Zgrabny unik, Twórczość 04/1956

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ZGRABNY UNIK

Jerzy Stefan Stawiński, Katarzyna, Warszawa 1955

Rzadko kto wątpi w prawdziwość twierdzenia o wszechzwiązku zjawisk. W świecie podległym naszemu do­świadczeniu odkrywamy jednak zwią­zki i zależności, które nas zaskakują i o których milczy kanonizowana wie­dza. Prawa dialektyki śledzimy spra­wniej na materiale zamierzchłej prze­szłości lub w świecie, z którym się bezpośrednio nie stykamy. Przezwy­ciężanie subiektywnych złudzeń na­stręcza bowiem zarówno w jednost­kowym jak społecznym wymiarze naj­większe trudności.

Wielka dyskusja o moralności – mam na myśli między innymi proble­matykę moralną zawartą w opowia­daniach Brandysa czy Vercors’a lub w dyskusji filozoficznej na łamach „Przeglądu Kulturalnego” – a nie infantylne kłopoty ubogich duchem: z kim i kiedy żyć albo nie żyć – od­krywa przerażające konsekwencje ta­kiej postawy, gdy rezygnuje się wła­ściwie z moralnej odpowiedzialności jednostki na rzecz abstrakcyjnej od­powiedzialności zbiorowej czy instytucjonalnej. Groteskowa w istocie aneg­dota Artura Sandauera o człowieku, który nie zwraca długu, bo twierdzi, że się zmienił, obrazowo i najostrzej obnaża nonsensowność założenia, że człowiek może się wykpić od odpowie­dzialności moralnej za własne czyny powoływaniem się na historię, społe­czeństwo, etapy czy nakazy władzy. Wielki gmach zbiorowej odpowiedzial­ności moralnej można jedynie budo­wać na fundamentach odpowiedzial­ności jednostkowej. Przekreślenie jej – konsekwencji tej nie da się uniknąć, gdy wierność jakiejkolwiek abstrak­cyjnej idei staje się jedynym kryterium moralności – to zarazem odmó­wienie jednostce praw wyboru i są­dzenia, czyli absolutne sprzeniewie­rzenie się humanizmowi i tradycjom kształtowanej przez wieki kultury mo­ralnej ludzkości.

Scharakteryzowane z grubsza sta­nowisko prowadzi do zaskakujących następstw w sztuce. Skoro rozstrzyg­nięcia moralne mogłyby się dokony­wać poza sumieniem jednostki i jed­nostce mogłoby być odjęte prawo do podejmowania samodzielnych i na własny rachunek decyzji moralnych, twórca zostałby pozbawiony tym sa­mym tego, co stanowi krew i ciało sztuki – prawa i obowiązku samo­dzielnego sądzenia rzeczywistości. Instytucjonalnej odpowiedzialności moralnej musiałaby wtedy odpowia­dać instytucjonalność wszelkich sądów moralnych. Twórca miałby jedynie prawo powtarzać to, co instytucjonal­nie zostało przyjęte za prawdę. Sztu­ka musiałaby wtedy równać się rzemiosłu. Korzenie schematyzmu, z któ­rym walka toczy się od tylu lat, się­gają bardzo głęboko i niełatwo je w pełni obnażyć.

Przeprowadzano już niejednokrotnie najrozmaitsze analogie, żeby istotę schematyzmu określić najtrafniej i najpełniej. Zawsze jednak szukano raczej subiektywnych niż obiektywnych przyczyn tego zjawiska. Dlatego chciałbym zaproponować analogię, dotychczas – o ile wiem – nie wy­suwaną. Do sztuki średniowiecznych Meistersängerów niemieckich. Ich zadaniem było prawdy i fakty powszech­nie znane wyrażać na nowo i możliwie najlepiej. Drogę krzyżową lub inne nie mniej podówczas znane tematy opracowywano według ustalonych i powszechnie obowiązujących reguł sztuki poetyckiej, której można się było wyuczyć tak, jak jakiegokolwiek innego rzemiosła. Od Meistersängera oczekiwano głównie wyśpiewania te­go, co powszechnie znane i wyznawane. Indywidualna odkrywczość myślo­wa nie wchodziła tu w rachubę, pojęcie indywidualności twórczej w ogóle nie istniało. Nie ma co ukrywać, że w podobny sposób jakże często rozu­miano u nas sztukę realizmu, socjalistycznego. Niektórzy jeszcze dziś są­dzą, że rozluźnienie formalnych reguł stylowych uzdrowi sztukę, pozbawio­ną swoich najgłębszych moralnych racji.

Cały system najfałszywszych zało­żeń nie mógł sprzyjać prawidłowemu rozwojowi indywidualności twórczych. Widać to najwyraźniej u twórców, któ­rzy bez reszty próbowali przymierzyć się do tych fałszywych założeń. Byli to przede wszystkim ci, którzy dopie­ro zaczynali swoją działalność arty­styczną. Oni nie potrzebowali z ni­czego rezygnować. Należy do nich Je­rzy Stefan Stawiński, którego trzy po­wieści (Światła we mgle, 1952, Herkulesy, 1953, Katarzyna, 1955) miały w pełni odpowiadać ideałom sztuki, gło­szącej przejęte, niesamodzielnie usta­lone, rozstrzygnięcia moralne. Jeśli przy takich założeniach ostatnia po­wieść Stawińskiego Katarzyna jest mimo wszystko osiągnięciem literac­kim, niesposób nie uszanować wysił­ku twórczego autora.

