copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
ZWIĄZEK
Nie wiedząc nic o autorze powieści Spółka (moja lektura maszynopisu 1979), nie sposób wypowiedzieć się o możliwościach i szansach literackich, jakie jego powieść ujawnia. Brak jakiejkolwiek orientacji, kim jest Marek T. Rożynek, utrudnia zresztą maksymalnie nawet charakterystykę jego utworu. Wyobrażam sobie, że jeszcze parę lat temu, kiedy nie istniał rozległy kontekst zjawisk literacko podobnych, maszynopis Spółki nie trafiłby na moje biurko, zostałby bowiem po czyjejś lekturze paru stron zakwestionowany tak samo, jak kwestionowane były utwory Jana Drzeżdżona.
Przy charakterystyce powieści Spółka nazwisko Jana Drzeżdżona musiałoby paść, choć wcale nie jest pewne, czy autor Spółki miał w ręku Okrucieństwo czasu lub Wieczność i miłość. W Spółce nie wchodzi w każdym razie w rachubę ten rodzaj świadomości literacko-artystycznej, jakiej Drzeżdżon konsekwentnie daje wyraz.
Spółka robi wrażenie, że to, co nazywam u Drzeżdżona wyobraźnią oniryczną, zostało odkryte dopiero w trakcie pisania powieści. W jej początkowych partiach przeważa plan narracji konwencjonalnie realistycznej, narracyjne wstawki wewnętrznych widzeń mają realistyczne uzasadnienia, nazywa się je wspomnieniami lub majakami, dopiero stopniowo dokonuje się ich narracyjna emancypacja i oniryczność zaczyna górować nad realistycznością narracji, choć ta ostatnia nie zostanie do końca całkowicie wyeliminowana.
W dwoistości narracyjnej Spółki nie należy widzieć niczego szkodliwego literacko. Ta dwoistość jest najprawdopodobniej efektem niezamierzonym, wyniknął on, tak sądzę, z braku artystycznej śmiałości, jest to efekt literacko atrakcyjny, ponieważ dzięki niemu w Spółce można widzieć powieść o przełamywaniu się dwóch konwencji (narracyjnych. Może to mieć znaczenie także praktyczne.
Jednoznacznie oniryczna twórczość Drzeżdżona bywa ciągle jeszcze niezrozumiała dla tych, którym się wydaje, że wszystkie możliwości literatury na wieki określiła najgorsza z dziewiętnastowiecznych konwencji literackich. Im właśnie podrzuca się w Spółce kąsek całkiem realistycznej przygody na rybackim kutrze, wszystko inne będzie dla nich psychopatologią, z którą jednak nie zawadzi oswoić się na wszelki wypadek. O chorobie wspomina się w utworze, jest to może rodzaj asekuracji dla rzeczywistości widzeń wewnętrznych, której rzeczywistość zewnętrzna zostanie pod koniec niemal całkowicie podporządkowana.
Ostrożnościom artystycznym autora Spółki nie ma się co dziwić, jeśli się wie, ile kosztowało Drzeżdżona jego artystyczne ryzykanctwo. O językach wewnętrznych czyta się u nas uczone rozprawy, do ich literackiej prezentacji nie chce się dopuścić, godząc się co najwyżej na zbanalizowane naśladownictwa monologów wewnętrznych u Joyce’a lub Faulknera. W Spółce zresztą także monolog wewnętrzny typu faulknerowskiego jest znacznie częstszy niż narracja oniryczna.
Autorowi tej powieści obce jest w ogóle jakiekolwiek burzycielstwo literackie. Korzysta się tu z różnych sposobów literackich, żeby opowiedzieć o złożonym i istotnym ludzkim doświadczeniu. W ujęciu wyłącznie przedmiotowym byłaby to opowieść banalna i tuzinkowa. Wgląd w świat wewnętrzny głównej postaci pozwala na kształtowanie głębszych sensów jej zachowań i wszystkich zdarzeń zewnętrznych.
W Alku, który towarzyszy rybakowi Sołtysowi w próbnej wyprawie na starym kutrze, rozgrywa się dramat odnajdywania i konstytuowania sfery ludzkich wartości życia i człowieka. Świadomie i nieświadomie kształtuje się w nim głębokie przeżycie idealnego związku człowieka z człowiekiem, gdy związek ten jest wolny od jakiejkolwiek zewnętrznej lub wewnętrznej interesowności, gdy jest związkiem wzajemnego zrozumienia i wzajemnej tolerancji.
Bez wydobycia na jaw głębokich pokładów psychiki Alka jego moralny związek duchowy z rybakiem Sołtysem byłby manifestacją uczuć albo naiwnie sentymentalnych, albo psychicznie podejrzanych.
Pełna jawność psychiczna służy zwykle demaskacji człowieka, w Spółce posłużyła ona do Oczyszczenia go z wszelkich podejrzeń. Alek zetknął się z takim człowiekiem, jakiego szukał starożytny filozof, w zetknięciu tym nie ujawniło się nic, co mogłoby być podejrzane, doświadczył więc czegoś, co zdarza się, jeśli się zdarza,
tak rzadko, że naprawdę nie zdarza się nigdy.
Spółka – zwłaszcza jako debiut – jest powieścią bardzo interesującą i jeszcze bardziej sympatyczną, sympatię wzbudza skupiona i rozważna narracja, w której nikogo niczym nie chce się olśnić, w której wyczuwa się borykanie się ze słowem, żeby słowo znaczyło, co ma znaczyć, są to zwykle słowa szare i zwyczajne, nie wyróżniają się one niczym szczególnym, niczym szczególnym nie zaskakują, zarzucić im jednak niczego nie można, nie tępiłbym więc wśród nich jakiegoś osobliwego „po darmocie”, jeśli coś takiego się trafi, bo takie odstępstwa od normy literackiej są w tekście Spółki rzadkością, właśnie w języku tego utworu widać najbardziej jego debiutanckość, która w tym wypadku polega na nieśmiałości i braku swobody, ma skrępowaniu.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy