copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(13.3.1999, 15.3.1999, 16.3.1999, 17.3.1999, 18.3.1999, 20.3.1999, 21.3.1999, 22.3.1999, 24.3.1999, 25.3.1999, 26.3.1999, 26.2.2003, 6.6.2003)
(13.3.1999)
Bernard Pivot, w rozmowie Bulion życia (dla Grzegorza Sadowskiego) – „Plus Minus” 1999 nr 11 – mówi bez szczególnych pretensji, zwyczajnie i sympatycznie.
Uważa się za dziennikarza, który w dojrzałym wieku (37 lat) stał się osobowością telewizyjną.
W Apostrophes chodziło mu o dzielenie się z ludźmi przyjemnością czytania.
Telewizji nie uważa za zło, ona może być złem i dobrem.
Nie przewiduje żadnych katastrof kulturalnych, kultura da sobie radę mimo wszystkich zmian.
Przeczytałem wywiad uważnie ze względu na Alicję Dryszkiewicz, która zachwyca się jego programami od dawna i niezmiennie –
Leszek Kołakowski, szósty z cyklu wykład, tym razem O terroryzmie – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 61 – jakby intelektualnie najsolidniejszy.
Dzięki temu, że niczego się tu nie rozstrzyga, ograniczając się do prezentacji racji, dla których jednoznaczne rozstrzygnięcie prawie nie jest możliwe.
Przy presjach intelektualnych symplifikacji ma to swój walor –
Kazik Staszewski (ur. 1963), w wywiadzie Moja publiczność jest mądra (dla Mikołaja Lizuta) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 61 – mówi zwyczajnie i na ogół mądrze.
Zastanawia sympatia dla świadków Jehowy i jeszcze bardziej ostrożność wobec sprawy ojca, który w jego dzieciństwie opuścił matkę (Stanisław Staszewski, 1925-1973) i zmarł w Paryżu.
Wypowiedział się o Paszportach „Polityki” z poszanowaniem dla biegu rzeczy i bez ideologicznych objawów –
Zdzisław Najder, artykuł publicystyczny Sekret najusilniej skrywany – „Plus Minus” 1999 nr 11 – znaczy chyba, że Najder jak Ryszard Kukliński chce się przypomnieć jako jeden z ojców Polski należącej do Przymierza Atlantyckiego.
Ojciec przypomina więc, że teraz przed Polską Unia Europejska z ogromnymi szansami.
O kulturę też nie ma co się martwić, w Unii Europejskiej trzeba, jak inne kraje, dbać o niezależność kultury narodowej od zuniformizowanej kultury masowej.
W tekście zdanie o zagładzie warstwy ziemiańskiej, która „od wieków odgrywała najważniejszą rolę w kształtowaniu oblicza duchowego narodu i dostarczaniu wzorców osobowych” –
(15.3.1999)
Adam Krzemiński, w przeglądzie niemieckim – „Twórczość” 1999 nr 3 – dużo polityki (felieton Ralfa Dahrendorfa Duch i władza po spotkaniu Jürgena Habermasa i Gerharda
Schrödera), wstrzemięźliwa relacja o podwójnym numerze miesięcznika „Merkur”, poświęconym postmodernizmowi, i omówienie wywiadu Leszka Kołakowskiego dla Christiana Heidricha w „Sinn und Form”.
Na zakończenie o narracji W.G. Sebalda Rousseau na wyspie Świętego Piotra na jeziorze Biel w Szwajcarii –
Ryszard Przybylski, mijaliśmy się na ulicy (przy placu Trzech Krzyży), zatrzymał się, mówiliśmy zwyczajne słowa.
Wzajemna radość, że jeszcze się widzimy.
Nie była to zwykła chwila, było w niej coś szczególnego –
Darek Foks, przyszedł około czwartej, przyniósł piwo (piłem symbolicznie), pokazał książkę Konwój. Opera Andrzeja Sosnowskiego (ekscentryczny format, osobliwa okładka), opowiedział o planach swojego wydawnictwa, wydawnictwo ma się nazywać Bitnik Polski.
Jako pierwszą pozycję chce wydać swoją własną powieść, której tytułu nie chce zdradzić, powieść ma mieć około 160 stron, planowany nakład 1000 egzemplarzy, powieść ma być całkowitą niespodzianką dla wszystkich.
Myśli nadal o wydaniu moich trójwierszy, tytuł Miary bardzo mu się podoba.
Chce wydać wiersze Bohdana Zadury i, na razie, nie wie, co więcej.
Gadaliśmy o różnościach literackich, długo i niepotrzebnie opowiadałem mu o Alicji Lisieckiej […]
Darek planuje przyjazd na promocję książki Andrzeja Sosnowskiego (26 marca), wyszedł o wpół do ósmej –
(16.3.1999)
Elżbieta Baniewicz, szkic Sceniczna lektura „Dziadów” – „Twórczość” 1999 nr 3 –wartościowy i istotny.
Nie jest to recenzja książki Zbigniewa Majchrowskiego Cela Konrada. Powracając do Mickiewicza (Gdańsk 1998), lecz zapis konfrontacji swojego doświadczenia z Dziadami z doświadczeniem autora książki.
Nie wszystko, co pisze Elżbieta Baniewicz, jest dla mnie sprawdzalne, swoje o teatrze ona wie i poprzez to czyta ona książkę Majchrowskiego z respektem i z autentycznymi wątpliwościami.
Te ostatnie dotyczą relacji Gombrowicz – Mickiewicz, co dla Elżbiety Baniewicz oznacza relację potrójną Różewicz – Gombrowicz – Mickiewicz.
Zauważa ona coś istotnego w różnicy między Różewiczem i Gombrowiczem –
Jerzy Łukosz, zadzwonił przed jedenastą, mówił z przejęciem o moim wywiadzie dla Wiedemanna w „Gazecie Wyborczej”, mówił nadzwyczajne komplementy.
Wypytałem go o Kraków, premiera Tomasza Manna przełożona, Powrót w próbach.
Łukosz jedzie do Lipska, będzie miał dwa wieczory.
Powiedziałem, że pierwszy mówi o moim wywiadzie –
(17.3.1999)
Marian Pilot, zadzwonił wieczorem, z entuzjazmem mówił o moim wywiadzie, chwalił dobitność i ważność poruszanych kwestii literackich, chwalił Adama Wiedemanna jako wywiadowcę.
Marian ucieszył się szczególnie tym, co mówię o Jakubie Wojciechowskim, przy okazji Wojciechowskiego przypomniałem mu o Juliuszu Tyszce, Marian będzie poszukiwał jego książeczki w gwarze wielkopolskiej.
W rozmowie Marian agitował mnie do poezji księdza Baki, zażartowałem, że mógłbym to wykorzystywać przeciwko Stanisławowi Wyspiańskiemu.
Powiedziałem na koniec, że to dziś trzecia (po Wacławie Tkaczuku i Renacie) ważna rozmowa o wywiadzie –
(18.3.1999)
Teatr Narodowy, premiera spektaklu według Samuela Zborowskiego w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.
Widać w każdym razie, jakiego typu reżyserem jest Janusz Wiśniewski.
Samego przedstawienia nie da się ująć w prostej formule, jest w przedstawieniu coś z ducha Teatru Kantora bez jego filozoficznej i stylistycznej jednolitości.
Nie męczyłem się podczas spektaklu, ale wolę zdecydowanie przedstawienie Powrotu Odysa Krystiana Lupy.
Pomiędzy tymi spektaklami jest pewne pokrewieństwo, najprawdopodobniej jest to pokrewieństwo poprzez Teatr Kantora. […]
(20.3.1999)
Jan Kott, recenzja Peter Pan krakowskiej Piwnicy (o książce Joanny Olczak-Ronikier) – „Plus Minus” 1999 nr 12 – jest opowieścią o Piotrze Skrzyneckim, z książką Joanny Ronikierowej lub bez w ręku.
Przez Jana Kotta przewala się fala wspomnień, Piwnica pod Baranami kojarzy mu się z STS-em, porównuje jedno z drugim, życie Piotra Skrzyneckiego przywołuje mu intelektualnych kloszardów paryskich.
Narracja wspomnieniowa ogarnia Abraszę i Piotra Rawicza z Paryża, dopuszcza dygresję o braku cyganerii w Warszawie, co chyba nie jest prawdą.
Myślę, że coś takiego istniało w Warszawie zawsze, nie zawsze było na widoku, w różnych okresach życia miałem w to pewien wgląd –
Leszek Kołakowski, siódmy z cyklu wykład O sprawie seksu – „Gazeta Wyborem” 1999 nr 67 – prawie sympatyczny przez to, że tak jaskrawo bezradny.
Jakaś uchwytność dopiero w finale, gdy mówi o rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych.
Ale i tu sama rejestracja dobrych i złych skutków rewolucji seksualnej dla społeczności ludzkich –
Żyta Oryszyn, opowiadanie Liść – „Plus Minus” 1999 nr 12 – trochę dziwne, ale na tle innej prozy w „Plusie Minusie” – całkiem do sensu.
Jest tu ślad jakiegoś języka, jakichś postaw, jakiegoś stosunku do usytuowań w świecie.
Może Żyta Oryszyn zdoła się jeszcze uratować dla pisarstwa, dla literatury.
Porównać to opowiadanie z dzisiejszymi moimi lekturami prozy w gazetach to od razu ulga.
Bardzo bym się cieszył, gdyby się okazało, że Żyta Oryszyn nie stała się autorką na straty jak inni nowi kombatanci –
(21.3.1999)
Barbara Fatyga, próba lektury artykułu Resentyment, marketing i legenda – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 67 – dla orientacji w dzisiejszych sposobach pisania socjologicznego.
Trudno się. to czyta, ślady „naukowości” i młodzieńcze słowa klucze, swoista slangowość.
Słowo pośpieszne w wydaniu żurnalistycznym, w zasadzie słowna cytatowość, nie przekształca to zdania, w zdaniu szkielet składniowego akademizmu.
Autorka chyba trochę podpada pod przypadłość akademickiego logoreizmu (przynajmniej w zalążku) –
Maria Janion, omówienie Mitów i magii ziół Marii Immacolaty Macioti (przekład Ireneusza Kani) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 67 – wykorzystuje się do dywagacji o Matce Boskiej Kwietnej w Panu Tadeuszu.
Wydaje mi się, że Mickiewicz traktuje swoje opisy baśniowo i bez wyraźnego związku z czasem historycznym i także kalendarzowym –
(22.3.1999)
Krzysztof Łoziński, artykuł polemiczny Nie torturuj i pozostań sobą – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 67 – eksponuje uniwersalizm Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i jest skierowany przeciwko obrońcom odrębności kultur i tradycji.
Autor polemizuje na samym początku z Krzysztofem Gawlikowskim w sprawie Dalekiego Wschodu, ale przeciwstawia się także tym, którzy kwestionuj ą uniwersalizm praw człowieka z pozycji chrześcijańskich, buddyjskich i islamskich.
Głównym adresatem polemiki pozostaje jednak Krzysztof Gawlikowski –
Wojciech Bonowicz, recenzja Nie do ustalenia (o Parcelach Marcina Sendeckiego) – „Tygodnik Powszechny” 1999 nr 10 – znakomita.
W obszernym cytacie z książki Struktura nowoczesnej liryki Hugona Friedricha przywołuje się precyzyjny opis charakteru nowoczesnej liryki, którą nagminnie posądza się o hermetyzm.
Tropem Friedricha podchodzi się do wierszy Sendeckiego, niektóre obserwacje Bonowicza pierwszorzędne.
Jego diagnozy interpretacyjne nie kłócą się z moimi, one są podobne lub symetryczne.
Doceniam, że tekst Bonowicza ma znakomite walory dydaktyczne, uczy czytania wierszy –
(24.3.1999)
Leszek Żuliński, olbrzymia recenzja Felietony wyboistego gościńca (o pismach Krzysztofa Teodora Toeplitza) – „Twórczość” 1999 nr 3 – bardzo solidna.
Nie przyszłoby mi na myśl zestawiać – choćby tylko strukturalnie – Toeplitza z Prusem i Słonimskim, oni w formach dziennikarskich nie przestawali być pisarzami, ale nie ma o co kruszyć kopii.
Felietony Słonimskiego jak felietony Janusza Głowackiego nie trącanie ze swojej artystyczności, czyli swoistej wieczności, ja felietonów Toeplitza nie czytałbym ciurkiem za żadną cenę, co nie znaczy, że mam cokolwiek przeciwko nim.
Po czasie wolę jednak podręcznik historii niż dowody felietonowej przenikliwości –
(25.3.1999)
Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:
Przy stałym posądzaniu mnie o wszelkie emocjonalności jestem w swoim stosunku do dzieł prawie zupełnie wolny od emocji niezwiązanych z samymi dziełami.
Mój stosunek (wewnętrzny) do twórcy jest raczej funkcją stosunku do dzieła niż na odwrót. Wroga (zewnętrznego) w skrytości lubię, jeśli cenię jego dzieło. Nieudane dzieła przyjaciół sprawiają mi trochę większy rodzaj przykrości, ale przyjaźń nie wpływa na moją ocenę.
Twój opis Twojego czytania […] uświadomił mi, że mnie coś takiego nie mogłoby się przydarzyć.
Wcale nie wiem, czym taka rozdzielność stosunku do twórcy i do dzieła jest w swojej istocie. Może przecież być tak, że jedność jednego i drugiego jest świadectwem naturalnego zdrowia.
Stawianie dzieła nad człowiekiem (w konsekwencji tak to wygląda) może narusza jakiś podstawowy porządek.
Tak czy inaczej moje emocje są związane zawsze z samym dziełem. Jeśli twórcy nie znam bezpośrednio, wyobrażam go sobie na podstawie dzieła, jest on dla mnie wtedy jego funkcją.
(26.3.1999)
Grzegorz Strumyk, z listu do niego:
Grzegorzu, pytasz, jak przetrzymuję ten czas, mógłbym powiedzieć, że to on mnie przetrzymuje.
Z pewnością nie żyjemy w miastach, tylko jak nazwać to, w czym jesteśmy.
Nie obrażajmy jaskiń, jaskinie stworzyła sama natura, nie wierze, że były siedliskami demonów, a jeśli, to człowiek zawlókł je tam z sobą.
Człowiek i teraz mnoży je jak pustynia piasek.
(26.2.2003)
Marian Pankowski, wszystkie opowiadania zbioru Złoto żałobne (Koszalin 2002) należą do twórczości senioralnej pisarza, choć żaden z dziewięciu utworów nie ma daty powstania, skądinąd wiadomo, że są one wcześniejsze od senioralnej trylogii.
W nich wszystkich rozpoznawalna jest senioralna perspektywa narracyjna, ona łączy Złoto żałobne z trzema późniejszymi utworami, Z Auszwicu do Belsen (przed rokiem 1997), Pismo w stronę miłości (1997-1998), Kora i nóż (z oryginalnym podtytułem Moje pisanie 98/99).
Kategorii senioralności nie rozumiem wyłącznie biograficznie, oznacza ona dla mnie wewnętrzną strukturę kreacji narracyjnych, tworzy w nich coś w rodzaju planu metanarracji, można w tym widzieć formę autokomentarza.
W tym autokomentarzu nie znalazłoby się nic z samousprawiedliwienia artystycznego, w przytoczonym podtytule Moje pisanie 98/99 jest nawet ostentacja i coś, w czym pobrzmiewa – sugerowałem to już wcześniej – samochwalstwo, widzicie, ja piszę w osiemdziesiątym roku życia.
Ale nie o to akurat chodzi, lecz o wewnątrzkreacyjną perspektywę narracji, która może nawet stać się jej głównym przedmiotem, ustanawiając jej istotny intelektualny i artystyczny wyróżnik.
Podmiotowe perspektywy narracji – we wszystkich znaczeniach i zastosowaniach tego określenia – mogą być i bywają kryterium poznawczej i artystycznej prawomocności, wyróżnikiem wyższych wtajemniczeń artystycznych, przeciwieństwem artyzmu naiwnego.
W sztuce popularnej podmiotowe perspektywy kreacyjne nie istnieją albo istniejąc nie mają żadnych konsekwencji, nic z nich w sensie artystycznym nie wynika.
W takiej sztuce przeszłość – świat miniony, cudze lub własne biografie, cudze lub własne przeżycia z różnych układów czasoprzestrzennych – wolno przedstawiać naocznie, jakby w swojej jednopostaciowości jeszcze istniała, jakby była we wszystkim poznawczo dostępna.
W narracjach Mariana Pankowskiego świat przeszły – podmiotowe doświadczenie wewnętrzne i zewnętrzne – jest we wszystkim i zawsze wielopostaciowy, jego każdorazową postać trzeba widzieć w jej poznawczej i ontologicznej szczególności, mając na względzie świadomość formy jej istnienia.
Senioralna perspektywa narracji oznacza dla Mariana Pankowskiego wybory jakiejś postaci istnienia spośród wielu innych, produkowanych przez aktywność różnych władz człowieka, przez rozum, pamięć i wielokształtną wyobraźnię.
Brak świadomości takich założeń artystycznych pisarza może narazić na poważne nieporozumienia, może nawet uniemożliwić jakikolwiek sensowny kontakt z jego sztuką pisarską.
Narrator Pankowskiego nie unika najrozmaitszych ryzykowności narracyjnych, ryzykuje z upodobaniem rozmaite efekty kontrastów w formie i treści swoich przedstawień, nie stroniąc od kontrastów drastycznych w stylistyce i w artystycznej antropologii, w duszoznawstwie, w seksualizmie.