Katarzyna jest nową próbą stworze­nia tak zwanego pozytywnego bohatera-proletariusza, człowieka o uświę­conym, powszechną aprobatą profilu moralnym. Przed bohaterem takim nie stają problemy moralne, których roz­strzygnięcie autor musiałby wziąć na własne barki. Wszelkie rozwiązania moralne są tu z góry wiadome i nie wymagają samodzielnych uzasadnień. Rzeczą autora jest stworzyć uniwersal­ny model moralny z nowego materiału.

U Stawińskiego model ten realizuje się w biografii proletariackiej dziew­czyny z łódzkiego przedmieścia Choj­ny, urodzonej w roku 1932 i w zakoń­czeniu powieści wstępującej na kurs przygotowawczy Uniwersytetu War­szawskiego w roku 1950. Powieściową biografię swojej heroiny skreślił pi­sarz z sumiennością i wiarygodnością socjologiczną niemal nie do zakwestio­nowania. W Katarzynie przezwycię­żył autor niemal całkowicie prymi­tywne ilustratorstwo Świateł we mgle i żałosną powierzchowność obserwacji socjologicznych w Herkulesach. Wszel­kie fakty z życia łódzkiego proletaria­tu przed wojną i w czasie okupacji, a nawet – co o wiele trudniej – w okresie powojennym, są przez Stawińskiego podawane z wierzytelnością naukowego zapisu socjologicznego. Może tylko wyidealizowany obraz stosunków w sanatorium przeciwgruźli­czym w Tuszynku i schematyczna mo­tywacja strajku robotniczego w pierw­szych latach powojennych nie zasługują na dobrą wiarę.

Nad prawdziwością środowiskowych obserwacji w tego typu utworze lite­rackim warto się zastanawiać, bo w nich jedynie może się objawić poznaw­cza pasja pisarza. Tylko te obserwacje są jego indywidualną zdobyczą. Dą­browskiej łatwo można by wybaczyć niewielką odkrywczość w tym zakre­sie. Jej ambicją twórczą jest, jeśli nie stawianie nowych, przez siebie odkry­tych problemów moralnych, to przy­najmniej próba samodzielnej oceny, jaka jest rzeczywista wartość rozwią­zań moralnych lansowanych w prak­tyce życia społecznego. U niej waż­niejsze jest ukształtowanie modelu niż surowiec, z którego model się wy­konuje. W powieści typu Katarzyny jest akurat na odwrót. Kształt mode­lu jest znany, wybór materiału zale­ży od indywidualnej pomysłowości i osobistych upodobań twórcy. Sztuka polega na tym, żeby kształtowanie nie odbywało się wbrew naturalnym właściwościom materiału. Żeby ze słomy zamiast stracha na wróble nie robić monumentu. Stawiński wybrał mate­riał stosowny i o właściwościach do­brze mu znanych. Zadanie, którego się podjął, wykonał nienagannie. Wy­korzystał szczęśliwie dotychczasowe doświadczenia swoich poprzedników.

Nie jest rzeczą przypadku, że Ka­tarzyna ma formę beletrystycznej bio­grafii jednego bohatera. Stare i nowe Lucjana Rudnickiego, Pamiątka z Ce­lulozy Newerlego, z pozycji najnow­szych Prosta droga Łukasza Szmaglewskiej mają zbliżoną formę. Przyję­to sądzić, że forma ta potwierdza tezę o wyrastaniu prozy realizmu socjali­stycznego z literatury pamiętnikar­skiej. Wyjaśnia to może genetyczną, ale nie funkcjonalną stronę zjawiska. Chodzi po prostu o to, że w takim świadomym ograniczeniu się przeja­wia się dojrzała umiejętność. Określo­ny ściśle krąg doświadczeń moralnych rozsądniej zmieścić w konstrukcji jed­nego bohatera niż rzeczywistą jedność podmieniać na sztuczną i pozorną wielość. Konwicki jednolity system rozstrzygnięć moralnych rozbił we Władzy na głosy, kreując dziesiątek tak zwanych pozytywnych i negatyw­nych bohaterów, a przecież nie udramatyzowało to obrazu świata. Jest za­sadnicza różnica między uładzonym i zharmonizowanym wewnętrznie po­rządkiem moralnym świata u Lucjana Rudnickiego, Newerlego i Konwickiego a wielkim dramatem zbiorowym, który rozgrywa się w krótkim opo­wiadaniu Dąbrowskiej Na wsi wesele. U Dąbrowskiej co człowiek, to skom­plikowany dramat, nierozwiązywalny przy pomocy gotowej recepty. Roz­wiązania częściej przynosi życie samo zgodnie ze swymi nie opanowanymi przez człowieka prawami trwania niż zamierzone działanie ludzkie. Wielki dramat niewspółmierności wysiłków i potrzeb, żeby ludzki ład moralny na­rzucić opornej i jakże wbrew nadzie­jom Lema przepotężnej w swej nie­zależności naturze, rozgrywa się u, bohaterów Dąbrowskiej na tysiąc nie­powtarzalnych sposobów. Zasada ładu jest bowiem zawsze jedna i ta sama, jego brak jest zawsze inny.

U Stawińskiego świat jest widziany z perspektywy zwycięskiej rewolucji socjalistycznej i przed Katarzyną sta­ją tylko te problemy, których rozwią­zanie zostało już wynalezione. W koń­cowych partiach powieści, gdy najbo­leśniejsze sprawy społeczne Katarzy­ny zostały już jako tako załatwione, gdy nie grozi jej bezrobocie, głód, nie­możność własnego rozwoju, autor za­czyna nawet poszukiwać tak zwanych wiecznych bolączek życia: choroby, nieszczęśliwej miłości, tragicznych przypadków, żeby życie Katarzyny nie okazało się z konieczności bezkonflik­towe. „Niestety. Choć zmieniły się czasy, znika wyzysk i nędza, pozostało w życiu mnóstwo konfliktów, przeciw którym burzą się nasze młodzieńcze serca. Nieszczęśliwa miłość”… (s. 511) – konstatuje jeden z bohaterów, komentując jak gdyby wyrażony w perypetiach bohaterki tok myśli autor­skiej.

Pokrywają się te poszukiwania. Sta­wińskiego z wysiłkami jego niektó­rych rówieśników, którzy z otwartą przyłbicą walczyli w pewnym okresie o prawo do godzin smutku i zadumy z powodu tych kilku przypadłości ży­cia, które miały zresztą interesująco urozmaicać niezmąconą harmonię i szczęśliwość. Bohaterka Stawińskiego nie czuje się wcale zaskoczona tymi zmartwieniami, znajdując zawsze albo faktyczną, albo ideologiczną możliwość ich przezwyciężenia. Nawet w jej zała­maniach odnaleźć można zawsze od­robinę autorskiej kokieterii, szczypta „tragiczności” ma bowiem potęgować jedynie smakowitość życia.

Wybierając świadomie zasadę: mierz konflikty na znane sposoby ich prze­zwyciężenia, wyczuwał Stawiński – jak sądzę – groźne niebezpieczeństwo schematyzmu i uproszczeń. To może tłumaczy wybór młodocianej bohater­ki, bo wybór taki zawsze ułatwia usprawiedliwienie wszelkich naiwno­ści w widzeniu świata. Jest to pomysł nader szczęśliwy i dał u Stawińskiego dobre rezultaty. Może właśnie dlatego pierwsza część powieści jest bez po­równania lepsza od końcowej, choć nie bez znaczenia zapewne jest fakt, że przedstawia się w niej stosunki przed­wojenne i okupacyjne. W każdym razie wiele przeżyć proletariackiego dziecka przedstawił Stawiński praw­dziwie i wzruszająco. Szczególnie subtelnie zostały wycieniowane rozmaite modulacje uczuć rodzinnych Katarzy­ny. Drażliwa i delikatna sprawa sto­sunku dorastającej Katarzyny do mat­ki, która rodzi tak zwane nieprawe dziecko, została potraktowana przez autora bardzo subtelnie i wnikliwie. Jest to najładniejszy fragment książki.

Świadome unikanie niebezpie­czeństw, które kryje w sobie system przyjętych założeń teoretycznych, idzie u Stawińskiego w parze z większą niż we wcześniejszych powieściach troską o techniczną sprawność powieściopisarską. Katarzynę od Herkulesów dzieli poważna ilość osiągnięć formal­nych w narracji, kompozycji i styli­styce. Razi jeszcze niekiedy zbytnia kancelaryjność i sztywność stylu, acz­kolwiek mankamentem największym powieści są dłużyzny i rozwlekłość. Autor nie potrafi poskromić swoich zapędów do opisywania wszystkiego z dokładnością protokolarną. Skrótem, metaforą, omówieniem autor nie po­trafi się posługiwać. Rozwlekłą histo­rię rodziny fabrykanta Brudermana opowiada Stawiński na wielu stro­nach, jakkolwiek powtarza tylko to, co zostało powiedziane w dziesiątkach powieści, notujących, jak Tomasz Mann w Buddenbrookach, dzieje burżuazyjnej fortuny rodzinnej. Adolf Rudnicki obszedłby się tu jednozdaniową metaforą, odwołującą się do wiedzy czy­telnika, Breza napisałby co najwyżej trzy zdania, dowcipnie streszczając fa­bułę mieszczańskiej epiki, tak jak po­dając genealogię jednej z bohaterek Murów Jerycha, w trzech zdaniach streścił całe tomy Orzeszkowej. Twór­cze nawiązanie do zdobyczy realistów krytycznych polega bowiem na niepowtarzaniu tego, co oni mówili. Stawiński musi się tu jeszcze wiele nau­czyć.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content