie jest doskonałe, ale trudno znaleźć lepsze, słowo wstyd może zastąpić słowo wina i w tym niedoskonałym zastęp­stwie jest prawda.

Jestem jednym ze świadków i jedną z ofiar doświadczenia wojny, wyszedłem z wojny na samym progu młodości z ranami, które nig­dy się nie zagoiły i nie zagoją się do mojego końca.

Ale nikt nie ma prawa obciążać mnie winą i jakąkolwiek odpowiedzialnością za holo­caust i za wszystkie zbrodnie, które zostały popełnione przez Niemców, Rosjan, Polaków, Żydów i wszystkich innych, którym nie udało się w zbrodniach czynnie lub moralnie nie uczestniczyć.

Moja świadomość zbrodni i holocaustów, które działy się i dziej ą tak spektakularnie do dziś, nie może być moją winą.

Nie jestem odpowiedzialny za zbrodnię w Jedwabnem tak samo, jak nie jestem odpowiedzialny za trzęsienie ziemi, za powódź, za pio­run, który trafia w drzewo lub w człowieka, za najazd Niemców na Polskę, za śmierć wiesza­nych i palonych, rozstrzeliwanych i umierających z głodu, za nie mających przed śmiercią dostępu do lekarza.

Odczuwam wstyd za to wszystko i z powo­du tego wszystkiego.

Odczuwam w każdej godzinie wstyd, że żyję, to jest najgłębsza postać wstydu.

Taki wstyd każe myśleć o uwolnieniu się od wstydu istnienia.

Ale czy ktokolwiek ma prawo zmuszać mnie do takich myśli i wymuszać na mnie ta­kie działanie, które myśl przerodziłoby w czyn.

Wykraczam poza myśli Bogusława Wolniewicza.

Te myśli i słowa mają w sobie logikę, pre­cyzję i klarowność jak u Wittgensteina.

One powinny być właściwie rozumiane, choć jest tak, jakby to był głos wołającego na puszczy.

Odczuwam wobec Bogusława Wolniewicza taką wdzięczność, jaką wywołują we mnie myśli i słowa prawdziwych poetów i praw­dziwych myślicieli.

To jest wdzięczność za prawdę, która umoż­liwia życie –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content