Nieuważna, na przykład zbyt pośpieszna, lektura naraża na posądzenia tej sztuki o zagrożenia trywialnością, sam tego w skromnym zakresie doświadczyłem, czytając w pośpiechu, dla samej orientacji, dwa pierwsze opowiadania Złota żałobnego, Wakacje… wakacje… i Krakowskiego taksówkarza.
W pobieżnej lekturze odczułem ich jakby zbyt jaskrawą trywialność, nie doceniłem finezji rozmaitych konfrontacji w tych narracjach, konfrontacji stylistycznych, obyczajowych, etycznych, kulturalnych, czyli nie doceniłem tego wszystkiego, co się przejawia w wielopostaciowości ludzkiego istnienia, gdy się na nie patrzy z perspektywy senioralnego dystansu.
Nic dostrzegłem więc, że są to konfrontacje prawie tak samo dalekie od trywialności, jak jeszcze bardziej drastyczne konfrontacje wszelakiego typu w Trans-Atlantyku Witolda Gombrowicza.
Przy lekturze Mariana Pankowskiego należałoby ustawicznie pamiętać o Witoldzie Gombrowiczu.
Ci dwaj pisarze są bardzo, często wręcz zasadniczo, różni, ale jednocześnie jakże do siebie podobni, choć błędem byłoby nawet przelotne pomyślenie, że Marian Pankowski jest lub mógłby być pisarzem ze szkoły Gombrowicza.
Marian Pankowski wie, oczywiście, że Gombrowicz istniał i istnieje, wiedząc jednocześnie, że on sam, Marian Pankowski, nie wypadł sroce spod ogona, czyli wiedząc, że jest od niego prawie we wszystkim inny.
Literacko, intelektualnie, artystycznie, losowo i twórczo.
Nie musi więc mieć wobec niego żadnych kompleksów i nie widać, żeby je miał –
(6.6.2003)
Hanna Borowska, opowieść (Osiem tuzinów serc) – „Twórczość” 2003 nr 6 – przerywa kilkunastoletnie milczenie świetnej debiutantki, autorki opowiadań Trzy płatki zielonego (1989).
Autorka zaniechała (?) pracy pisarskiej z ważnych powodów, do których – w postaci fikcji artystycznej – nawiązuje opowieść (Osiem tuzinów serc).
Z opowiadań Trzy płatki zielonego przenosi się do nowego utworu rzecz najważniejszą, wrażliwość na Naturę (przyroda, środowisko, autentyczne człowieczeństwo), na jej fundamentalność w ludzkim świecie i dla ludzkiego świata.
Natura ze swoją materialnością i biologizmem nie jest u Hanny Borowskiej, jak u dziewiętnastowiecznych pisarzy, czymś na zewnątrz człowieka, to jest coś wewnętrznego w nim, decyduje o tym, co w człowieku podstawowe, co jest dla człowieczeństwa fundamentem.
W narracji ma się świadomość stanu Natury i w konsekwencji stanu wewnętrznego człowieka, to determinuje postać – osobę i duchowość – narratorki, matki dwóch córek bliźniaczek.
Związek matki z córkami jest tak ścisły, że narracja staje się niekiedy ich wspólna, choć to nie znosi niczyjej autonomii czy podmiotowości.
Świadomość obydwu córek dopiero się rodzi i kształtuje (u każdej inaczej), katastrofa Natury wokół człowieka i w nim dokonuje się poza ich świadomością.
W pełni świadoma wszystkiego jest matka narratorka, choć jej intelektualna świadomość nie jest bezpośrednią materią narracji, tę świadomość wyraża jej działanie (praktyka życia, głównie praktyka wychowawcza), na nią wskazuje wybór pola widzenia świata, przede wszystkim wybór innych ludzi, tych spoza trójosobowej wspólnoty rodzinnej.
Ci inni (postacie marginesowe) mają swoje szczególne uosobienie w nauczycielce fizyki, która jest obiektem miłości i kultu dla całej trójki.
Nauczycielkę znamy o tyle, o ile ona istnieje w doświadczeniu i w świadomości trzech głównych postaci narracji.
W ich stosunku do niej jest może trochę czegoś, co nazwać by można egzaltacją, ale żadne niebezpieczeństwo literackie z tego nie wynika, bo w niej samej lub u niej wolno się domyślać tragicznej świadomości katastrofy Natury i katastrofy pięknego człowieczeństwa.
W opowieści Hanny Borowskiej piękne człowieczeństwo jeszcze istnieje, w jej opowieści czuje się coś z hołdu pięknemu człowieczeństwu, którego trwanie się ocala pośród dzisiejszych ruin prawdziwego świata i prawdziwego człowieczeństwa –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy