Zstąpienie na Ziemię, Twórczość 3/1968

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ZSTĄPIENIE NA ZIEMIĘ

Tadeusz Konwicki, Wniebowstąpienie, Warszawa 1967

Powieść Tadeusza Konwickiego Wniebowstąpienie można czytać tak, jak to się przydarzyło pewnemu szczęśliwemu krytykowi, który dostrzegł w niej je­dynie „koszmary nocy” i z pełnym przekonaniem odżegnał się od jakiejkol­wiek prawdy tej powieści. Taki brak kontaktu z dziełem sztuki literackiej (i w ogóle wszelkiej sztuki) jest zjawiskiem częstym i całkowicie zrozumia­łym. Gdyby było inaczej, świadczyłoby to, że jednostkowa wrażliwość może być nieskończona i nieograniczona, i byłoby to sprzeczne z jedynym pewni­kiem na temat człowieka, że mianowicie człowiek, jest śmiertelny, a więc skończony. Także pod względem wrażliwości estetycznej, która nawet przy największym bogactwie może obejmować zaledwie bardzo skromną część ogól­nego potencjału sztuki. I w dodatku ta jednostkowa wrażliwość musi z wie­kiem maleć i zamierać i trzeba o tym wiedzieć, jeśli się nie chce podlegać złudzeniu, że możliwy jest jakikolwiek triumf nad zamieraniem i śmiercią.

Jeśli odrzucić rzeczy nieistotne, wszelki kontakt z dziełem sztuki jest mo­żliwy wtedy, jeśli możliwe jest przeżycie wyobraźniowej identyfikacji włas­nego doświadczenia z utrwalonym w dziele sztuki w taki czy inny sposób doświadczeniem ludzkim, jeśli – inaczej mówiąc – stając się dzięki przeżyciu estetycznemu kimś innym, potrafimy nie przestać być sobą. Poza przeżyciem tego typu identyfikacji nie istnieje żaden kontakt ze sztuką. Na szczęście nasze możliwości wyobraźniowych przeżyć identyfikacyjnych są olbrzymie. Dla wyobraźni nie istnieją żadne bariery przestrzeni i czasu i może ona przy­jąć niemal każdy sposób ich schematyzacji intelektualnej w dziele sztuki. Źródło przeżyć identyfikacyjnych jest także dostatecznie bogate, jeśli zważyć, że jest nim całokształt naszego doświadczenia duchowego, a więc doświadcze­nia myśli, uczuć, marzeń, świadomości i podświadomości. W dodatku przeżycia identyfikacyjne wyobraźni nie są uwarunkowane proporcjonalnością. Wystar­czy kropla naszego własnego doświadczenia, żeby możliwa się stała identyfi­kacja z oceanem doświadczenia tego samego typu. Nie trzeba nienawidzić aż tak, jak Franciszek Moor, żeby w wyobraźni przeżyć jego nienawiść tak jak swoją. Nie znaczy to jednak, że tak ogólnej argumentacji chcę użyć dla bezkrytycznej apologii Wniebowstąpienia. Chodzi mi w tym, wszystkim zupeł­nie o co innego.

Szczęśliwy krytyk Wniebowstąpienia odżegnał się od doświadczenia, które zapisuje Konwicki, ponieważ uznał je za doświadczenie warszawskich pijacz­ków, których egzystencjalna udręka jest mu całkowicie obca. Można to zro­zumieć w dwojaki sposób: po pierwsze, że wszelka udręka egzystencjalna jest całkowicie obca jego doświadczeniu, po drugie, że status społeczno-towarzyski literackich nosicieli tego doświadczenia stanowi dla niego przeszkodę przeżyć identyfikacyjnych. Trzecia możliwość, że mianowicie Konwicki źle lub nie­prawdziwie przekazuje swoje doświadczenie, nie wchodzi w rachubę, ponieważ krytyk nie szczędzi pochwał dla sztuki pisarskiej Konwickiego i nie wspomi­na o fałszach jego literackiego przekazu. Obydwie wchodzące w rachubę mo­żliwości interpretacyjne zjawiska są jednako interesujące. Z pierwszej mu­siałoby wynikać, że mamy .do czynienia z prawdziwym fenomenem osobowości, nie uczestniczącej w (powszechnym doświadczeniu wszystkich ludzi, w do­świadczeniu utrwalanym na tysiące sposobów w tysiącach dzieł wszelkiej sztuki. Druga wskazywałaby na nie tak rzadki, ale wyjątkowo silny, przesąd towarzysko-społeczny, który funkcjonuje nawet w sferze zjawisk estetycznych. To zdarzało się w historii kultury, jak na to wskazuje przykład pierwszych sławnych oponentów poezji Mickiewicza. W czasach dzisiejszych jest to jednak niemała rzadkość, ponieważ także sztuka zdemokratyzowała się i niewielu ar­tystów wybiera nosicieli swojego doświadczenia spośród królewiczów duńskich. W sztuce dzisiejszej królewiczów duńskich zastępują zwykle ludzie najdziw­niejszego społecznie autoramentu i przestało to być dla kogokolwiek ekscytu­jące. Pijaczkowie warszawscy są tu tak samo dobrzy, jak artyści syfilitycy, amerykańscy Murzyni, rzymskie prostytutki i dożywotni skazańcy lub zbrodniarze. Po prostu status społeczny artystycznych nosicieli ludzkiego doświad­czenia przestał się w ogóle liczyć. Poza drugorzędną beletrystyką rodzajową, do której Wniebowstąpienia w żadnym wypadku zaliczyć nie można.

Wniebowstąpienie jest powieścią, w której Konwicki mniej niż w którym­kolwiek ze swoich wcześniejszych utworów dystansuje się ze swoim własnym doświadczeniem od doświadczenia innych. To jest właśnie prawdziwe novum jego powieści. Konwicki, tak jak Tadeusz Różewicz, obnosił się w swojej wcześniejszej twórczości – z przekonaniem o absolutnej wyjątkowości tego, czego doświadczył on i całe pokolenie młodzieży wojennej. Z tego przekonania wynikało coś w .rodzaju palmy pierwszeństwa w cierpieniu i w aureoli tego pierwszeństwa rodził się dystans a nierzadko odrobina lekceważenia wszyst­kich, których nie można było uznać za partnerów w doświadczeniu wojny. Wszelka wiara we własną wyjątkowość jest oznaką naiwności, stwarza zupełnie fałszywe dystynkcje, ogranicza wrażliwość i jak końskie okulary za­słania oczy przed prawdą. Taka wiara jest samoułudą i przystoi jedynie w młodości. Złudzeniom młodości można podlegać w najrozmaitszy sposób, także w taki, jak to się działo między innymi u Różewicza i Konwickiego. Konwicki radykalniej niż Różewicz w Wycieczce do muzeum zrywa ze złudzeniami młodości i chce bez złudzeń przyjrzeć się sobie i światu.

Wniebowstąpienie jest powieścią o zstąpieniu na ziemię i o odnalezieniu się we wspólnocie ludzkiego cierpienia, a może także ludzkich radości, bo przecież nie jest to powieść tak czarna, jak sądzą niektórzy tylko dlatego, że Koń wieki nie zamyka oczu na karykaturalność „domów ze szkła i z powietrza” i nie udaje, że jego nie dotyczy to, o czym mówi skądinąd nie naj­mądrzejszy pisarz Bernard: „Od tej jednej nocy zaczęły mi sypać się włosy, wylazły żylaki, zaropiały błony śluzowe, skóra zmarszczyła się, odpadała płatami, jak rybia łuska, ręce zdrętwiały, stopy spłaszczyły się, z gęby leciał smród. Wtedy zacząłem się ratować, ty mnie rozumiesz? Grałem żywego czło­wieka” (s. 247). Nie jest się desperatem, jeśli się liczy na to, na co liczy) głów­ny bohater powieści Konwickiego: „Będę wygrzewał się na słońcu, chodził na spacery, będę przyglądał się wodzie w rzece, pierwszym śniegom, pierwszym bombkom na wystawach sklepowych, będę słuchał huczenia miasta, jęku syren karetek pogotowia, dzwonów na Anioł Pański” (s. 232). Jeśli się z rzeczywiste­go i wcale nie wyimaginowanego brudu świata ocala czystość LASU, RZEKI i NIEBA, a także – i wcale nie na ostatku – czystość niektórych PRAC ludzkich, ocala się więcej, niż zwykle ludzie potrafią ocalić, jeśli nie kłamią przed sobą i przed innymi.

Odnajdywanie się w ludzkiej wspólnocie doświadczeń jest zasadniczą sprawą i główną treścią powieści Konwickiego. Aureolę wyjątkowości doświadczeń odbiera Konwicki swemu głównemu bohaterowi gwałtownie i radykalnie, aplikując mu przypadłość amnezji. Amnezja nie zdarza się co dzień i nieprzy­padkowo jest to charakterystyczny motyw literatury sensacyjnej. U autora Rojstów i Sennika współczesnego nic nie byłoby mniej dziwne niż powtórze­nie motywu wyjątkowości wojennych doświadczeń jako rozwiązania sensacyj­nej zagadki. Widzenie świata i człowieka było prawie zawsze u Konwickiego rezultatem doświadczeń wojennych. Tam tkwiły początek i przyczyna świata tego pisarza i one właśnie zostały we Wniebowstąpieniu odrzucone. W domy­słach biograficznych na swój temat bohater powieści pomija wojnę i, co jesz­cze ważniejsze, pomija wszelką wyjątkowość biografii. Snuje warianty bio­grafii najzwyczajniejszych i aż banalnych w swojej zwyczajności. Nawet ich rezultatem doświadczeń wojennych. Tam tkwiły początek i przyczyna świata szuka swoich początków w powszechności, bo chce się w powszechności od­naleźć i do niej instynktownie zmierza, chociaż paraliżuje go jej dziwność i fantasmagoryczność.

Dziwność nie znaczy nieprawdziwość. Wszelka prawda jest dziwna, jeśli się ją po raz pierwszy dla siebie odkrywa. W takiej sytuacji został postawiony bohater Konwickiego i jego opór wobec dziwności jest powieściowo umoty­wowany. Inna zupełnie sprawa., że nie każdemu jego opór wobec dziwności musi się łatwo udzielać. Można przecież być w takiej sytuacji, że się zna jedy­nie stany pełnego i aktywnego uczestnictwa uczuciowego w dziwności i wtedy jego czasowy stan wy łączenia z uczuciowych reakcji jest czymś, co się przyj­muje jedynie teoretycznie do wiadomości.

Co do mnie, czytałem Wniebowstąpienie dwukrotnie i za każdym razem z wyraźnymi oporami do mniej więcej tego samego momentu narracji. Po refleksji odkryłem, że jest to moment, w którym bohater i narrator powieści przemienia się prawie niewidocznie z biernego uczestnika zdarzeń w uczestni­ka aktywnego uczuciowo. Ta przemiana dokonuje się wtedy, gdy bohater zdobywa się na pierwszą od chwili odzyskania świadomości samodzielną decyzję, decyzję ucieczki od przygodnych kompanów i od czuwania nad trumną. Wtedy i on odzyskuje zdolność ludzkiego reagowania na to, czego doświadcza, i zdarzenia tracą swoją kalejdoskopiczną przypadkowość, gdyż integruje je chociażby to, że ktoś na nie w żywy, ludzki sposób reaguje.

Czysta kalejdoskopiczność układu zdarzeń powieściowych do momentu, w którym bohater odzyskuje zdolność normalnych ludzkich reakcji na świat, jest czymś, co w powieści Konwickiego jest najbardziej ryzykowne. Monotonię stanu znieczulenia bohatera chce Konwicki ożywić lawiną powieściowego „dziania się”. Stąd sensacyjny wątek napadu na bank, którego związek z rzeczywistymi przeżyciami bohatera jest całkiem nieistotny. Stąd spotęgowanie dziwności powszednich dziwnościami osobliwymi dnia paniki wojennej i dnia przed świętem dożynek. Wyłączam z tego groteskowo-symboliczny motyw do­mu żałoby w pijackiej melinie, ponieważ stan znieczulenia może przerwać jedynie rzecz wyjątkowa. W tym wypadku wyjątkowa absurdalność.

Opozycyjność Wniebowstąpienia do wcześniejszej twórczości Konwickiego wyraziła się w rezygnacji z męczeńskiej aureoli, która jak pancerz chroniła głównych bohaterów Konwickiego przed prawdziwym uczestnictwem w cier­pieniach i radościach egzystencji. Bohater Wniebowstąpienia już bez pancerza musiał przetrwać kwarantannę znieczulenia, zanim na nowo zaczął odczuwać ból i radość tak jak wszyscy, którzy żyją. Odnalazł się wtedy w ludzkiej wspólnocie. I nie ma to istotniejszego znaczenia, czy w powieści jest to wspól­nota ze starą kobietą, którą się nazywa wiedźmą, czy z pisarzem Bernardem, który, chociaż nie najmądrzejszy, przeżywa niejedno jak ludzie, czy z owymi dwiema grupami robotników, z którymi niełatwo wejść w komitywę, chociaż myśli się o nich z niekłamaną czułością. Wśród tych, którzy rozwożą mięso, natrafia się na pamięć o kimś, kto na kartach powieści już się nie zjawia. Nie wiem, dlaczego pomyślałem sobie, że .w tym kimś, kogo już nie ma, chciał Konwicki uczcić pamięć Wilhelma Macha, który zatracał się w uczuciach zbratania ze wszystkimi, w których mógł wykryć ludzi ze wszystkim, co ludzkie.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content