copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
STAN NIEPOKOJU
Andrzej Kijowski, Oskarżony, Warszawa 1959
Oskarżony to trzecia po opowiadaniach Diabeł, anioł i chłop (1955) i Pięć opowiadań (1957) książka beletrystyczna Andrzeja Kijowskiego. Pierwszą, a nawet drugą książkę z zakresu beletrystyki można było jeszcze traktować jako przypadkowy wyskok w twórczości zawodowego krytyka. Oskarżony, zresztą nie tylko ze względu na magiczny sens trójki, wskazuje na to, że Kijowski twórczością ściśle artystyczną zamierza zajmować się serio, że nie stanowi ona marginesu jego poczynań pisarskich.
Fakt ten nie dziwi mnie ani trochę. Sam uciekałbym od krytyki, gdzie pieprz rośnie, gdybym mógł, gdybym z różnych i nader skomplikowanych względów nie był na ten właśnie rodzaj pisarstwa skazany. Pozycje krytyki to u nas pozycje z góry stracone. Krytyka, żeby mogła być sobą, musiałaby być czymś takim, jak wyznanie wiary kogoś, kogo stać na hodowlę kwiatów dla własnej przyjemności. U nas kwiaty sztuki wyrastają jak kąkol i chabry. W miejscach nie dla siebie przeznaczonych i trochę jak zło, któremu się z lenistwa nie chce zapobiec. Wiodą żywot pasożytniczy i świadczą o niedbalstwie tych, którzy by chcieli zbierać chleb. Tylko ktoś lekkomyślny dostrzega czasem ich piękno. Trudno jednak uważać się za hodowcę chabrów i kąkoli, trudno być krytykiem sztuki, która jest niepożądanym wyskokiem natury. Żeby być krytykiem, trzeba być kimś niespełna rozumu. Krytyków zresztą u nas nie ma. Są ekonomowie, którzy udają od czasu do czasu, że mają bądź co bądź trochę wspólnego z faktem, że kwitną chabry i kąkole. Być żabą, której nogi kują, żadna satysfakcja. Po prostu kowal jest wariatem.
Nie dziwię się, jako się rzekło, że Kijowski szuka azylu twórczego w beletrystyce. Nie sądzę zresztą, że jest to z jego strony zwykła ucieczka od krytyki, czyli od sytuacji z gruntu głupiej. W krytyce, gdyby nawet była tym, czym być powinna, można chcieć się skomentować, nie można chcieć się wyrazić. O ile wszelkie możliwości dania wyrazu są nawet w najdoskonalszej sztuce co najmniej niedoskonałe, ludzkie możliwości skomentowania siebie są już rozpaczliwie znikome. Jeśli w ogóle można wybierać między tymi dwiema możliwościami (a nie zawsze można), nie ma się nad czym zastanawiać. Nie należy brać mniej, gdy można więcej.
Powstaje jednak dosyć subtelna kwestia, gdy sprawę Kijowskiego rozważa się konkretnie, a nie ogólnie. Kijowski prozaik ma ambicje przede wszystkim intelektualne. Kształt jego prozy zależy od funkcjonowania aparatu myśli, nie uczuć, nie wrażliwości zmysłowej, nie wyobraźni. Świadczy o tym także Oskarżony, w którym w stosunku do dwóch pierwszych książek beletrystycznych Kijowskiego technika przedstawiania świata uległa widocznemu udoskonaleniu. Świat opowiadań Kijowskiego był przejrzystą konstrukcją intelektualną. Świat Oskarżonego skomplikował się psychologicznie, wzbogacił się o nastroje, zróżnicował się i zrelatywizował. Ludzie Kijowskiego stali się bogatsi wewnętrznie, a mimo to ich sprawy nie przestały być sprawami natury niemal wyłącznie intelektualnej. Sprawy te dotyczą co najwyżej kwestii bardziej zasadniczych, mają wymiar nie tyle społeczny, co egzystencjalny, nie tyle historyczny, co metafizyczny. Samo intelektualne podejście Kijowskiego do tych spraw nie uległo jednak zmianie. Cóż wobec tego zyskuje krytyk, który od eseju ucieka się do form beletrystycznych? Cóż wobec tego, żeby uciec się do jaskrawszego przykładu, zyskiwał Camus, myśli Mitu Syzyfa czy Człowieka zbuntowanego wyrażając w Dżumie czy Upadku? Wydaje mi się, że bardzo wiele i nie mam na myśli wyłącznie tak zwanej komunikatywności.
Czy Kijowski wykorzystuje te szansę wypowiedzi intelektualnej, które stwarza jedynie sztuka? Czy, innymi słowy, celowo ucieka się do prozy artystycznej, nie wykraczając w zasadzie na jej terenach poza sferę pytań intelektualnych? Jeśli mógłbym mieć jakiekolwiek wątpliwości co do pozytywnej odpowiedzi w tej sprawie przy dwóch pierwszych książkach beletrystycznych, nie mam ich przy Oskarżonym. W Oskarżonym stawia Kijowski kwestie intelektualne, których nie odważa się stawiać w swoim pisarstwie krytycznym. W krytyce na ogół rzadko wykracza Kijowski poza sferę zagadnień socjologicznych, i w życiu, i w literaturze, uciekając się co najwyżej do szukania związków między estetyką a socjologią. Jakkolwiek sam niefrasobliwie staram się w swojej działam ości krytycznej nie trzymać się wyłącznie tych rejonów, cenię ostrożność intelektualną Kijowskiego. Myślę, że programowo nie chce on wykraczać w krytyce poza tereny jako tako sprawdzalne. Kijowski ośmiela się dopiero w prozie artystycznej, ściśle mówiąc, ośmiela się w Oskarżonym. Cokolwiek by się nie pomyślało o tej jego powieści, jest to książka ze wszech miar interesująca. Pod względem intelektualnym, zwłaszcza w jej końcowych partiach. Gdy cała historia staje się już niemal wyłącznie przedmiotem komentarzy filozoficznych, gdy odsłania się jej pretekstowy charakter.
W swoim schemacie faktograficznym historia ta jest prosta, zwyczajna i jednoznaczna. Psychopatka i narkomanka zażyła nie większą niż zwykle dawkę phanodormu, przy dosyć zwyczajnych zaniedbaniach ratowniczych spowodowało to śmierć. Zamiar samobójczy jest mało prawdopodobny, byłby to zresztą także fakt jednoznaczny moralnie, nie wchodzi w rachubę zabójstwo w zwykłym, potocznym sensie. Nawet moralny prokurator powieści nie chce sposobem prokuratora z Kraksy Dürrenmatta sprowadzać całej sprawy do faktu tak jednoznacznego. Doktor Kramer, bezkompromisowy oskarżyciel w powieści, wyklucza świadomie i programowo tego typu redukcją: „Widzę, że chce pan być koniecznie zbrodniarzem pospolitym, chce pan swoją sprawą sprowadzić do najprostszego schematu kryminalnego czy nawet romansowego, przeszkodzę panu, nie pozwolę – jako lekarz. Mówiłem panu, że naszym zadaniem jest przeszkadzać wszelkiemu nawykowi – niech pan nie przywyka do roli zbrodniarza, niech się pan nie upadla. Niech pan uważa: jeszcze chwila, a poczuje się pan całkiem nieźle w swojej roli, równie dobrze jak w roli nieszczęśliwego, ofiarnego męża chorej kobiety. Ofiaruję panu dystynkcję znacznie wyższą, stan pełen niepokoju i pełen godności”… (s. 123-124).
Doktor Kramer wypowiada zasadniczą propozycję humanistyczną Kijowskiego. Stan niepokoju (we wszystkich jego możliwych treściach) to według autora stan błogosławiony, stan, w którym człowiek osiąga pełnię człowieczeństwa, w którym właściwie reaguje poznawczo i moralnie na swoją sytuacją. Poczucie stabilizacji, stan jakiejkolwiek pewności w dobrym czy złym, jest niczym nie usprawiedliwiony, jest sprzeczny z naturą życia, jest jedną z form śmierci. Zdaje sobie z tego sprawę Piotr, który świadomie szuka stabilizacji, który chce przejść do porządku dziennego nad śmiercią matki, który chce uciec od niepokoju. „Chciałoby się być szczęśliwym przez bohaterstwo, jest się szczęśliwym przez filisterstwo, szukało się szczęścia, które daje świętość, znalazło się szczęście w małej szui, bywa i tak. Ale rezultat jest zawsze ten sam; stan, w którym już niczego więcej się od nas nie wymaga, kiedy wiadomo, że musi być to, co jest, że nie ma wyboru. I wtedy jest dobrze, i to nazywa się szczęście, tyle tylko można osiągnąć. Dochodzi się we współżyciu z drugim człowiekiem do stanu, w którym przestaje się go zauważać, obowiązki stają się odruchem, przestają ciążyć, jest się szczęśliwym. Tak samo wrasta się w społeczeństwo – prawo i hierarchia stają się jedyną znaną zasadą świata – i jest się szczęśliwym. Obrządek, gest, forma zastąpią wszelki niepokój, wszelką myśl – i jest się szczęśliwym. Tylko zdecydować się na gest, na pierwszy gest – reszta już pójdzie sama” (s. 72). Piotr decyduje się na cynizm, żeby być szczęśliwym, żeby trwać w śmierci. Piotr decyduje się na stan, w którym trwa oskarżony w Kraksie Dürrenmatta.
Dürrenmatt prowadzi swego oskarżonego od stanu pewności na „tak” do stanu pewności na „nie”, od poczucia niewinności do poczucia winy. U Kijowskiego wszelka pewność jest niedobra. Ojciec Piotra a mąż zmarłej żył w przekonaniu, że nie tylko jest niewinny, że jest święty. Latami cierpliwie i z pełnym poświęceniem poddawał się szaleństwu zmarłej. Przeciwko tej pewności występuje doktor Kramer. „Pan, podając narkotyki na każde żądanie, ulegając manii żony, poddał się chorobie w równym stopniu, co ona – proszę iść śladem mojego wnioskowania. Ona żądała dla siebie snu, pan spokoju. Pastylki były środkiem dla niej i dla pana, oboje podlegaliście tej samej narkotycznej chorobie woli, od której prowadzi droga prosta do naszej kabiny – tam traci się równowagę, niebezpieczną równowagę, którą osiągnęła ona i pan, i cały wasz dom. Cały wasz dom poddał się reżymowi narkotyku, straciliście miarę wszyscy, nie tylko ona” (s. 122). Kramerowi nie chodzi jednak o odwrotną pewność, o pewność winy, o pewność zbrodni. Każda pewność daje poczucie spokoju, człowiek u Kijowskiego gotów jest przystać na każdą pewność. Tego nie bierze pod uwagę Dürrenmatt. Oskarżony Dürrenmatta, gdy uzyskał pewność winy, zbuntował się i wybrał samobójstwo. Kijowski zdaje się wiedzieć o człowieku rzecz straszniejszą, podejrzewa go o możliwość zgody na wszystko, o możliwość zgody na zbrodnią. Świadomość zbrodni, tak samo jak świadomość świętości, może gwarantować poczucie równowagi. Takie poczucie jest nie do przyjęcia.
I dlatego doktor Kramer widzi jedyne ocalenie człowieczeństwa w ustawicznym burzeniu poczucia równowagi. W tym widzi Kramer swoje posłannictwo lekarza, swoje posłannictwo prokuratora. „Każdy stan jest zły. Nie pozwalamy ani na spokój, ani na szał, ani na wesołość, ani na ów tępy smutek, w którym po naszej terapii pogrążają się najwięksi wesołkowie. Potrafimy szybko unieruchomić tych, co się zanadto ruszają, rozruszamy zaraz tych upiornych kataleptyków, którzy jak nowoczesne posągi tkwią po kątach z dziwacznie powykręcanymi członkami. Szok to zmiana, to regeneracja. Takie jest nasze założenie. Dla laika może wyglądać okrutnie, ale choremu pomaga walczyć z obłędem, który dobiera się do niego, gdy tylko jego pozbawiony woli organizm osiągnie jakąkolwiek stabilizację. Stabilizacja to śmierć, to otchłań, walczymy z nią naszymi aparatami, w naszej kabinie zabiegowej odmieniamy wszystko. Nie pozwalamy na równowagę, którą osiągają niektórzy nasi pacjenci. Oznacza ona, że zadomowili się w swoim obłędzie” (s. 120). Sytuacja prawdziwie ludzka, to stan wiecznego niepokoju.
Wolałbym nie dociekać, kogo w intencjach Kijowskiego oznacza doktor Kramer. W powieści jest lekarzem z obowiązku, prokuratorem z powołania. Kim jest w życiu? Pisarzem? Politykiem? Odpowiedź na to pytanie mogłaby być decydująca dla sensu książki. Nie jestem pewien, czybym się z nim zgodził. Powieść napełnia niepokojem, jak się rzekło, programowym. Jedno jest pewne: oskarżony jest bezimienny, oskarżonymi jesteśmy wszyscy. Ta jedna pewność nie umożliwiła jednak równowagi, stan oskarżenia to stan największego niepokoju. Znaczyłoby to, że Kijowski osiągnął swój cel pisarski. W Oskarżonym wyraża Kijowski myśli atrakcyjniejsze niż to, co zwykł wyrażać w działalności krytycznej. W beletrystyce myśli Kijowski swobodniej, myśli odważniej. Już to chociażby usprawiedliwia sprzeniewierzanie się krytyce, jakkolwiek sprzeniewierzenia te mniej niż jakiekolwiek inne mogłyby podlegać zabiegom oskarżycielskim. Ja zresztą w żadnym wypadku nie byłbym oskarżycielem.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy