Zmyślenie i prawda, Twórczość 4/1963

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ZMYŚLENIE I PRAWDA

Jarosław Iwaszkiewicz: Sława i chwała, Tom III, Warszawa 1962

Mam poza sobą kilkakrotną lekturę każdego tomu Sławy i chwały oddziel­nie, łączną po dwóch tomach, i lekturę całości obecnie. Mam także poza sobą kolejne (po każdym tomie) próby interpretacji dzieła Iwaszkiewicza. Gdy Sła­wa i chwała jest już obecnie dziełem definitywnie skończonym, wypadałoby zaryzykować sformułowanie jakichś całościowych i w miarę wiążących opinii o osiągnięciu Iwaszkiewicza. O dziwo, teraz także rzecz wydaje mi się przed­wczesna. To dzieło – zdawałoby się – doskonałej i zupełnie niedzisiejszej prostoty, nie jest wcale proste i jednoznaczne. Temu dziełu można wróżyć bardzo długi żywot i wnioskuję – chociażby ze swoich dotychczasowych doś­wiadczeń – że będzie się w nim odkrywać coraz to nowe rzeczy. Iwaszkiewicz dopowiedział w ostatnim tomie Sławy i chwały, co chciał i mógł dopowiedzieć, ale wypowiedź pisarza, tak jak zresztą każda wypowiedź, znaczy nie tylko to, co się chce, żeby znaczyła. Życie dzieł sztuki oparte jest niemal w całości na imputowanych tym dziełom znaczeniach. Powiedziałbym nawet, że w ostatecz­nym efekcie znaczenia zamierzone liczą się najmniej. Zainteresowanie dla nich to najbardziej wstępny etap życia dzieł sztuki. W wypadku Sławy i chwały ten wstępny etap dopiero się zaczął.

Po pierwszym tomie interesowały mnie najbardziej związki Sławy i chwały z całą wcześniejszą twórczością Iwaszkiewicza. Te związki były zresztą w pierwszym tomie najbogatsze. Drugi tom Sławy i chwały przyniósł wystar­czający materiał, żeby postawę pisarską Iwaszkiewicza skonfrontować z róż­nymi charakterystycznymi postawami współczesnych pisarzy. Ostatni tom cyklu upoważnia już do zastanowienia się, jaka jest wewnętrzna struktura tej po­wieści. Dopóki Sława i chwała była dziełem nie ukończonym, wszelkie domysły na temat wewnętrznych relacji jej wątków i motywów nie miały żadnych podstaw. Kompozycja powieściowa Sławy i chwały była i – okazało się – jest w jej ostatecznym kształcie na tyle luźna i swobodna, że można było liczyć na rozmaite niespodzianki ze strony Iwaszkiewicza. Trzeci tom powieści przy­niósł takich niespodzianek aż nadto wiele. Podważyły one wiele wcześniej­szych przypuszczeń moich i chyba nie tylko moich.

Od samego początku i dla wszystkich było widoczne, że Sława i chwała jest tak zwaną powieścią z kluczem, i to głównie autobiograficznym. Wystarczyło sięgnąć do Książki moich wspomnień, żeby się w takim przypuszczeniu utwier­dzić. Takie przypuszczenie przyjmowano zresztą bez żadnych wątpliwości. Ja kiś uczony powieściową postać Edgara Szyllera potraktował wprost jako jedno ze źródeł wiedzy o Karolu Szymanowskim. Nie zdziwiłbym się, gdyby biograf pewnego sławnego poety w podobny sposób potraktował postać Cherubina Kołyszki. Żyjący model postaci malarza Henryka Antoniewskiego odczytuje na pewno Sławę i chwalą z punktu widzenia osobistych rozrachunków literackich Iwaszkiewicza. „Kluczem” można by otwierać dziesiątki i setki zakamarków tej olbrzymiej budowli, jaką jest Sława i chwała. Z grubsza orientuję się w tych możliwościach. Ktoś zapalony mógłby szukać klucza do pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych postaci powieści, więcej, do poszczególnych sytuacji i epizodów, do szczegółów fizjonomii i ubrania, do gestów i do powiedzeń. Myślę nawet, że ktoś, kto by się bez reszty temu poświęcił, znalazłby klucz do wszystkich elementów dzieła Iwaszkiewicza. Klucz taki istnieje i jest – moim zdaniem – prawie całkowicie bezużyteczny. Wiadomo i bez tego, że tworzy­wem pisarstwa Iwaszkiewicza jest materia autentycznego życia.

Interpretacja „z kluczem” byłaby o tyle sensowna, że musiałaby wykazać, jak Iwaszkiewicz z elementów niemal wyłącznie autentycznych komponuje czysto fikcyjne budowle. Najbardziej zagorzały zwolennik „klucza” nie dowie­dzie, że główna postać powieści, Janusz Myszyński, jest wiernym autoportre­tem. Ktoś powie, że w pewnym sensie jest. Bez wątpienia. Ale to „w pewnym sensie” obejmuje już cały bezmiar fikcji literackiej w Sławie i chwale. To „w pewnym sensie” da się zastosować nie tylko do postaci Janusza Myszyńskiego. Zaryzykuję sformułowanie pozornie szokujące. „W pewnym sensie” autoportretem Iwaszkiewicza są wszystkie postacie Sławy i chwały. To prawie prze­staje cokolwiek znaczyć, ale coś tam jeszcze znaczy. W moim przekonaniu znaczy pewną kierunkową rozumienia Sławy i chwały. Sława i chwała jest zobiektywizowanym według klasycznych praw fikcji artystycznej rozrachun­kiem z własną osobowością. Sztuka w dwudziestym wieku z klasycznie quasi-przedmiotowej staje się jawnie a nawet demonstracyjnie podmiotową, ale Iwaszkiewicz o niczym innym nie marzył, jak o napisaniu klasycznej, przed­miotowej powieści o współczesnym człowieku, to znaczy oczywiście powieści o sobie samym. Bo innych naprawdę nigdy nie było. To aż banalne przypo­minać sławne wyznanie Flauberta.

Od tych dygresji ogólnych czas przejść do samej Sławy i chwały. Niewątpli­wie centralną postacią tej powieści jest Janusz Myszyński. Pamiętając, że Janusz Myszyński nie jest żadnym autoportretem, należy zastanowić się nad rolą, jaką Iwaszkiewicz dał tej postaci do odegrania. Ta rola nie była jasna, dopóki się znało tylko poszczególne części Sławy i chwały. Myślę, że w całości dzieła sprawa się wyjaśniła. Janusz Myszyński jest mefistofelicznym rezonerem powieści. Jemu przypisał Iwaszkiewicz największą, na jaką go stać, świadomość rzeczy ludzkich. Jemu przypisał to, co się utarło nazywać „filozofią daremnego działania” u Iwaszkiewicza. Janusz Myszyński posiadł największą ludzką wie­dzę, to znaczy wie, że nic nie wie. Jego bezradność wobec życia płynie z tej największej wiedzy. Najgłębsze i najstarsze prawdy sceptyczne o życiu i czło­wieku są tym, co określa i definiuje jego los. Postacie rezonerów to rzecz tak stara w literaturze, jak sama literatura. Iwaszkiewiczowi udało się jednak osiągnąć w postaci Janusza Myszyńskiego coś zupełnie niezwykłego. Janusz Myszyński jest przy tym wszystkim po ludzku prawdziwy. Rezonerzy pozy­tywni bywali zawsze w literaturze – tak to się od jakiegoś czasu nazywa – papierowi. Rezonerzy mefistofeliczni z kolei byli wprost demonami, przed­stawicielami wiedzy piekielnej. Sporo widziałbym przyczyn tego niezwykłe­go sukcesu.

Mefistofeliczna w gatunku mądrość Myszyńskiego ma inne niż zazwyczaj źródła. Ta mądrość wynika z wrażliwości, z uczucia i z doświadczenia, nie z wymysłu zimnego rozumu, nie z abstrakcyjnego konceptu intelektualnego. Mefisto Iwaszkiewicza jest słowiański, nie germański. Przy innych okazjach sygnalizowałem niejaką analogię między Sławą i chwałą a Drogami wolności Sartre’a. Przy wszystkich odrębnościach tych dzieł i pisarzy da się tu mówić o bardzo podobnej zawartości myślowej. Istotna różnica polega na tym, że Sartre w duchu niemieckim teoretyzuje, natomiast Iwaszkiewicz podsuwa – że tak powiem – pod nos autentyczną materię ludzkich doświadczeń. Sartre’owskie wybory wolności i odpowiedzialności to sfera teoretycznych postu­latów, Iwaszkiewicza natomiast interesuje, jak to wszystko wygląda w praw­dziwym życiu. Ten cały gąszcz poplątanych, dziwacznych i jakże autentycznych losów ludzkich. Myszyński z góry wie, że tego się rozumem nie rozbierze. On wie, że nic nie wie i nic się nie dowie. On jest Mefistem nie intelektu, lecz doświadczenia ludzkiego.

Jest jeszcze co najmniej jeden powód, dla którego Janusz Myszyński mimo swego rezonerstwa jest człowiekiem z krwi i kości. Jego arcysceptyczna mą­drość idzie w parze z arcynaiwną ciekawością wszystkiego. Janusz Myszyński jest centralną postacią Sławy i chwały dlatego, że Iwaszkiewicz obdarzył go tym, co w nim samym jest i najgłębsze, i najdziwaczniejsze. Tym czymś jest połączenie ostatecznego zwątpienia z najbardziej naiwną wiarą. Do tej sprawy postaram się jeszcze wrócić.

Jak się rzekło, rozrachunek z własną osobowością przeprowadza Iwaszkie­wicz nie tylko poprzez postać Janusza Myszyńskiego. Janusz Myszyński jest człowiekiem absolutnie biernym, osaczonym przez swą sceptyczną mądrość, bezradnym, przy wszystkich swoich walorach życiowo niewydarzonym. Jed­nym słowem nic bardziej sprzecznego z tym, co wiemy o samym Iwaszkiewiczu. A przecież w Myszyńskim widziano nie tyle rezonera Iwaszkiewicza, co jego autoportret. Byłby to autoportret w najwyższym stopniu nieprawdziwy i nieszczery. Trudno o bardziej szczerą i bardziej pełną w szczerości powieść niż Sława i chwała. Trzeba tylko widzieć, na ilu planach powieści rozgrywa Iwaszkiewicz swoją ludzika sprawę. Janusz Myszyński jest tylko potencjalnym, nie spełnionym w żadnej twórczości poetą. I byłoby niejako sprzeczne z jego świadomością, gdyby poetą został. Nie istniała jednak żadna tego typu powieściowa potrzeba, ponieważ swoją klęskę i swoje zwycięstwo współczesnego artysty rozegrał Iwaszkiewicz w losach i w świadomości kompozytora Edgara Szyllera. Zwątpienie uczyniło Janusza Myszyńskiego krań­cowym pasywistą, on jednak nie musi być aktywny, ponieważ jego powie­ściową rolą jest mieć świadomość sensu aktywności innych. Sens znaczy tu najczęściej bezsens, ale bezsens rzadko jest czymś z góry założonym. Nie dla bezsensu ginął Józio Royski pod Kaniowem. Bezsensu nie planował w swoich rachubach życiowych Kazimierz Spychała. Andrzej Gołąbek walczył nie po to, żeby daremnie zginąć. W nich wszystkich wyraża się także osobowość samego Iwaszkiewicza. Ileż swoich własnych spraw zamknął Iwaszkiewicz w losach tak mało sympatycznego Spychały, aż do pewnych epizodów bio­graficznych włącznie. Myszyński sam rzadko dokonuje samodzielnych wybo­rów życiowych, ale przecież wybierają, i to jak krańcowo, wszyscy wokół niego. Wołodia Tarło wybrał coś, na co nie mógł się zdecydować Myszyński, Ariadna Tarło wybrała coś wręcz przeciwnego. Ich wybory były, jakie były. Myszyńsikiemu nie udał się nawet unik, który stał się źródłem jego stałego niezadowolenia z życia, chociaż na dobrą sprawę był to unik najroz­sądniejszy z rozsądnych. Może nawet cały życiowy żal Myszyńskiego wypły­wa stąd, że ten unik był taki rozsądny, taki na swój sposób szczęśliwy, taki pod wieloma względami błogosławiony. Dobrnąłem od innej strony do tego, do czego obiecałem powrócić. Do sprawy cudownej naiwności Janusza Myszyńskiego.

Słowo naiwność ma tu sens nie potoczny, lecz, że tak powiem, filozoficz­ny. Tak doskonale sceptyczna wiedza o życiu powinna 'pozbawić Janusza Myszyńskiego wszelkiej ciekawości spraw ludzkich. Wiedząc wszystko o tym, co jest jedynym efektem ludzkich poczynań, powinien by on już niczego nie pragnąć. On pragnie absolutnie wszystkiego. Tak samo życia, jak śmierci, tak samo szczęścia, jak cierpienia. Wszystko, co posiadł (w ja­kimkolwiek sensie), jest dla niego bez wartości. Wszystko, co go ominęło czy mogłoby ominąć, wzbudza jego pożądanie. On jest nawet mistrzem rezygnacji, ale rezygnacja jest także formą posiadania. On 'pragnie wolności rezygnowa­nia, on bezgranicznie cierpi, gdy musi rezygnować. Myszyński uczynił swoim plenipotentem w działaniu Andrzeja Gołąbka, który musi zabijać swego wuja i swoją kochankę. Myszyński nie mógłby się pogodzić nawet z tą re­zygnacją, gdyby to nie była rezygnacja w każdej chwili do cofnięcia. My­szyński do końca nie może się pogodzić z rezygnacją z losu Wołodi Tarło, po­nieważ okazało się, że musiała to być rezygnacja ostateczna. Los Wołodi Tarło niewiele chyba jest lepszy od losu Kazimierza Spychały, ale los Kazimierza Spychały jest prawie jak własny, los Wołodi Tarło stał się cał­kowicie niedostępny. Całą klęskę swego życia Myszyński upatruje w tym, że tak ostatecznie odrzucił te możliwości, które się kryły w losie Wołodi Tarło.

Prześledziłem tę sprawę przez wszystkie trzy tomy Sławy i chwały. Żal z powodu opuszczenia Ukrainy stał się życiową obsesją Janusza Myszyń­skiego. Drugą taką obsesją jest los komunisty Janka Wiewiórskiego. Ten los, także przecież nie ido pozazdroszczenia, wzbudza stały podziw My­szyńskiego, ponieważ jest na inny sposób niedostępny. Hrabia Myszyński mu­siałby przestać być sobą, gdyby się naprawdę zbratał z Jankiem Wiewiórskim. Wybierając jedno, trzeba by ostatecznie wyminąć drugie. Wtedy przyszłoby żałować losu Edgara Szyllera. Ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że ludzkie możliwości są czymś tak czy inaczej skończonym. Gdyby były nieskończone, skończoność byłaby czymś najbardziej godnym pożądania. W tej ostatecznej sprzeczności kryje się tajemnica duszy Janusza Myszyń­skiego. Jest to tajemnica duszy Jarosława Iwaszkiewicza. I chyba w ogóle tajemnica duszy ludzkiej. Tajemnica fanatyczna. Sława i chwała zawiera jeszcze więcej ukrytych niż jawnych aluzji literackich do Fausta.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content